niedziela, 3 sierpnia 2014

31. WHY DOES LOVE ALWAYS FEEL LIKE A BATTLEFIELD?

Gdybyście mieli możliwość czytania rozdziału na komputerze byłabym wdzięczna, gdyż muzyczka tutaj  jest bardzo istotna!



Część pierwsza
Syrenie słowa

- Myślisz, że nałożyli jakieś zaklęcia zapomnienia na mugoli kręcących się blisko Trafalgar Square…? - Ron podniósł głowę z nad swoich kart, kładąc jupka na stół pewnego przyjemnego, czerwcowego wieczoru. - …No wiesz, na bitwę?
Ginny wyciągała swoją kartę, odpowiadając burkliwie.
- Szczerze mnie to nie obchodzi… Makao. – Dokończyła wyniośle rzuciwszy jupka karo.
Rudzielec zaklął wyjątkowo okropnie, gdy do salonu weszła blada jak ściana Hermiona.
Siedzieli w trójkę, nie wiedząc co począć. Inni członkowie nowej generacji Zakonu mieli teraz inne zajęcia, a części nie było w Norze.
- Lepiej? – Zapytała Ginny, nie patrząc w jej stronę, kiedy Granger usiadła na wysiedzianym fotelu obok niej.
- Może trochę Ognistej, Hermiono? W tych czasach… - Ron wyciągnął do niej ciemną butelkę z trunkiem, chcąc dokończyć, ale niestety nie było mu to dane.
- Nie! – Hermiona wyciągnęła ręce w obronnym geście, odpowiadając zbyt agresywnie niż powinna.
Hermiona Granger od pewnego czasu nie sypiała dobrze i każdy mógł domyślić się dlaczego – obrazy bitew we śnie nie mogą się równać ze skaczącymi rozkosznymi źrebakami jednorożców, a do tego nawiedzały ją częste mdłości.
Ginny nie dziwiła jej się ani trochę – sama czuła jak wszystko jej się unosi na myśl o śmierci jej, jej przyjaciół i nawet tych wszystkich przypadkowych ludzi.
Jedynymi dźwiękami, zabijającymi panującą w Norze ciszę były miarowe odgłosy wielkiego, ściennego zegara w salonie Weasley’ów, gdy przez pokój przegalopował okazałej wielkości, srebrzysto-błękitny, dumny jeleń.
- Najdalej za godzinę wszystko się zacznie. Hogwart poinformowany. – Rozległ się twardy, choć odrobinę pusty głos Harry’ego, który kilka sekund później rozpuścił się w powietrzu, zostawiając trójkę przyjaciół w osłupieniu.
Wszyscy spodziewali się bitwy, tak. Ale nie w momencie, gdy w miarę rozluźniony Ron tasował karty w dresach, Ginny piła którąś już kawę z rzędu, a Hermiona… Hermiona po prostu została wbita w ziemię.

***

- Postarajcie się to przeżyć, dobrze? – Granger ułożyła usta w słabym uśmiechu, łapiąc towarzyszy za dłonie, by następnie teleportować się na miejsce.

***

Wszyscy wymieszali się. Walki czarodziejów to nie to samo co klasyczne bitwy mugoli, gdzie dwie strony ustawiają się w szeregu gotowi, by walczyć. U czarodziejów po prostu pojawiasz się i gdy widzisz wroga, atakujesz. Nie czekasz na niczyje rozkazy.
Wokół wielkiego, majestatycznego Trafalgar Square było wiele innych budynków i każdy, nie ważne czy śmierciożerca, członek Zakonu, a nawet specjalny mugol czekał w poszczególnych uliczkach, na najlepszy dla siebie moment.
Rozdzielenie się przyjaciół z Gryffindoru potwornie bolało każdego z nich, jednak w końcu musieli puścić swe ręce i podać je Bitwie.

Hermiona wzięła głęboki oddech, niosąc prezent dla Dracona. Zastanawiała się, czy Ślizgon kiedykolwiek pozna jego wartość.
Musiała być twarda, mimo wszystko. I była taka do końca.
Przemierzała wąską, ciemną i parszywą uliczkę, pnąc ku miejscu rozstrzygnięcia tego, czy wygrają ludzie Voldemorta, czy Zakon. Czy jego zadanie zostanie ukończone, czy unicestwione na dobre, kiedy nagle poczuła mocny uścisk na prawej ręce, wciągający ją w jeszcze węższy zaułek.
Chciała wyrwać się z uścisku, krzyczeć, wierzgać się i co tylko, jednak osobnik udaremniał jej to nienagannie, zakrywając usta wielką dłonią i przytrzymując ciało.
- Nie wierzgaj się tak, Granger. – Szepnął jej ktoś żartobliwie do ucha.
Hermiona poznała ten głos.
- Blaise! – Podniosła głos na tyle ile sytuacja pozwalała, kiedy Ślizgon puścił, ją a ta odwróciła się do niego twarzą. Nie widziała praktycznie nic prócz jego świecących w ciemności oczu.
Czasu było mało, a Gryfonka od razu domyśliła się – gdzie Diabeł, tam i Smok.
- Draco jest na przodach, ale miałem plan, żebyście, no wiesz…
Dziewczyna jeszcze nigdy nie była sam na sam z Blaise’m, i choć było to pierwsze przeżycie, wolałaby inne okoliczności.
Wtedy pojęła także, jak wielkim braterskim uczuciem Zabini i Draco siebie darzą, gdy w tym samym czasie chłopak wyciągnął różdżkę, a po chwili wypełzł z niej błękitno szary diabeł tasmański, biegnący przed siebie z podążającą za nim jasną poświatą.
Nim Hermiona zdążyła mrugnąć, usłyszała tak bardzo znajomy dźwięk teleportowania się, a jej skórę musnął delikatny wiaterek, gdy Ślizgon przed jej oczami zniknął, uśmiechając się do niej, a za sobą usłyszała powolny tupot podbitych metalem podeszew butów.
Draco wydawał się być tak samo zdziwiony jak Hermiona, jednak obydwoje uśmiechnęli się do siebie gładko, przywołując wspomnienia z ich ostatniej nocy.
Dziewczyna nie miała pojęcia, ale Malfoy także miał dla niej prezent.
- No cóż… - Zaczął w końcu, mozolnie przybliżając się do niej ze swym magnetycznym uśmiechem. - …Wydaje mi się, że potrzebna jest zmiana dekoracji. – Spojrzał na swoje ciemne, śmierciożercze szaty, które wraz z dotykiem jego głogowej różdżki zmieniły się w wytworny, czarny garnitur.
Hermiona rozwarła oczy ze zdziwienia, zapominając o własnej niespodziance.
Szaty to był nieodłączny element przynależności do kręgu śmierciożerców. Ich zdjęcie równało się z czymś na kształt dezercji, zdrady.
- Ale jak… - Nie wiedziała jak ubrać zdanie w słowa. - … Będziesz walczył po naszej stronie? – Dokończyła trochę z podziwem, a trochę ze strachem.
- Tak, i nie tylko.
Westchnął, gdy wiatr omiótł jego srebrzyste włosy. Kieszeń ciążyła mu już od dłuższego czasu, jednak nie planował opróżnić jej w takich okolicznościach - bitwa tego wieczoru była ostatnim co planował na dzisiejszy dzień.
- Granger – Zwrócił się do niej, jedną ręką sięgając do kieszeni, a drugą ku jej dłoni. Nieznacznie zaczął uginać kolana, gdy wtem usłyszeli donośny wybuch.
Szybko udał, że drapie się po nodze i miał nadzieję, że Hermiona nic nie podejrzewa. A co było dziwne – tak było. Dziewczyna była zbyt zajęta myśleniem o wojnie, o stratach i śmierci, że nawet nie zauważyła co się święci, gdy w końcu z tej otchłani wyrwał ją dźwięk eksplozji.
- Chyba już czas, co Granger? – Draco odezwał się swym magnetycznym głosem, uśmiechając się szelmowsko, wbiwszy swój wzrok w bladą Hermionę.
Mroczny znak zapiekł go boleśnie, co i ona zauważyła, pozwalając mu odejść. Nie żegnał się z nią. Wiedział, że po wojnie wróci bezpiecznie.
Malfoy był już na końcu uliczki, gdy Gryfonka oprzytomniała.
- Draco, czekaj! – Wrzasnęła, nie dbając o to czy ktoś ją usłyszy, czy też nie. Musiała powiedzieć to teraz. – Jestem w ciąży! – Wykrzyczała, uśmiechając się lekko, gdy chłopak odwrócił głowę, ze swym tak rzadko troskliwym wzrokiem, w którym mogłaby przysiąc, że ujrzała łzę, zanim teleportował się do swoich obowiązków, nie móc nic powiedzieć, przytulić jej, gdyż Bitwa wezwała go przed swoje szare oblicze, następnie nawołując osamotnioną Hermionę.

***


 Gdyby trzeba było porównywać atak na Hogsmeade, a toczoną właśnie bitwę, to wystarczyłoby przyłożyć do siebie białą tkaninę i czarną. Spojrzeć na niebo w nocy, a w dzień. Życie kontra Śmierć.
Nieubłagane promienie krążyły po całym placu, równając go z ziemią. Wielkie posągi lwów rozpadały się po eksplozjach, zasypując wszystko gradem swych szczątków, w głowie wszystkich huczało od ciągłych krzyków, błagań o darowanie życia i pisków. Gruzy walały się pod stopami każdego, powodując, że każdy krok w tył przy pojedynku może być już ostatnim w życiu.
Blaise nacierał właśnie na niejakiego Gracyana Olmadera. Byli w tym samym wieku. Sądził, że i ten chłopak został zwerbowany w kręgi śmierciożerców z nie swojej woli i tak jak on w ostatecznym starciu przejdzie na odpowiednią dla siebie stronę, jednak tak się nie stało. Gracyan rzucał na niego najbardziej wygórowane klątwy jakie znał, zauważywszy zdradę. Diabeł nie mógł uwierzyć, że walczy na śmierć i życie z chłopakiem, który w innych okolicznościach mógłby zostać jego przyjacielem. Powinien rzucać na niego zaklęcie ciągłego tańca, by obydwoje pokładali się ze śmiechu, jednak teraz  Blaise kierował w niego Drętwotę i choć ten zdołał odparować większość część ciosów, w końcu runął z głuchym łoskotem na ziemię, a gdy tylko odsłonił Blaise’owi widok, ten pokręcił przecząco głową, nieruchomiejąc, gdy większość kamlotów, odpadów, a nawet ciał poszybowała w skutek masowego uderzenia.
- Co ty tu robisz!? – Zakrzyknął Diabeł, dobiegłszy do gotującej się do walki Emmy. Wyglądał jakby miał zaraz zemdleć.
I choć widać było, że jest przerażony wszystkim co tam się wyprawiało Gryfonka uśmiechnęła się łagodnie.
- Ratuję Hogwart. – Odparła, jakby miała do czynienia z człowiekiem-warzywem, delikatnie klepiąc po ramieniu osłupiałego Blaise’a.
Po wielkim uderzeniu, które spowodowała grupowa teleportacja uczniów i nauczycieli Hogwartu, bitwa nabrała jeszcze niebezpieczniejszego charakteru.
Śmiercionośne zaklęcia panoszyły się nad ich głowami, gdy w końcu Emma puściła ramię Blaise’a, by dołączyć do walki. Ale on nie mógł jej tak zostawić. Bał się o jej życie bardziej niż o swoje. Pragnął dla niej szczęścia bardziej niż dla siebie. Przerażała go myśl, że gdy odejdzie teraz, może już nigdy nie wrócić.
- Czekaj – Rzucił na odchodne, mocno odwracając ją do siebie, by przylgnąć do niej wargami. Może na pożegnanie, a może by dodać sobie i jej siły. Żeby smak jej jasnych ust podtrzymywał jego uśmiech, gdy będzie leżał na twardej ziemi, konając.
Emma bez sprzeciwu pozwoliła mu na to, choć nawet teraz, w tych okolicznościach nie spieszyła się. Pragnęła delektować się każdym jego skrawkiem po raz… Na pewno nie ostatni. – Dokończyła w myślach. Nie mogła go stracić. Wzrok jego ciepłych niczym letnia gleba oczu dorzucał jej do serca odwagi, niczym węgiel w rozgrzanym piecu, gdy już niemal stykali się czołami.
A wtedy kilka rzeczy stało się jednocześnie – Dokładnie między ich szyjami błysnęło kolorowe światło, zagrażające ich życiu, a Blaise z impetem podniósł się, by rzucić zaklęcie w osobę, śmiejącą zaprzestać ten akt romantyzmu.
- Ty gnoju! – Warknął, gdy zobaczył uśmiechającego się do niego krzywo Gracyana, a z różdżki Diabła popłynęło szarobiałe światło, by po sekundzie ugodziło chłopaka w pierś.
Emma wiedziała, że to nie pora na śmiech i radość, jednak przy Ślizgonie wszystko nabierało w jej oczach jaskrawych barw.
- Teraz musisz uważać na wszystkich. – Zachichotała, nie mając pojęcia, że chłopak, który pod wpływem zaklęcia właśnie zniknął napatoczył się Blaise’owi już wcześniej. Jednocześnie podziwiała jego odwagę, by w charakterystycznych, czarnych szatach walczyć po stronie dobra, gdy te dla innych czarodziejów były prostym drogowskazem ‘Do zlikwidowania’. Zabini nie mógł czuć się choć odrobinę bezpiecznie po żadnej ze stron.
Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale usta zamknął jej czuły pocałunek w jej spocone ze strachu czoło. Taki niespodziewany i krótki zanim Blaise zniknął w tłumie walczących, jednak dający jej poczucie bezpieczeństwa w każdej mrożącej krew w żyłach sytuacji.

***

Dla uczniów chroniących właśnie byt Hogwartu mógłby to być szok, jednak dla osób biorących udział w wojnie po raz kolejny to mogło być niczym uczucie deja vu, tyle że jakby bardziej wyraziste i zostawiające mocniejszy uraz w głowie.
Bitwa toczyła się głównie za pomocą różdżek, choć krew była w znacznej ilości miejsc, a udział nie brali w niej wyłącznie czarodzieje i mugole. Dołączyły także Trolle. Dokładnie te same Trolle, które w zeszłym roku stanowiły oddział w szeregach Voldemorta siały strach, rozpacz i grozę, wymachując swą bronią nad głowami uciekających czarodziejów i mugoli, a ci najczęściej nie mieli takiego szczęścia i wraz z ogromnymi na kilkadziesiąt stóp maczugami zostawali odsyłani w powietrze prosto w obślizgłe ramiona Śmierci. Gdy już każdy poddał się, wiedząc, że nie powstrzyma ogromnych stworzeń, gwiazdy, które dawały jedyne światło tej nocy na Trafalgar Square zostały przesłonione, niczym długim na całe niebo czarnym materiałem.
Każdy z przestrachem spojrzał w górę, nie przerywając walki, gdy cały plac przedarł skrzekliwy, choć jednocześnie tubalny, przerażający ryk Sorex, nadlatującej niczym potrzebne posiłki.
Zatoczyła powolne koło, nie martwiąc się promieniami kierowanymi w jej stronę, gdyż skóra twarda jak stal odbijała je bez najmniejszego problemu, a sprawcy otrzymywali ciosy rykoszetem. Jej gracja i wyniosłość w ruchach jakby nie pasowała do scenerii całej bitwy, jednak przyniosła ulgę całkiem sporej ilości czarodziejów.
Draco uśmiechnął się dumnie, gdy jej świecące w ciemności pazury niczym księżyc w pełni atakowały trolle po kilku ciosach powalając je na ziemię z głuchym łoskotem.
- Nie wiem gdzie się tego nauczyłaś, ale robi wrażenie. – Pochwalił ją w myślach, gdy pokonawszy któregoś z kolei potwora uniosła się w powietrze, a jej bystre oko, błyszczące niczym gwiazda napotkało jego tak małe z tej odległości tęczówki. Obnażyła kły, które zajaśniały śnieżnobiałą bielą.
- To kwestia genów, przyjacielu. – Odezwał się w jego głowie gładki kobiecy głos, którym zawsze posługiwała się Sorex. Sekundę później ściana Galerii Sztuki, pod którą stał Dracon zawaliła się i tylko sekundy zadecydowały o tym, że przeżył eksplozję, której rezultaty obrzuciły plac bitwy kolejną porcją gruzów.
Ciężko dysząc, spojrzał na dzieło, które ktoś uczynił. Jego włosy na czole oblepiał zimny pot, kiedy Sorex ponownie zagościła w jego umyśle.
- Postaraj się nie zginąć, nie widzi mi się dzisiaj umieranie. – Burknęła żartobliwie, choć tak samo jak jej właściciel odczuwała strach.
Draco nie odpowiedział, ani nie wykazał żadnych gestów. Po prostu wpatrywał się w zbezczeszczoną galerię pustym wzrokiem, gdy ciągle obawiał się o  to co spokojnie leżało na dnie jego kieszeni. Nie mógł dłużej czekać, innej okazji mogło już nie być.
Z myśli wyrwał go świst zielonego promienia, szybującego kilka centymetrów przed jego nosem, zanim odwrócił się, by odszukać walczącą Granger. Innej Granger nie mógł spotkać.
Raz po raz rzucając niewerbalne zaklęcia odgarniał ludzi, pocąc się ze strachu co raz mocniej i mocniej, czując jak jego żołądek zaraz eksploduje, nie wiedząc kogo spotka za kilka metrów. Czy zielonkawy płomień uderzający Blaise’a w pierś, czy ciało martwego Nott’a, wpatrującego się w niebo pustym wzrokiem swych mętnych, piwnych oczu, czy może wygiętą w konwulsjach Pansy, mrużącą z bólu swe cudowne i takie piękne szmaragdowe oczy, czy może ratującą komuś, na przykład swemu niedołężnemu przyjacielowi – Wieprzlejowi życie Granger. Gryfonom nie można w takich sprawach ufać. Ich dobro i bezpieczeństwo było zawsze na końcu. Chrzanić ich szlachetność! – Jęknął w myślach, modląc się, by dotarł w porę, gdy nie wiedząc czemu, odbił wzrokiem w lewo a jego bezpodstawnie załzawionym oczom ukazał się obraz przygniecionego ogromnymi kamlotami Neville’a Longobottom’a. Jego ciche pojękiwania normalnie doprowadzałyby go do szału. W sumie i teraz to robiły, jednak teraz zrezygnował ze swej wyższości i w imię Granger, zmienił swój kierunek, pędząc ku kupie głazów. Nie był pewien, czy robił dobrze, choć jak Wy wiecie – robił najlepszą rzecz, jaką mógł w tej chwili zrobić, ratując życie niewinnej osobie. I choć przez moment zastanawiał się, czy nie zmienić kierunku i dokończyć co zaczął, rzucił zaklęcie przesuwające ogromne kamienie, by z trudem podciągnąć Gryfona ku górze. Bez słowa podał mu jego ciemną różdżkę, by sam już naprawił swe urazy. Draco jako niedoszły magomedyk – pomimo tego, że na żadnych zajęciach z Kursu jeszcze nie był, doskonale wiedział, że żaden niewykształcony w tym kierunku czarodziej nie wyleczy swych ran na dobre, wierzył, że teraz i Longbottom podoła swemu częściowemu leczeniu.
- Malfoy – Neville zachrypiał, krzywiąc się z bólu w szarym, potarganym, ubrudzonym i podziurawionym swetrze. – ja…
- Obliviate – Szepnął Draco, wycelowawszy swą różdżką ku nosowi osłupiałego Gryfona. Blondyn nie miał pojęcia, dlaczego wymazał mu wspomnienie, pokazujące jak ratuje biednego Neville’a z opresji, jednak czuł, że to te lepsze wyjście. Nie pragnął niczego komplikować, a zwłaszcza kontaktów z innymi Gryfonami. Gryfonki to inna bajka.
Zniknął mu z oczu, niemal depcząc po trupach, zanim Longbottom oprzytomniał z transu i także ruszył do ponownej, krwiożerczej walki.

***

Nie wielu ma „szczęście” otrzeć się o śmierć, jednak pewna część społeczeństwa może mieć o tym jakieś małe pojęcie. Weźmy na przykład Teodora Nott’a, który zaciekle walcząc z jednym, parszywym śmierciożercą oraz skupiając na nim całą swą uwagę, nagle, dosłownie w chwili, której czas mógł równać się z jednym mrugnięciem powieki widział paskudną twarz Alecto, a w drugiej zielone światło, lecące tak blisko, że niemal pozbawiło go wzroku, nie mówiąc już o życiu. Szczęściem w nieszczęściu można było nazwać to, że jakiś czarodziej, a może mugol, gdyż w tym samym momencie usłyszał wybuch załatwił jego przeciwniczkę, pozwalając mu w spokoju, odrzucony emanującą od promienia siłą upaść na twardą, pogruchotaną ziemię.
Stan, w którym już grzecznie godzisz się na śmierć, wiedząc, że nie masz innej ucieczki jest sam w sobie niesamowity. Jedna milisekunda, w której przez głowę przelatują Ci wszystkie ważne wspomnienia, sprawiające uśmiech na Twej wynędzniałej już twarzy, które pragnąłbyś przeżyć jeszcze raz i raz. Wśród wspomnień, gorejących w Twym na wpół umarłym sercu mogą także pojawić się rzeczy, które z całych sił chciałbyś zrobić, zobaczyć, Twoje najskrytsze marzenia spełniają się w mgnieniu oka, a komplikacje i zawiłości w jednej chwili rozwiązują Ci mózg, przedstawiając coś, co powinieneś zrobić już dawno, a teraz zbierać tego soczyste owoce.
Całe ciało miał obolałe, gdy w osłupieniu pół leżał, pół siedział na zimnej ziemi,  spazmatycznie łapiąc oddech, gdy powoli dochodziło do niego, że żyje. Obrócił się, widząc jak bitwa dalej się toczy. Nie umiał stwierdzić, kto wygrywa, a kto zbliża się do zagłady, jednak pewien był jednego.
- Pansy – Szepnął do siebie, podnosząc się, by popędzić w stronę tego co powinien zrobić zanim ledwo uszedł z życiem. Potrzebował jednej sekundy, by zrozumieć.
Nie zważając na ból w odcinku lędźwiowym, rzucił się pędem w poszukiwaniu długich, kruczoczarnych włosów majaczących w świetle gwiazd, jednocześnie uważając na śmiercionośne promienie, czyhające na niego na każdym kroku. Chciałbym dotrzeć do niej żywy! – Warknął w myślach, przerzedzając tłumy, kiedy stał się jakby magicznym magnesem, przyciągającym wszystkie latające w powietrzu zaklęcia.
 I w końcu. Zdyszany i jednocześnie kosmicznie spocony, zauważył ją. Żywą, Bogu dzięki. I jak większość – walczącą z jakimś ponurym kretynem.
Nikt im nie przeszkadzał. Do momentu, gdy Nott rzucił całkiem okazałą Drętwotę na śmierciożercę, którym okazał się być całkiem przystojny chłopak o latynoskiej urodzie.
Pansy wpatrywała się w niego zdziwiona, a on w nią, wysoko podnosząc pierś przy każdym wdechu. Bitwa dla nich ustała. Jakby teraz na przekór Teodorowi – żadne zaklęcie nie zdołało ich dosięgnąć, a fruwające w powietrzu kamienne odłamki omijały ich z daleka.
Przez nieskazitelną, najpiękniejszą jaką Nott w życiu widział, twarz Pansy przeszedł cień lekkiego uśmiechu, zanim ku jego zaskoczeniu obydwoje równo ruszyli ku sobie biegiem z odległości kilku metrów, by po sekundzie czy dwóch złączyć się w pocałunku. W pierwszym pocałunku tak epickiej, ślizgońskiej pary.
Ich magiczne zetknięcie się warg emanowało majestatycznymi fajerwerkami. Obydwoje pragnęli tego najbardziej na świecie, a zrozumieli to dopiero teraz, w obliczu śmierci.
Ślizgon jeszcze nigdy nie dostąpił takiej rozkoszy, płynącej z pocałunku. I cóż, wyglądał jak zwyczajny pocałunek, jednak nim nie był. Był najznamienitszym pocałunkiem w całej ich historii, przypieczętowującym ich uczucia, którymi darzyli siebie w głębi swoich dusz, nie wypuszczając ich na światło dzienne, w obawie o pielęgnację swojej niemal odwiecznej przyjaźni. Jej zimne, zawsze krwistoczerwone usta idealnie wpasowywały się w jego gorące, słone od potu wargi, łaknące więcej.
Sięgnął dłonią, odnajdując zimny kark dziewczyny, która rękoma oplotła jego szyję, przybliżając ją do siebie.
Ta chwila, która przerwała ogromny lęk, wyżerający ich od środka dla nich trwała wieczność, nieprzerwaną wieczność.
Żadne z nich nie chciało się wycofać. Jedyne czego pragnęli to oni nawzajem gdzieś w przytulnym kąciku, złapawszy się za ręce. Ale nie zawsze dostajemy tego czego chcemy i nie minęła minuta, a czyjś przenikliwy krzyk zbudził ich z tej cudownej bajki wypełnionej słońcem i tęczą.
Pansy spojrzała ciepło, nacierając szmaragdem o złoto z odległości kilku marnych centymetrów, uśmiechając się delikatnie.
- To takie bez sensu – Odezwała się śpiewnym głosem, mocniej oplatając kark chłopaka.
- Tak sądzisz? – Odparł magnetycznym głosem chłopak, wyginając usta w dumnym półuśmiechu, założywszy kosmyk jej prostych włosów za ucho.
Dziewczyna złapała jego dłoń, czule ją ściskając.
- Bez sensu, że musiałam znaleźć się na bitwie, która może odebrać mi życie, żeby zrozumieć – mała, srebrzysta łza zabłyszczała w jej niesamowitych i tak wyrazistych, zielonych oczach, kiedy Nott uważnie jej słuchał. – że mój wymarzony facet przez siedem lat mieszkał pod tym samym adresem. – Dokończyła kojącym głosem, opierając swą zmęczoną już walką głowę o umięśnioną pierś chłopaka, który od razu objął ją jak dotąd nikt inny.
*koniec muzyczki*

***

Draco rzucał zaklęcia na prawo i lewo, nie dbając o to kogo trafia, czy był to Carrow, Gracyan, a może Alectry. Pudełeczko okryte czerwonym zamszem podskakiwało w kieszeni jego garnituru, gotowe do użycia. Czas uciekał, a do tego było go wyjątkowo mało.
Zatrzymał się tylko na kilka krótkich sekund, gdy na swej drodze zobaczył czyjąś bladą skórę i ubrudzone, choć nadal świecące blond włosy leżące w bezwładzie na pogruchotanej ziemi.
Ciało profesor Cartney leżało powyginane, a z jej niegdyś gładkiej szyi, teraz ordynarnie rozbebeszonej spływała krew.
Fenrir Greyback widocznie nie odchodził na emeryturę.
Poczuł dziwne uczucie w klatce piersiowej, jednak nie mógł już zrobić nic więcej, niż ruszyć dalej. On mógł być następny.
Na jego drodze stanął Gracyan. Najgłupszy śmierciożerca w całej egzystencji Dracona.
Chłopak uśmiechał się, obnażając swe żółte, powykrzywiane zęby, gotów do ataku, a niewzruszony Malfoy teatralnie przewrócił oczami, następnie teleportując się kilka metrów za śmierciożercą, co równało się z prawie natychmiastowym jego zgubieniem. Nie miał czasu na takich błahych rywali jak Gracyan.
Jest i ona.
Zauważył jej brązową czuprynę, kołyszącą się na wietrze, niczym wytworna, balowa suknia.
Pojedynkowała się z Alecto, jednak pomimo tego zdołał uśmiechnąć się na widok jej żywej.
Przypływ energii rozgrzewał go od środka, gdy biegł co sił w jej kierunku. Jednak i to nie było mu dane. Już po chwili wzrok Granger przesłoniła mu najmniej chciana osoba.
Amycus Carrow we własnej osobie.
- Jedziemy na dwa fronty, tak Draco? – Zachrypiał, wpatrując się w Dracona obłąkanym spojrzeniem, aczkolwiek twarz wykrzywiał paskudny uśmiech.
- Lepiej zorientować się później, niż wcale, ser. – Rzucił na odchodne, odpowiadając mu jednym ze swych mściwych uśmieszków. Po sekundzie zmył go z twarzy, gdy Carrow wypuścił ze swej różdżki złowrogie, zielone iskry, pędzące w kierunku Ślizgona.
W ostatniej chwili zdołał uchylić się przed promieniem, wykorzystawszy swą wiedzę, głoszącą, że żadne przeciwzaklęcie nie zdoła przezwyciężyć klątwy Avada Kedavra.
Chcąc, nie chcąc podjął się pojedynkowi, który mógłby otrzymać miano najbardziej zaciekłego i najdłuższego na całej bitwie.
Co chwila zmieniali pozycję i miejsce, nie przerwawszy rzucania klątw i uroków.
Nie dbali na kogo idą, taranując, a szczególnie nie obchodziło to Dracona, gdyż był tyłem do wszystkiego, ciągle cofając się, gdy z trudem odpychał zaklęcia Carrowa. Amycus może i był taki jaki był, ale zasób czarno magicznych zaklęć miał szeroki.
Draco powoli czuł, że to koniec. Nie mógł znaleźć żadnego słabego punktu śmierciożercy, by odparować promienie, a w następnej chwili zadać cios tak, by ugodzić nim rywala. Nie poddawał się jednak, pomimo tego, że jego chód w tył już niemal dorównywał szybkością temu klasycznego.
Trwało to kilka długich minut, zanim cofając się natarł sobą na czyjeś plecy.
Na jedną milisekundę zamarł tylko po to, by zaraz od razu oprzytomnieć w lęku, że być może to kolejny śmierciożerca, gotowy by odebrać z jego piersi dech jednym zdaniem.
Nie ma żadnych słów w żadnym słowniku, które opisałyby to co czuł Draco gdy obrócił się z prędkością światła, nie dbając o Amycusa, a jego szarobłękitnym oczom ukazała się przerażona twarz Hermiony Granger.
Spróbował się uśmiechnąć, ale zamiast tego tylko lekko rozchylił usta, nie wypowiadając żadnych słów. Nawet wtedy, gdy stojąca naprzeciwko Gryfonki Alecto gotowała się, by rzucić ostateczne zaklęcia, a chłopak mocno pociągnął ją ku dołowi, chroniąc przed najgorszym.
Co dziwne, w tym samym momencie Carrow także rzucił zaklęcie na osobę stojącą przed nim, jednak to nie była klątwa śmierci, tylko zwykłe oszołomienie. On pragnął później torturować Ślizgona za swą zdradę, dopóki ten nie straci swych zmysłów.
Nie było mu to dane. Promienie z różdżek rodzeństwa natarły na siebie, tworząc kosmiczną mieszankę wybuchową, która nie miała skutków tak poważnych jak śmierć, choć zdołała oszołomić obydwojga na jakiś czas.
Wykorzystując chwilę, Draco przytrzymując Hermionę, w jakieś niedorzecznej obawie, jakby ktoś zaraz miał ją pojmać sięgnął do swej kieszeni, zaciskając chłodne palce na kojącym zamszu pudełeczka.
- Uważaj! – Wrzasnęła po sekundzie, z prędkością światła okrywając ich bezpieczną na minutę warstwą zaklęcia Protego, gdy znikąd pojawili się najbardziej oddani przyjaciele Amycusa i Alecto, gotowi by pomścić utratę przytomności ich bliskich. Bez sensu, a pojedynek zaczął się na nowo, choć tym razem Malfoy trzymał się zdecydowanie blisko walczącej Hermiony.
Po chwili zaczęło nacierać na nich więcej wrogów. Jakby wieść, że Draco Malfoy to zdrajca rozeszła się po całym polu bitwy w kilka sekund.
Hermiona rzuciła zaklęcie, ocierając się o bark Ślizgona, który w tym czasie oszołomił jednego z przeciwników, choć spod ziemi nagle wyrósł kolejny i kolejni, a ze wszystkimi mieli radzić sobie tylko we dwojga.
Ponowie stali do siebie tyłem, wypuszczając złowrogie iskry i pocąc się ze strachu jak nigdy wcześniej. Gdy sytuacja sprzed kilku minut powtórzyła się, a Draco kucając, chwycił ramię Hermiony oraz wpatrując się w nią tak, jakby to miał być ostatni raz, zapytał, korzystając z tych kilku, szybkich sekund.
- Granger? – Jego głos zabrzmiał zbyt chrapliwie niżby sobie tego życzył. Miał być przy tym wyrafinowany, bo tego to wymagało.
W tej chwili rozdzielił ich śmiercionośny promień, świszczący tuż nad głowami, co od razu zaprosiło ich do ponownego tańca.
Kolejne iskry i dźwięki bolesnego upadania na ziemię wypełniały ich głowy, choć po kolejnych minutach nie poddawania się, ich oczy zetknęły się w troskliwym spojrzeniu, a Hermiona pokiwała nieznacznie głową, dając do zrozumienia, że słucha tego co ma do powiedzenia. Po sekundzie jej twarz była zwrócona w przeciwną stronę, pokonując kolejnego czarodzieja w ciężkich, czarnych szatach.
Draco zrobił to samo, a norma ich pojedynku powróciła, nie dając żadnej dogodnej szansy na wymienienie się choćby słowem.
A w końcu miał dość.
Miał dość i odnalazł w sobie wewnętrzną siłę, która płynęła ze świadomości, że zostanie ojcem. Że wychowa kogoś wartościowego. Pośle do wesołego, zawsze bezpiecznego i przytulnego Hogwartu, odprowadziwszy na pełen życia peron 9 i ¾. Jednak o to trzeba walczyć.
Było ich trzech. Trzech śmierciożerców dzielących go od tego zwycięstwa.
W końcu znalazł tą siłę, pozwalającą mu walczyć jeszcze zacieklej niż dotychczas i po pewnym, krótkim czasie mijania się z Hermioną przez zmiany pozycji, stojąc do niej tyłem oszołomił i związał zaklęciem ostatniego ze swoich przeciwników, co w tym samym czasie zrobiła Gryfonka. Nie pytajcie mnie jakim cudem. Centaury powiedziałyby, że to było zapisane w gwiazdach. Profesor Trelawney rzekłaby, że to magia, a ja uznam, że to był przypadek, iż zakończyli jednocześnie, a Draco nie zastanawiając się nad niczym, prędko odwrócił się w stronę dziewczyny, upadając na kolana.
- Granger – Wyciągnął czerwone, zamszowe pudełeczko, uśmiechając się szczerze, gdy zobaczył jak sparaliżowana zdziwieniem Hermiona wpatruje się w ruchy wykonywane jego zgrabnymi dłońmi. – wyjdziesz za mnie? – Zadał pytanie najważniejsze ze wszystkich jakie można zadać, otworzywszy wieczko, pod który ukazał się delikatny, wykonany ze złota pierścionek, a na jego wierzchu widniała maleńka głowa rosłego lwa, okalana grzywą. Tylko oczy miał szmaragdowe, niczym dwie świecące gwiazdy. Był taki sam, niczym spinka, którą niegdyś podarował jej w Hogwarcie.
Uśmiechnął się obiecująco, gdy dziewczyna najpierw dotknęła lewą ręką swego brzucha, a następnie ze szczęścia zakryła usta dłonią, by nie wydawać tak okazałego pisku, za którego wyręczyła ją widząca wszystko z odległości kilku metrów Emma, oblewająca się łzami wzruszenia, niczym wielka fontanna.
- Tak – Szepnęła cicho, nie dając rady wykrztusić nic więcej. Była w za mocnym szoku, szoku miłosnym, uwalniając łzy szczęścia, a jej orzechowe oczy zaszkliły się, gdy lew ponownie na niej zagościł. Idealnie wpasował się w jej palec serdeczny, założony wcześniej przez Dracona.
W tym czasie biegnący na poszukiwania Emmy, Blaise przedzierał się przez walczących, gdy nagle stanął w pół kroku, rozwierając usta ze zdziwienia, widząc jak Smok podnosi się z kolan, zakładając pierścionek na palec Hermiony.
Zdumiony, a jednocześnie pękający z dumy zakrzyczał głośno, co dzięki jego charakterystycznym głosie, w przeciągu kilku sekund zwołało Nott’a i biegnącą za nim Pansy.
Wszyscy zaklaskali im, łkając po cichu – w przypadku dziewczyn, albo klaskali z aprobatą, co było domeną chłopaków, nim wrogowie z powrotem zaprosili ich do walki, a Draco z Granger zostali sami w tej ogromnej zawierusze, pełnej martwych ciał, konających ludzi i miłości.

Gdy już teraz było po wszystkim nie potrzebowali żadnych słów, by oddać swoje uczucia. Po prostu wpatrywali się w siebie z uśmiechem, a Hermiona cały czas przekręcała swój cudowny pierścionek zaręczynowy, a gdy i w oczach Ślizgona zauważyła kołyszącą się między powiekami łzę, doszczętnie nawodniła swe oczy. Jeżeli miała płakać w takich sprawach, to pragnęła łkać do śmierci.
A potem kilka rzeczy zdarzyło się jednocześnie; Gryfonka podniósłszy głowę znad poprawiania pierścionka, skrzyżowała swój spokojny wzrok z Amycusem stojącym kilka metrów za plecami nic nie wiedzącego, nadal uśmiechającego się do niej i gładzącego jej włosy Dracona.
Śmierciożerca wypuszczał zielonkawy, najgorszy z promieni z mściwym uśmiechem na obłąkanej twarzy, gdy Draco nie spodziewał się niczego. A nie było czasu na ostrzeganie. Odwróciłby się, wpadając prosto w sidła Śmierci.
- Nie! – Usłyszał Draco, zanim Granger ordynarnie odepchnęła go od siebie w bok. W szoku potknąwszy się o pobliski kamlot upadł na ziemię, widząc jak Hermiona przyjmuje na swoją pierś klątwę Avada Kedavra z rąk Amycusa Carrow’a, niegdyś kierowaną ku blondynowi.
Nie mając pojęcia co się dzieje, leżał dalej, nie dowierzając, dopóki bezwładne ciało dziewczyny dziwnie zachwiało się, by po sekundzie runąć na ziemię z łoskotem tak jak poprzednie tysiąc martwych ciał. W ostatniej chwili wyskoczył jak z procy, by przytrzymać Hermionę, a raczej jej ciało od upadku, gdy w tym samym czasie kolejna ściana Galerii Sztuki eksplodowała obsypując pole bitwy kolejną porcją kamiennego confetti.
Oczy Granger, tak piękne, zawsze ciepłe i kojące na wszelkiego rodzaju troski wpatrywały się mętnie w niebo obsypane gwiazdami, a po jej bladym jak papier policzku spływała po skosie pojedyncza, mała łza.
Wargi Draco zadrżały, a powieki zaczęły nienaturalnie szybko mrugać, gdy wpatrywał się zaszklonymi oczami w tak śliczną twarz, do teraz nienaruszoną żadną, nawet najmniejszą skazą i jej gęste, lokowane włosy rozrzucone na jej kruchych ramionach i brudnej ziemi.
Nie – zadudnił w jego głowie własny głos, do którego akompaniamentu kręcił przecząco głową, nie wierząc, że to dzieje się naprawdę.
Granger – Wołał jeszcze przez jakiś czas, ale ona już mu nie odpowiedziała swym gładkim jak aksamit głosem.
Na jej ręce mienił się złoty pierścionek, odbijający światło gwiazd.
- Granger, nie rób mi tego – Zdołał wykrztusić, próbując połknąć łzy, choć było ich tyle, że nie było mowy o ich pozbyciu się. Pierwsza skapnęła prosto na błyszczącą głowę lwa na zaręczynowym pierścionku. – nie możesz – Urwał na wskutek wielkiej guli w gardle, uniemożliwiającej mu normalne mówienie. – przecież ja – Znów przerwał, choć tym razem po to by zacisnąć mocno powieki i uwolnić resztę łez, aż pchających się na wolność. Chwycił delikatnie bezwładną i lodowatą dłoń Hermiony, niegdyś idealnie wpasowującą się w jego, choć teraz już nie znającą tego ułożenia. - … Kocham cię, Granger – Dokończył z bólem rozdzierającym jego klatkę piersiową, tnącym głębiej niż najostrzejszy miecz, z cierpieniem wywołanym posypaniem solą świeżo zadanej rany. Pułapka tych prostych słów równała się niemal opowieściom o syrenach, które na pierwszy rzut oka wyglądają jak boginie z błyszczącymi oczami na kształt dwóch kolorowych pereł i włosami miękkimi niczym morska piana, lecz przy finale zmieniają się w parszywe monstra, których wesołe oczy przeradzają się w obłąkane, przekrwione i puste gałki oczne, włosy przerzedzają się i tracą swą gładkość, a twarz zaczynają porastać liczne liszaje, których właścicielki pojmują Cię, by zaciągnąć w swe denne odmęty, wyżerając od środka. To właśnie sprawiały te dwa słowa Draconowi Malfoy’owi, kiedy na dobre pojął, że niedoszła matka jego dziecka i żona poświęciła swe życie dla niego.

Część druga
Graves’n’roses

Bitwa trwała, a strach narastał. Poległych było coraz więcej, rannych dwa razy tyle, a konających tyle samo. Wydawało się, że ciemna strona mocy posiada równe szanse na wygraną, co Zakon Feniksa, jednak dla Teodora Nott’a czas, a razem z nim wszystko co działo się wokół niego ustało z jedną, krótką chwilą, gdy kilkanaście metrów przed nim grunt wściekle eksplodował, a osoby w jej zasięgu po prostu rozpłynęły się niczym mydlane bańki.
Mógł czcić Merlina za to, że w tym momencie nie ruszył się kilka kroków dalej, gdyż i on uległby tej dziwacznej, choć niebezpiecznej klątwie, by po sekundzie ujrzeć zza unoszącego się w powietrzu kurzu, jak sutanna czarnych jak smoła włosów wiruje, zawzięcie walcząc. Pansy nigdy nie była dobra z zaklęć, czy czarnej magii i ledwo dawała sobie radę z naparzającym promieniami Amycusem Carrow’em.
*koniec muzyczki*

 
Teodor pokręcił przecząco głową, widząc jak śmiercionośny promień minął szyję Ślizgonki w minimalnej odległości, a ona aż zapowietrzyła się ze strachu.
Biegł co sił, po drodze rzucając zaklęciami na ślepo, byleby tylko do niej dotrzeć. Nie mógł jej stracić, nie teraz, kiedy odkrył to co czuje. Kiedy w końcu poznał dziewczynę, którą kocha z odwzajemnieniem. Pot mieszał się z brudem na zmarszczonym czole, gdy potknął się o pobliski kamień, z trudem unikając upadku, po to by po sekundzie podniósłszy głowę ujrzeć jak Carrow obezwładniony leży na zakurzonej i brudnej ziemi.
Nie mogąc się powstrzymać uśmiechnął się lekko, widząc dumę malującą się na wyniosłej twarzy Pansy, pysznie przebierającej między palcami swą wiśniową różdżkę.
Nagle usłyszał chrapliwy krzyk, ruszającego na niego śmierciożercy. Nie był trudny do pokonania. Teodorowi obezwładnienie zajęło krótką chwilę. Jednak krótka chwila wystarczyła, by rzuciwszy ostatni szkarłatny promień zobaczyć jak wyrośnięta z ziemi Alecto Carrow rzuca w tryumfalną Parkinson bladoróżowym promieniem z mściwą satysfakcją na twarzy. Chłopak po raz pierwszy widział taki odcień płomienia, a widział ich sporo.
Nie móc nic zrobić, wpatrywał się tylko jak Ślizgonka zostaje ugodzona zaklęciem prosto w tył swojej głowy, by po chwili, kiedy biegł już w jej kierunku, nie mając pojęcia, co powinien zrobić, nienaturalnie zatrzepotała swymi długimi rzęsami jak skrzydłami pięknego motyla i runęła niczym wyjątkowo piękna, szmacianka lalka na pogruchotany grunt zrujnowanego Trafalgar Square.
- Nie, nie, nie, nie – Mówił sam do siebie nerwowym, niedowierzającym tonem, rzuciwszy się kolanami na pobliskie szkło, kamienie i inne odłamki. Ból fizyczny nie mógł równać się z jego obecnym cierpieniem psychicznym. W jego porównaniu to były łaskotki. Różdżka upadła z cichym stuknięciem, tocząc się po posadzce. – No chyba mi tego nie zrobisz – Rzekł, próbując trzymać swój charakterystyczny fason, choć nie dał rady i co słowo głos mu się załamywał, gdy drżącą ręką pogłaskał nadal gładki, choć nieprzyjemnie zimny policzek Pansy.
Jego klatka piersiowa spazmatycznie unosiła się, gdy swymi pustymi oczami dostrzegł nadal goszczący na twarzy dziewczyny słodki, tryumfalny uśmieszek. Usta zmieniły barwę z czerwieni na niezdrową purpurę, a włosy nadal błyszczące i tak cudownie pachnące czarną porzeczką rozrzucone były wokół całej szczupłej, bladej twarzy. Nic nie mogło odebrać jej nieziemskiej urody, nawet jakaś paskudna klątwa, której rezultatów Teodor nie znał.
- Blaise! – Zaryczał chrapliwie, aż żyły szyjne niemal ujrzały światło dzienne. – Pośpiesz się! – Warknął, gdy mignęła przed nim czarna peleryna i skóra tego samego koloru, gnająca w jego kierunku. Uśmiechał się, jak to Blaise, jednak mina mu zrzedła, gdy zobaczył kto leży na lodowatej ziemi.
Chłopcy mogli okazać zdziwienie, gdy spostrzegli, że nagle cały plac zaczynał się wyludniać, a ocaleni zabierali ciała swoich bliskich. Ten proces trwał już od dłuższego czasu, choć oni byli tak zaabsorbowani Pansy, że nie zauważyli tego, co działo się dookoła nich. Trafalgar Square w niczym nie przypominał miejsca, jakim był kilka godzin temu. Ogromne posągi lwów, a raczej ich odłamki panoszyły się wszędzie, a ongiś majestatyczna, piękna budowla Galerii Sztuki została obrócona niemal w pył. Ze zdewastowanej fontanny nadal tryskała woda, choć pod nie tymi samymi kątami jak powinna była.
- Blaise – Szepnął ostrożnie i cicho Nott, jakby to miało już jakieś znaczenie, skoro zostali już prawie sami na polu bitwy. Diabeł nie zareagował od razu, patrząc na uśmiechniętą i tak bladą, niczym wampirzą twarz najlepszej przyjaciółki. – To Draco?  - Wskazał kciukiem na skuloną postać, oddaloną od nich o kilkanaście, długim metrów. Niemal się nie poruszała.
- Nie wiem, czy chcę widzieć nad kim klęczy. – Odparł Blaise, wbiwszy wzrok w srebrzystą czuprynę Dracona. Zamknął dwoma palcami oczy, zataczając na nich kółka, co zawsze robił, chcąc powstrzymać nachodzące mu do oczu, gorzkie łzy.
- Ja wiem tylko, że Pansy potrzebuje pomocy, więc bierzemy ją do Munga. Draco powinien wiedzieć, gdzie powinniśmy się udać. – Urwał, podniósłszy bezwładne, kruche ciało dziewczyny. – Cały czas oddycha, to znaczy, że walczy.
Blaise szybko pokiwał głową, następnie odbiegłszy w kierunku nie ruszającego się już od jakiegoś czasu Malfoy’a, by zaciągnąć go do Nott’a. Nie chciał na razie zdradzać szczegółów. Ciążyły mu na sercu zbyt mocno, by mógł je wypowiedzieć na głos.

- Nie zostawię Granger. – Orzekł pustym głosem, gdy dobiegali do Teodora. Draco nie przykuł uwagi do tego, kto jest uwieszony na ramionach przyjaciela.
- Granger jest martwa! – Nott zakrzyczał w dość niestosownej i egoistycznej odpowiedzi, widząc kto leży obok sterty gruzów, gdy blondyn pojawił się przy nim. Nie myślał teraz o niczym innym niż życie Pansy, które wisiało na jednym, małym, cienkim włosku.
Malfoy zbił usta w cienką linię, gdy zobaczył jak długie czarne włosy bezwładnie opadają ku ziemi, a ich właścicielka, najcudowniejsza przyjaciółka na Ziemi nie daje żadnych oznak życiowych.
- Módl się, żebyś ty nie był. – Warknął ostrzegawczo, gdy doszedł do niego sens wypowiedzianych przez Teodora słów.
- Nie mamy czasu, jak coś – Zauważył głupkowato Blaise, gdy potyczki słowne jego kumpli zaczęły go irytować. – a chciałbym jeszcze usłyszeć, jak Pansy się śmieje. – Dokończył dobitnie, gromiąc wzrokiem, przyjaciół piorunujących się zawistnymi spojrzeniami, gdy za ich plecami rozległ się stanowczy głos.
- Ja też idę.
Trzy pary wynędzniałych oczu zwróciły się ku kruczoczarnej czuprynie.
- Potter?!
Zapiali jednocześnie Ślizgoni, widząc szmaragdowozielone tęczówki zza okrągłych szkieł, zanim deportowali się do szpitala.
Draco sam zabezpieczył ciało Hermiony, bezpiecznie odsyłając je do kostnicy Munga specjalną sentencją, którą posługiwali się wykwalifikowani mogomedycy.

***

- Myślisz, że… - Odezwał się Harry, gdy siedział wraz ze sztywnym Teodorem w nocnej poczekalni szpitalnej, wypatrując, aż zjawi się pierwszy uzdrowiciel, wyrwany ze smacznego snu, by zdiagnozować dolegliwość leżącej na specjalnym łóżku za drzwiami Ślizgonki.
- Ona żyje, Potter. – Odwarknął Nott, kręcąc młynki palcami i nerwowo podrygując stopą. – Oddycha, więc żyje. – Dodał, lecz tym razem bardziej do siebie i sztucznym głosem, jakby to było stuprocentowo pewne.
Draco i Blaise nie mogli towarzyszyć przyjaciółce w tak paskudnej chwili, gdyż na wskutek ich mrocznego znaku majaczącego na lewym przedramieniu, zaklęcia umożliwiły im wejście do środka szpitala. Jedyne co im pozostało to bezsensowne krążenie w kółko, nerwowo oczekując słowa zawodowego uzdrowiciela przekazane przez chłopaków.

Z transu wyrwał ich dźwięk aportacji niemal całkowicie wyłysiałego i podstarzałego mężczyzny z białym fartuchem na sobie i kością skrzyżowaną z różdżką na piersi.
Oddechy Harry’ego i Teodora przyspieszyły i niemal w tym samym czasie podnieśli się z impetem, wkraczając do ciemnej sali za ziewającym uzdrowicielem.
Długo trwało badanie klatki piersiowej nadnaturalnie pięknej Pansy czymś na kształt mugolskiego stetoskopu, zanim zniecierpliwiony Ślizgon odezwał się z nadzieją w głosie.
- Poczekamy ile będzie trzeba.
W niezdrowo zielonej sali szpitalnej byli tylko oni i leżąca na łóżku dziewczyna.
Harry zmarszczył brwi, wpatrzywszy się jak uzdrowiciel penetruje słuchawką jej ciało od płuc, aż po jelita.
- Już nie trzeba czekać. –  Lekarz odrzekł w końcu niestosownie spokojnym tonem, wyciągając z uszu stetoskop, by po chwili wyjść powolnym krokiem z pokoju, zostawiając otępiałego Nott’a z zesztywniałą, śliczną i majestatyczną niczym dorodna róża Pansy, której mięśnie twarzy puściły, zmywając jej ostatni uśmiech w życiu, włosy jakby straciły swój blask, choć nadal były zadbane i zdrowe, a usta do końca zsiniały. Rzęsy pozostały niezmienione. Tylko jakby przysłowiowy motyl zawsze na nich goszczący, odleciał w przestworza.
Tak niewinnie wyglądająca i nadal najpiękniejsza, gdy jej bezwładna ręka zsunęła się z brzucha, opadając z głuchym odgłosem na materac łóżka.

***
- Nigdy nie sądziłem, że się zakocham – Po cmentarzu potoczył się głos Teodora Nott’a, opierającego się o mównicę, podczas gdy oblewał go letni, choć mocny deszcz. – Zawsze mnie to omijało z daleka – Gdzieś w oddali zagrzmiało. – jednak zawsze miałem ją przy mnie. Zawsze mnie wysłuchiwała, śmiała się z moich żartów i pozwalała mi poczuć, że ktoś mnie kocha chociaż tym innym, specyficznym rodzajem miłości. – Granatowe, mroczne chmury jeszcze bardziej zaczęły się kłębić, płacząc nad majestatyczną, białą trumną Pansy. Nott uśmiechnął się smutno. – I nigdy nie sądziłem, że pierwszą osobą jaką pokocham będzie moja najlepsza przyjaciółka – Ktoś z zebranych zachlipał, a Blaise chcąc zrobić coś ze sobą, byleby tylko nie uronić łzy, nerwowo poprawił śliwkowy krawat. – i dopiero zrozumiałem to, gdy otarłem się o śmierć, a przed moimi przerażonymi oczami ukazała się ona. Wesoła, uśmiechnięta i piękna jak zawsze. – Westchnął bezradnie. – Ale to już nie jest ważne. Straciłem swoją pierwszą i ostatnią miłość na własnych oczach, patrzyłem jak walczy, jak stara się oddychać i oglądałem jak życie wypływa z niej wraz z każdym tchem. – Jego do teraz opanowany głos, załamał się na wspomnienie dnia ze szpitala. – A w dzień naszego ostatniego spotkania przed bitwą, obiecałem jej, zapewniałem, że wszystko będzie dobrze. Wypowiadałem te słowa tak pewnie i wesoło, a do czego moje obietnice ją doprowadziły? Dzięki mnie i moim obietnicom Pansy leży w grobie i już nigdy nie zobaczy swoich przyjaciół, nie zobaczy ich dzieci, już nigdy się nie uśmiechnie. A przecież obiecywałem, że wszystko będzie dobrze i wszystko się ułoży, prawda? – Zapytał retorycznie, gdy oczy zaszkliły się, jak schodził z podestu, jako ostatni mówca dołączając do swych przyjaciół, sztywno stojących w pierwszym rzędzie. Wszyscy trzej wpatrzyli się w ruchome zdjęcia swej przyjaciółki ukazujące jej uśmiechniętą twarz. Deszcz stał się jeszcze mocniejszy, gdy pogrzeb dobiegał końca. Kłębiaste chmury były gęste niczym morska piana przy sztormie, krople moczyły im włosy, pędem spływały po szybie, za którą były wszystkie zdjęcia, oraz okrywały swym mokrym płaszczem piękną, nieskazitelnie białą trumnę.
Zza mgły doszedł ich głos prowadzącego nabożeństwo, mówiący, że Pansy spoczywa w pokoju, gdy Draco sztywnym ruchem ułożył przy grobie długą i dorodną białą różę, owiniętą szeroką, czarną jak jej włosy wstęgą, po której płatkach od razu zaczęły lecieć krople deszczu.
- Idziesz? – Szepnął bez wyrazu Diabeł do Nott’a, lecz ten nieznacznie pokręcił głową, wpatrując się z rękoma w kieszeniach swego hebanowego garnituru po raz ostatni w wizerunek Ślizgonki, gdy przyjaciel nie naciskając, podążył za Draconem, zostawiając Teodora samego ze sobą, ociekającego zimnym deszczem.
- Draco – Blaise, dogoniwszy blondyna szarpnął go lekko za ciemną marynarkę, odwracając go w swoją stronę. Jego oczom ukazały się szare cienie pod oczami i próżnia grasująca w mroźnych tęczówkach. – musimy wyprawić pogrzeb Hermionie. – Zauważył przypominającym głosem, penetrując jego duszę zagadkowym spojrzeniem.
- Nie będzie żadnego pogrzebu Granger. – Draco odrzekł szorstko, choć stanowczo, wyszarpując się z uścisku przyjaciela, by włożyć dłonie do kieszeni spodni i odejść ponurym krokiem donikąd.

Koniec części drugiej


-----------------------------------------
I tak razem dotarliśmy do końca (króciutkiej) drugiej części mojego opowiadania.
Jak widzicie tytuł rozdziału jest też tytułem bloga, zatem ta notka była, że tak powiem puentą opowiadania.
No cóż, to jest chyba jedyny rozdział, z którego jestem zadowolona w sensie opisów, dialogów i tym podobne.
Co do treści – boję się Waszych komentarzy, choć bardzo ich łaknę.
I zastanawiam się, czy ktoś z Was płakał na jakimś momencie i czy muzyka była odpowiednia? Bardzo mnie to interesuje!
Co do innych spraw – puenta opowiadania, choć oczywiście nie jego koniec! Sądzę, że 3-4 rozdziały i zobaczymy się z epilogiem, kochani!
PS. Druga nominacja do Liebster Award znajduje się w zakładkach po prawej stronie, a za Versatile dziś się zabieram i również w zakładkach spotkacie o tym post!
Czekam na Wasze obiektywne komentarze i bardzo prosiłabym, żebyście zawarli tam opinie na temat tego, czy opisy tych kluczowych momentów chwyciły Was za serduszka no i czy były na poziomie:D
Nie przedłużając - za kilka dni widzimy się z rozdziałem pod tytułem: „After all this time?”

Wasza MoonSeer c:

17 komentarzy:

  1. Trafiłam tu przez grupę "Blogerzy" i jestem zachwycona.
    Kocham Dramione i to opowiadanie. :* Napisałaś tyle postów, że muszę się cofnąć, by przeczytać wszystko od początku i zrozumieć.
    Powaliłaś mnie szablonem na kolana, zanim zaczęłam czytać. :* ^.^
    Ja też nie widzę życie bez Toma Feltona.xd
    I tak, chwyciły za serduszka i myślę, że nie masz o co pytać, bo odpowiedź jest oczywista.
    _____________________________
    W wolnej chwili zapraszam do mnie.
    cordragon.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam szczerze; czytając to płakałam. Cholera, straszne że w przez kilkudziesięciu popieleczników Voldemorta, straciły życie dwie tak ważne osoby. Dlaczego mam głupie przeczucie, że Granger mogła przeżyć? To dziwne, ale po prostu tak mi się wydaje. Wydaje mi się, że ona żyje.. :o

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne, i tak bardzo chwyta za serducho, popłakałam się na śmierć Hermi i Pansy, mam nadzieję, że Mionka jednak to przeżyje i będą mieli z Draco masę dzieciaczków.
    Pozdrawiam,
    Tsuki

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak mogłaś.
    Zabiję Cię. Albo nie, bo nie dowiem się co będzie dalej ;-;
    Pytasz się czy się wzruszyłam? A więc ryczałam cały czas i Ty o tym wiesz, bo przy tym byłaś kurde bele
    Będę to przeżywać jeszcze z długo tak coś czuję.
    Herm nie ma prawa umrzeć, ona jakimś cudem przeżyje. Musi ;---;
    A Pansy......na scenie jej śmierci to już wgl się rozkleiłam i leciało ze mnie dosłownie.
    Boże zostało tak mało do końca, serio? :o
    Rozdział pod każdym względem jest świetny i BARDZO BARDZO wzruszający.
    Ja nie mam nic więcej do powiedzenia :<
    Idę się zakopać w łóżku z tabliczką czekolady, bo jestem w żałobie ;-;
    Do następnego .-.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy czytałam moment poświęcenia Hermiony, zaczęły stawać w oczach mi łzy. Przy końcu pierwszej części pomyślałam, że wszystko się odkręci i Hermiona odżyje. Na końcu, jak i teraz ryczę głośno, bo w głowie mam mętlik (oraz zdania, których lepiej ze względu na ich wulgarność, nie będę pisać) spowodowany (co się tyczy również zdań w mojej głowie) niezwykłą rozpaczą i zachwytem, bo bądź co bądź to najlepszy rozdział ze wszystkich dramione jakie czytałam. Na tyle świetny że gubię się w ortografii (można porównać z uczuciem braku weny) i teraz poprawiam cały komentarz. Poruszyłaś mnie, jesteś niesamowita.
    Proszę, jak najszybciej dodaj nowy rozdział!!!
    Oddana twoim tekstom
    Somni

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz co? Miałam Cię pochwalić za opis wojny, ale... Jak mogłaś zabić aż 2 osoby?! Walić Pansy, ale Miona? :c Jak mogłaś?! :cc Oni ledwo zostali narzeczeństwem... Hermiona postąpiła głupio, miała dziecko! Jak mogła tak po prostu sobie umrzeć? Teraz nie da rady nawet jej wskrzesić, jakoś jej pomóc. Draco został sam i pewnie się załamie :c Tyle smutku, tyle smutku :c Co prawda nie płakałam, ale mimo wszystko rozdział był naprawdę smutny. Mam nadzieję, że kolejne będą weselsze, ty, ty... ty! ty wiedźmo, ty! xD
    Pozdrawiam ciepło,
    http://precious-fondness.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. W OGÓLE NIE WIEM CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ???? RYCZAŁAM PRZY OBU ŚMIERCIACH . JEDYNE CO MI SIĘ NIE PODOBAŁO TO REAKCJA DRACO BYŁ JAKOŚ ZA MAŁO ZROZPACZONY, NIE WIEM CZY TO JAKAŚ WSKAZÓWKA DLA NAS ŻE ONA PRZEŻYJE CZY PO PROSTU TAK GO STWORZYŁAŚ
    ATRICIA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To po prostu natura Dracona - nigdy nie okazuje swych uczuć tak widowiskowo!:)

      Usuń
  8. Napisałaś ten rozdział lepiej niż nie jeden profesjonalista. Teraz będę go przeżywać przez bardzo długi czas. Nie mogę doczekać się następnego!

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie no... Serio...? A teraz co czułam:
    Pansy-dobra, jest smutno, ale spoko, muszą w końcu być jakieś ofiary, nie?
    Hermiona-... Ty chyba sobie żartujesz?! Ona umrze?! W dodatku była w ciąży... Mam nadzieję, że coś zrobisz i ona w magiczny sposób ożyje, bo wtedy cię znajdę i... pomyślę jak będzie epilog a Hermiona będzie nadal martwa
    A teraz całokształt:
    Rozdział świetny chociaż cholernie smutny, ale no cóż, jakoś muszę żyć dalej
    Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  10. muzyka Roxette i tekst był świetnie dobrany :)
    rozdział zdecydowanie jeden z najlepszych
    Jeśli można spytać..
    napiszesz te 3-4 rozdziały a potem co?
    zaczniesz jakieś nowe opowiadanie?
    Jeju.. wiem że uwielbiasz Dramione itd.. ale jakbyś zaczeła pisać opowiadanie ze swoją fabułą i historią? o zwykłych nastolatkach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zamierzam pisać kolejne Dramione.
      Niestety świat normalnych ludzi mnie nie jara, ale wszystko może się zdarzyć c:

      Usuń
  11. Przy śmierci Hermiony łzy zaczęły mi płynąć bez opamietania. Swietnie to napisalas !!

    OdpowiedzUsuń
  12. Jak mogłaś zabić Hermione? Łzy przy tym rozdziale leciały strumieniami. Boże biedny Draco stracił nażeczoną i dziecko. Załamałam się ale rozdział poza tym był genialny.Sam motyw iż Draco oświadczył się Hermionie na wojnie.Kocham./Mistral***

    OdpowiedzUsuń
  13. czytając i pisząc ten komentarz ja nie płaczę, ja ryczę. Wciąż nie mogę uwierzyć w to co przeczytałam. Wiem, że to Twoje ff ale nie mogę pogodzić się ze śmiercią Pansy, Hermiony i jej dziecka. Mam tylko nadzieję, że jednak coś wymyślisz i oba związki skończą się happy-endem. Lecę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
  14. Jak zawsze muszę trafić na jakiś super blog przez przypadek, no cóż....
    Wszystkie rozdziały piękne bez dwóch zdań. Ten rozdział jest naprawdę wzruszający. Przez prawie całe czytanie go leciały mi łzy po policzkach.
    Nic dodać nic ująć.
    Pozdrawiam
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  15. Ryczę od momentu zaręczyn aż do teraz. Więcej nie napiszę, bo nie jestem w stanie.
    hermioneaan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń