Gdybyście mieli możliwość czytania rozdziału na komputerze byłabym wdzięczna, gdyż muzyczka tutaj jest bardzo istotna!
Część pierwsza
Część pierwsza
Syrenie
słowa
- Myślisz, że nałożyli jakieś zaklęcia zapomnienia na mugoli
kręcących się blisko Trafalgar Square…? - Ron podniósł głowę z nad swoich kart,
kładąc jupka na stół pewnego przyjemnego, czerwcowego wieczoru. - …No wiesz, na
bitwę?
Ginny wyciągała swoją kartę, odpowiadając burkliwie.
- Szczerze mnie to nie obchodzi… Makao. – Dokończyła
wyniośle rzuciwszy jupka karo.
Rudzielec zaklął wyjątkowo okropnie, gdy do salonu weszła
blada jak ściana Hermiona.
Siedzieli w trójkę, nie wiedząc co począć. Inni członkowie
nowej generacji Zakonu mieli teraz inne zajęcia, a części nie było w Norze.
- Lepiej? – Zapytała Ginny, nie patrząc w jej stronę, kiedy
Granger usiadła na wysiedzianym fotelu obok niej.
- Może trochę Ognistej, Hermiono? W tych czasach… - Ron
wyciągnął do niej ciemną butelkę z trunkiem, chcąc dokończyć, ale niestety nie
było mu to dane.
- Nie! – Hermiona wyciągnęła ręce w obronnym geście,
odpowiadając zbyt agresywnie niż powinna.
Hermiona Granger od pewnego czasu nie sypiała dobrze i każdy
mógł domyślić się dlaczego – obrazy bitew we śnie nie mogą się równać ze
skaczącymi rozkosznymi źrebakami jednorożców, a do tego nawiedzały ją częste
mdłości.
Ginny nie dziwiła jej się ani trochę – sama czuła jak
wszystko jej się unosi na myśl o śmierci jej, jej przyjaciół i nawet tych
wszystkich przypadkowych ludzi.
Jedynymi dźwiękami, zabijającymi panującą w Norze ciszę były
miarowe odgłosy wielkiego, ściennego zegara w salonie Weasley’ów, gdy przez
pokój przegalopował okazałej wielkości, srebrzysto-błękitny, dumny jeleń.
- Najdalej za godzinę wszystko się zacznie. Hogwart
poinformowany. – Rozległ się twardy, choć odrobinę pusty głos Harry’ego, który
kilka sekund później rozpuścił się w powietrzu, zostawiając trójkę przyjaciół w
osłupieniu.
Wszyscy spodziewali się bitwy, tak. Ale nie w momencie, gdy
w miarę rozluźniony Ron tasował karty w dresach, Ginny piła którąś już kawę z
rzędu, a Hermiona… Hermiona po prostu została wbita w ziemię.
***
- Postarajcie się to przeżyć, dobrze? – Granger ułożyła usta
w słabym uśmiechu, łapiąc towarzyszy za dłonie, by następnie teleportować się
na miejsce.
***
Wszyscy wymieszali się. Walki czarodziejów to nie to samo co
klasyczne bitwy mugoli, gdzie dwie strony ustawiają się w szeregu gotowi, by
walczyć. U czarodziejów po prostu pojawiasz się i gdy widzisz wroga, atakujesz.
Nie czekasz na niczyje rozkazy.
Wokół wielkiego, majestatycznego Trafalgar Square było wiele
innych budynków i każdy, nie ważne czy śmierciożerca, członek Zakonu, a nawet
specjalny mugol czekał w poszczególnych uliczkach, na najlepszy dla siebie
moment.
Rozdzielenie się przyjaciół z Gryffindoru potwornie bolało
każdego z nich, jednak w końcu musieli puścić swe ręce i podać je Bitwie.
Hermiona wzięła głęboki oddech, niosąc prezent dla Dracona.
Zastanawiała się, czy Ślizgon kiedykolwiek pozna jego wartość.
Musiała być twarda, mimo wszystko. I była taka do końca.
Przemierzała wąską, ciemną i parszywą uliczkę, pnąc ku
miejscu rozstrzygnięcia tego, czy wygrają ludzie Voldemorta, czy Zakon. Czy
jego zadanie zostanie ukończone, czy unicestwione na dobre, kiedy nagle poczuła
mocny uścisk na prawej ręce, wciągający ją w jeszcze węższy zaułek.
Chciała wyrwać się z uścisku, krzyczeć, wierzgać się i co
tylko, jednak osobnik udaremniał jej to nienagannie, zakrywając usta wielką
dłonią i przytrzymując ciało.
- Nie wierzgaj się tak, Granger. – Szepnął jej ktoś
żartobliwie do ucha.
Hermiona poznała ten głos.
- Blaise! – Podniosła głos na tyle ile sytuacja pozwalała,
kiedy Ślizgon puścił, ją a ta odwróciła się do niego twarzą. Nie widziała
praktycznie nic prócz jego świecących w ciemności oczu.
Czasu było mało, a Gryfonka od razu domyśliła się – gdzie
Diabeł, tam i Smok.
- Draco jest na przodach, ale miałem plan, żebyście, no
wiesz…
Dziewczyna jeszcze nigdy nie była sam na sam z Blaise’m, i
choć było to pierwsze przeżycie, wolałaby inne okoliczności.
Wtedy pojęła także, jak wielkim braterskim uczuciem Zabini i
Draco siebie darzą, gdy w tym samym czasie chłopak wyciągnął różdżkę, a po
chwili wypełzł z niej błękitno szary diabeł tasmański, biegnący przed siebie z
podążającą za nim jasną poświatą.
Nim Hermiona zdążyła mrugnąć, usłyszała tak bardzo znajomy
dźwięk teleportowania się, a jej skórę musnął delikatny wiaterek, gdy Ślizgon
przed jej oczami zniknął, uśmiechając się do niej, a za sobą usłyszała powolny
tupot podbitych metalem podeszew butów.
Draco wydawał się być tak samo zdziwiony jak Hermiona,
jednak obydwoje uśmiechnęli się do siebie gładko, przywołując wspomnienia z ich
ostatniej nocy.
Dziewczyna nie miała pojęcia, ale Malfoy także miał dla niej
prezent.
- No cóż… - Zaczął w końcu, mozolnie przybliżając się do
niej ze swym magnetycznym uśmiechem. - …Wydaje mi się, że potrzebna jest zmiana
dekoracji. – Spojrzał na swoje ciemne, śmierciożercze szaty, które wraz z dotykiem
jego głogowej różdżki zmieniły się w wytworny, czarny garnitur.
Hermiona rozwarła oczy ze zdziwienia, zapominając o własnej
niespodziance.
Szaty to był nieodłączny element przynależności do kręgu
śmierciożerców. Ich zdjęcie równało się z czymś na kształt dezercji, zdrady.
- Ale jak… - Nie wiedziała jak ubrać zdanie w słowa. - …
Będziesz walczył po naszej stronie? –
Dokończyła trochę z podziwem, a trochę ze strachem.
- Tak, i nie tylko.
Westchnął, gdy wiatr omiótł jego srebrzyste włosy. Kieszeń
ciążyła mu już od dłuższego czasu, jednak nie planował opróżnić jej w takich
okolicznościach - bitwa tego wieczoru była ostatnim co planował na dzisiejszy
dzień.
- Granger – Zwrócił się do niej, jedną ręką sięgając do
kieszeni, a drugą ku jej dłoni. Nieznacznie zaczął uginać kolana, gdy wtem
usłyszeli donośny wybuch.
Szybko udał, że drapie się po nodze i miał nadzieję, że
Hermiona nic nie podejrzewa. A co było dziwne – tak było. Dziewczyna była zbyt
zajęta myśleniem o wojnie, o stratach i śmierci, że nawet nie zauważyła co się
święci, gdy w końcu z tej otchłani wyrwał ją dźwięk eksplozji.
- Chyba już czas, co Granger? – Draco odezwał się swym
magnetycznym głosem, uśmiechając się szelmowsko, wbiwszy swój wzrok w bladą
Hermionę.
Mroczny znak zapiekł go boleśnie, co i ona zauważyła,
pozwalając mu odejść. Nie żegnał się z nią. Wiedział, że po wojnie wróci
bezpiecznie.
Malfoy był już na końcu uliczki, gdy Gryfonka oprzytomniała.
- Draco, czekaj! – Wrzasnęła, nie dbając o to czy ktoś ją
usłyszy, czy też nie. Musiała powiedzieć to teraz. – Jestem w ciąży! –
Wykrzyczała, uśmiechając się lekko, gdy chłopak odwrócił głowę, ze swym tak
rzadko troskliwym wzrokiem, w którym mogłaby przysiąc, że ujrzała łzę, zanim
teleportował się do swoich obowiązków, nie móc nic powiedzieć, przytulić jej,
gdyż Bitwa wezwała go przed swoje szare oblicze, następnie nawołując
osamotnioną Hermionę.
***
♫ Gdyby trzeba było porównywać atak na Hogsmeade, a toczoną
właśnie bitwę, to wystarczyłoby przyłożyć do siebie białą tkaninę i czarną.
Spojrzeć na niebo w nocy, a w dzień. Życie kontra Śmierć.
Nieubłagane promienie krążyły po całym placu, równając go z
ziemią. Wielkie posągi lwów rozpadały się po eksplozjach, zasypując wszystko
gradem swych szczątków, w głowie wszystkich huczało od ciągłych krzyków, błagań
o darowanie życia i pisków. Gruzy walały się pod stopami każdego, powodując, że
każdy krok w tył przy pojedynku może być już ostatnim w życiu.
Blaise nacierał właśnie na niejakiego Gracyana Olmadera.
Byli w tym samym wieku. Sądził, że i ten chłopak został zwerbowany w kręgi
śmierciożerców z nie swojej woli i tak jak on w ostatecznym starciu przejdzie
na odpowiednią dla siebie stronę, jednak tak się nie stało. Gracyan rzucał na
niego najbardziej wygórowane klątwy jakie znał, zauważywszy zdradę. Diabeł nie
mógł uwierzyć, że walczy na śmierć i życie z chłopakiem, który w innych
okolicznościach mógłby zostać jego przyjacielem. Powinien rzucać na niego
zaklęcie ciągłego tańca, by obydwoje pokładali się ze śmiechu, jednak teraz Blaise kierował w niego Drętwotę i choć ten
zdołał odparować większość część ciosów, w końcu runął z głuchym łoskotem na
ziemię, a gdy tylko odsłonił Blaise’owi widok, ten pokręcił przecząco głową,
nieruchomiejąc, gdy większość kamlotów, odpadów, a nawet ciał poszybowała w skutek
masowego uderzenia.
- Co ty tu robisz!? – Zakrzyknął Diabeł, dobiegłszy do
gotującej się do walki Emmy. Wyglądał jakby miał zaraz zemdleć.
I choć widać było, że jest przerażony wszystkim co tam się
wyprawiało Gryfonka uśmiechnęła się łagodnie.
- Ratuję Hogwart. – Odparła, jakby miała do czynienia z
człowiekiem-warzywem, delikatnie klepiąc po ramieniu osłupiałego Blaise’a.
Po wielkim uderzeniu, które spowodowała grupowa teleportacja
uczniów i nauczycieli Hogwartu, bitwa nabrała jeszcze niebezpieczniejszego
charakteru.
Śmiercionośne zaklęcia panoszyły się nad ich głowami, gdy w
końcu Emma puściła ramię Blaise’a, by dołączyć do walki. Ale on nie mógł jej
tak zostawić. Bał się o jej życie bardziej niż o swoje. Pragnął dla niej
szczęścia bardziej niż dla siebie. Przerażała go myśl, że gdy odejdzie teraz,
może już nigdy nie wrócić.
- Czekaj – Rzucił na odchodne, mocno odwracając ją do
siebie, by przylgnąć do niej wargami. Może na pożegnanie, a może by dodać sobie
i jej siły. Żeby smak jej jasnych ust podtrzymywał jego uśmiech, gdy będzie
leżał na twardej ziemi, konając.
Emma bez sprzeciwu pozwoliła mu na to, choć nawet teraz, w
tych okolicznościach nie spieszyła się. Pragnęła delektować się każdym jego
skrawkiem po raz… Na pewno nie ostatni.
– Dokończyła w myślach. Nie mogła go stracić. Wzrok jego ciepłych niczym letnia
gleba oczu dorzucał jej do serca odwagi, niczym węgiel w rozgrzanym piecu, gdy
już niemal stykali się czołami.
A wtedy kilka rzeczy stało się jednocześnie – Dokładnie
między ich szyjami błysnęło kolorowe światło, zagrażające ich życiu, a Blaise z
impetem podniósł się, by rzucić zaklęcie w osobę, śmiejącą zaprzestać ten akt
romantyzmu.
- Ty gnoju! – Warknął, gdy zobaczył uśmiechającego się do
niego krzywo Gracyana, a z różdżki Diabła popłynęło szarobiałe światło, by po
sekundzie ugodziło chłopaka w pierś.
Emma wiedziała, że to nie pora na śmiech i radość, jednak
przy Ślizgonie wszystko nabierało w jej oczach jaskrawych barw.
- Teraz musisz uważać na wszystkich. – Zachichotała, nie
mając pojęcia, że chłopak, który pod wpływem zaklęcia właśnie zniknął
napatoczył się Blaise’owi już wcześniej. Jednocześnie podziwiała jego odwagę,
by w charakterystycznych, czarnych szatach walczyć po stronie dobra, gdy te dla
innych czarodziejów były prostym drogowskazem ‘Do zlikwidowania’. Zabini nie
mógł czuć się choć odrobinę bezpiecznie po żadnej ze stron.
Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale usta zamknął jej czuły
pocałunek w jej spocone ze strachu czoło. Taki niespodziewany i krótki zanim
Blaise zniknął w tłumie walczących, jednak dający jej poczucie bezpieczeństwa w
każdej mrożącej krew w żyłach sytuacji.
***
Dla uczniów chroniących właśnie byt Hogwartu mógłby to być
szok, jednak dla osób biorących udział w wojnie po raz kolejny to mogło być
niczym uczucie deja vu, tyle że jakby bardziej wyraziste i zostawiające
mocniejszy uraz w głowie.
Bitwa toczyła się głównie za pomocą różdżek, choć krew była
w znacznej ilości miejsc, a udział nie brali w niej wyłącznie czarodzieje i
mugole. Dołączyły także Trolle. Dokładnie te same Trolle, które w zeszłym roku
stanowiły oddział w szeregach Voldemorta siały strach, rozpacz i grozę,
wymachując swą bronią nad głowami uciekających czarodziejów i mugoli, a ci
najczęściej nie mieli takiego szczęścia i wraz z ogromnymi na kilkadziesiąt stóp
maczugami zostawali odsyłani w powietrze prosto w obślizgłe ramiona Śmierci.
Gdy już każdy poddał się, wiedząc, że nie powstrzyma ogromnych stworzeń,
gwiazdy, które dawały jedyne światło tej nocy na Trafalgar Square zostały
przesłonione, niczym długim na całe niebo czarnym materiałem.
Każdy z przestrachem spojrzał w górę, nie przerywając walki,
gdy cały plac przedarł skrzekliwy, choć jednocześnie tubalny, przerażający ryk
Sorex, nadlatującej niczym potrzebne posiłki.
Zatoczyła powolne koło, nie martwiąc się promieniami
kierowanymi w jej stronę, gdyż skóra twarda jak stal odbijała je bez
najmniejszego problemu, a sprawcy otrzymywali ciosy rykoszetem. Jej gracja i
wyniosłość w ruchach jakby nie pasowała do scenerii całej bitwy, jednak
przyniosła ulgę całkiem sporej ilości czarodziejów.
Draco uśmiechnął się dumnie, gdy jej świecące w ciemności
pazury niczym księżyc w pełni atakowały trolle po kilku ciosach powalając je na
ziemię z głuchym łoskotem.
- Nie wiem gdzie się
tego nauczyłaś, ale robi wrażenie. – Pochwalił ją w myślach, gdy pokonawszy
któregoś z kolei potwora uniosła się w powietrze, a jej bystre oko, błyszczące
niczym gwiazda napotkało jego tak małe z tej odległości tęczówki. Obnażyła kły,
które zajaśniały śnieżnobiałą bielą.
- To kwestia genów,
przyjacielu. – Odezwał się w jego głowie gładki kobiecy głos, którym zawsze
posługiwała się Sorex. Sekundę później ściana Galerii Sztuki, pod którą stał
Dracon zawaliła się i tylko sekundy zadecydowały o tym, że przeżył eksplozję,
której rezultaty obrzuciły plac bitwy kolejną porcją gruzów.
Ciężko dysząc, spojrzał na dzieło, które ktoś uczynił. Jego
włosy na czole oblepiał zimny pot, kiedy Sorex ponownie zagościła w jego
umyśle.
- Postaraj się nie
zginąć, nie widzi mi się dzisiaj umieranie. – Burknęła żartobliwie, choć
tak samo jak jej właściciel odczuwała strach.
Draco nie odpowiedział, ani nie wykazał żadnych gestów. Po
prostu wpatrywał się w zbezczeszczoną galerię pustym wzrokiem, gdy ciągle
obawiał się o to co spokojnie leżało na
dnie jego kieszeni. Nie mógł dłużej czekać, innej okazji mogło już nie być.
Z myśli wyrwał go świst zielonego promienia, szybującego
kilka centymetrów przed jego nosem, zanim odwrócił się, by odszukać walczącą
Granger. Innej Granger nie mógł spotkać.
Raz po raz rzucając niewerbalne zaklęcia odgarniał ludzi,
pocąc się ze strachu co raz mocniej i mocniej, czując jak jego żołądek zaraz
eksploduje, nie wiedząc kogo spotka za kilka metrów. Czy zielonkawy płomień
uderzający Blaise’a w pierś, czy ciało martwego Nott’a, wpatrującego się w niebo
pustym wzrokiem swych mętnych, piwnych oczu, czy może wygiętą w konwulsjach
Pansy, mrużącą z bólu swe cudowne i takie piękne szmaragdowe oczy, czy może
ratującą komuś, na przykład swemu niedołężnemu przyjacielowi – Wieprzlejowi
życie Granger. Gryfonom nie można w takich sprawach ufać. Ich dobro i
bezpieczeństwo było zawsze na końcu. Chrzanić
ich szlachetność! – Jęknął w myślach, modląc się, by dotarł w porę, gdy nie
wiedząc czemu, odbił wzrokiem w lewo a jego bezpodstawnie załzawionym oczom
ukazał się obraz przygniecionego ogromnymi kamlotami Neville’a Longobottom’a.
Jego ciche pojękiwania normalnie doprowadzałyby go do szału. W sumie i teraz to
robiły, jednak teraz zrezygnował ze swej wyższości i w imię Granger, zmienił
swój kierunek, pędząc ku kupie głazów. Nie był pewien, czy robił dobrze, choć
jak Wy wiecie – robił najlepszą rzecz, jaką mógł w tej chwili zrobić, ratując
życie niewinnej osobie. I choć przez moment zastanawiał się, czy nie zmienić
kierunku i dokończyć co zaczął, rzucił zaklęcie przesuwające ogromne kamienie,
by z trudem podciągnąć Gryfona ku górze. Bez słowa podał mu jego ciemną
różdżkę, by sam już naprawił swe urazy. Draco jako niedoszły magomedyk – pomimo
tego, że na żadnych zajęciach z Kursu jeszcze nie był, doskonale wiedział, że żaden
niewykształcony w tym kierunku czarodziej nie wyleczy swych ran na dobre,
wierzył, że teraz i Longbottom podoła swemu częściowemu leczeniu.
- Malfoy – Neville zachrypiał, krzywiąc się z bólu w szarym,
potarganym, ubrudzonym i podziurawionym swetrze. – ja…
- Obliviate – Szepnął Draco, wycelowawszy swą różdżką ku
nosowi osłupiałego Gryfona. Blondyn nie miał pojęcia, dlaczego wymazał mu wspomnienie,
pokazujące jak ratuje biednego Neville’a z opresji, jednak czuł, że to te
lepsze wyjście. Nie pragnął niczego komplikować, a zwłaszcza kontaktów z innymi
Gryfonami. Gryfonki to inna bajka.
Zniknął mu z oczu, niemal depcząc po trupach, zanim
Longbottom oprzytomniał z transu i także ruszył do ponownej, krwiożerczej
walki.
***
Nie wielu ma „szczęście” otrzeć się o śmierć, jednak pewna
część społeczeństwa może mieć o tym jakieś małe pojęcie. Weźmy na przykład
Teodora Nott’a, który zaciekle walcząc z jednym, parszywym śmierciożercą oraz
skupiając na nim całą swą uwagę, nagle, dosłownie w chwili, której czas mógł
równać się z jednym mrugnięciem powieki widział paskudną twarz Alecto, a w
drugiej zielone światło, lecące tak blisko, że niemal pozbawiło go wzroku, nie
mówiąc już o życiu. Szczęściem w nieszczęściu można było nazwać to, że jakiś
czarodziej, a może mugol, gdyż w tym samym momencie usłyszał wybuch załatwił
jego przeciwniczkę, pozwalając mu w spokoju, odrzucony emanującą od promienia
siłą upaść na twardą, pogruchotaną ziemię.
Stan, w którym już grzecznie godzisz się na śmierć, wiedząc,
że nie masz innej ucieczki jest sam w sobie niesamowity. Jedna milisekunda, w
której przez głowę przelatują Ci wszystkie ważne wspomnienia, sprawiające
uśmiech na Twej wynędzniałej już twarzy, które pragnąłbyś przeżyć jeszcze raz i
raz. Wśród wspomnień, gorejących w Twym na wpół umarłym sercu mogą także
pojawić się rzeczy, które z całych sił chciałbyś zrobić, zobaczyć, Twoje
najskrytsze marzenia spełniają się w mgnieniu oka, a komplikacje i zawiłości w
jednej chwili rozwiązują Ci mózg, przedstawiając coś, co powinieneś zrobić już
dawno, a teraz zbierać tego soczyste owoce.
Całe ciało miał obolałe, gdy w osłupieniu pół leżał, pół
siedział na zimnej ziemi, spazmatycznie
łapiąc oddech, gdy powoli dochodziło do niego, że żyje. Obrócił się, widząc jak
bitwa dalej się toczy. Nie umiał stwierdzić, kto wygrywa, a kto zbliża się do
zagłady, jednak pewien był jednego.
- Pansy – Szepnął do siebie, podnosząc się, by popędzić w
stronę tego co powinien zrobić zanim ledwo uszedł z życiem. Potrzebował jednej
sekundy, by zrozumieć.
Nie zważając na ból w odcinku lędźwiowym, rzucił się pędem w
poszukiwaniu długich, kruczoczarnych włosów majaczących w świetle gwiazd,
jednocześnie uważając na śmiercionośne promienie, czyhające na niego na każdym
kroku. Chciałbym dotrzeć do niej żywy!
– Warknął w myślach, przerzedzając tłumy, kiedy stał się jakby magicznym
magnesem, przyciągającym wszystkie latające w powietrzu zaklęcia.
I w końcu. Zdyszany i
jednocześnie kosmicznie spocony, zauważył ją. Żywą, Bogu dzięki. I jak
większość – walczącą z jakimś ponurym kretynem.
Nikt im nie przeszkadzał. Do momentu, gdy Nott rzucił
całkiem okazałą Drętwotę na śmierciożercę, którym okazał się być całkiem
przystojny chłopak o latynoskiej urodzie.
Pansy wpatrywała się w niego zdziwiona, a on w nią, wysoko
podnosząc pierś przy każdym wdechu. Bitwa dla nich ustała. Jakby teraz na
przekór Teodorowi – żadne zaklęcie nie zdołało ich dosięgnąć, a fruwające w
powietrzu kamienne odłamki omijały ich z daleka.
Przez nieskazitelną, najpiękniejszą jaką Nott w życiu
widział, twarz Pansy przeszedł cień lekkiego uśmiechu, zanim ku jego
zaskoczeniu obydwoje równo ruszyli ku sobie biegiem z odległości kilku metrów,
by po sekundzie czy dwóch złączyć się w pocałunku. W pierwszym pocałunku tak
epickiej, ślizgońskiej pary.
Ich magiczne zetknięcie się warg emanowało majestatycznymi
fajerwerkami. Obydwoje pragnęli tego najbardziej na świecie, a zrozumieli to
dopiero teraz, w obliczu śmierci.
Ślizgon jeszcze nigdy nie dostąpił takiej rozkoszy, płynącej
z pocałunku. I cóż, wyglądał jak zwyczajny pocałunek, jednak nim nie był. Był
najznamienitszym pocałunkiem w całej ich historii, przypieczętowującym ich
uczucia, którymi darzyli siebie w głębi swoich dusz, nie wypuszczając ich na
światło dzienne, w obawie o pielęgnację swojej niemal odwiecznej przyjaźni. Jej
zimne, zawsze krwistoczerwone usta idealnie wpasowywały się w jego gorące,
słone od potu wargi, łaknące więcej.
Sięgnął dłonią, odnajdując zimny kark dziewczyny, która
rękoma oplotła jego szyję, przybliżając ją do siebie.
Ta chwila, która przerwała ogromny lęk, wyżerający ich od
środka dla nich trwała wieczność, nieprzerwaną wieczność.
Żadne z nich nie chciało się wycofać. Jedyne czego pragnęli
to oni nawzajem gdzieś w przytulnym kąciku, złapawszy się za ręce. Ale nie zawsze
dostajemy tego czego chcemy i nie minęła minuta, a czyjś przenikliwy krzyk
zbudził ich z tej cudownej bajki wypełnionej słońcem i tęczą.
Pansy spojrzała ciepło, nacierając szmaragdem o złoto z
odległości kilku marnych centymetrów, uśmiechając się delikatnie.
- To takie bez sensu – Odezwała się śpiewnym głosem, mocniej
oplatając kark chłopaka.
- Tak sądzisz? – Odparł magnetycznym głosem chłopak,
wyginając usta w dumnym półuśmiechu, założywszy kosmyk jej prostych włosów za
ucho.
Dziewczyna złapała jego dłoń, czule ją ściskając.
- Bez sensu, że musiałam znaleźć się na bitwie, która może
odebrać mi życie, żeby zrozumieć – mała, srebrzysta łza zabłyszczała w jej
niesamowitych i tak wyrazistych, zielonych oczach, kiedy Nott uważnie jej
słuchał. – że mój wymarzony facet przez siedem lat mieszkał pod tym samym
adresem. – Dokończyła kojącym głosem, opierając swą zmęczoną już walką głowę o
umięśnioną pierś chłopaka, który od razu objął ją jak dotąd nikt inny.
*koniec muzyczki*
*koniec muzyczki*
***
Draco rzucał zaklęcia na prawo i lewo, nie dbając o to kogo
trafia, czy był to Carrow, Gracyan, a może Alectry. Pudełeczko okryte czerwonym
zamszem podskakiwało w kieszeni jego garnituru, gotowe do użycia. Czas uciekał,
a do tego było go wyjątkowo mało.
Zatrzymał się tylko na kilka krótkich sekund, gdy na swej
drodze zobaczył czyjąś bladą skórę i ubrudzone, choć nadal świecące blond włosy
leżące w bezwładzie na pogruchotanej ziemi.
Ciało profesor Cartney leżało powyginane, a z jej niegdyś
gładkiej szyi, teraz ordynarnie rozbebeszonej spływała krew.
Fenrir Greyback widocznie nie odchodził na emeryturę.
Poczuł dziwne uczucie w klatce piersiowej, jednak nie mógł
już zrobić nic więcej, niż ruszyć dalej. On mógł być następny.
Na jego drodze stanął Gracyan. Najgłupszy śmierciożerca w
całej egzystencji Dracona.
Chłopak uśmiechał się, obnażając swe żółte, powykrzywiane
zęby, gotów do ataku, a niewzruszony Malfoy teatralnie przewrócił oczami,
następnie teleportując się kilka metrów za śmierciożercą, co równało się z
prawie natychmiastowym jego zgubieniem. Nie miał czasu na takich błahych rywali
jak Gracyan.
Jest i ona.
Zauważył jej brązową czuprynę, kołyszącą się na wietrze,
niczym wytworna, balowa suknia.
Pojedynkowała się z Alecto, jednak pomimo tego zdołał
uśmiechnąć się na widok jej żywej.
Przypływ energii rozgrzewał go od środka, gdy biegł co sił w
jej kierunku. Jednak i to nie było mu dane. Już po chwili wzrok Granger
przesłoniła mu najmniej chciana osoba.
Amycus Carrow we własnej osobie.
- Jedziemy na dwa fronty, tak Draco? – Zachrypiał, wpatrując
się w Dracona obłąkanym spojrzeniem, aczkolwiek twarz wykrzywiał paskudny
uśmiech.
- Lepiej zorientować się później, niż wcale, ser. – Rzucił
na odchodne, odpowiadając mu jednym ze swych mściwych uśmieszków. Po sekundzie
zmył go z twarzy, gdy Carrow wypuścił ze swej różdżki złowrogie, zielone iskry,
pędzące w kierunku Ślizgona.
W ostatniej chwili zdołał uchylić się przed promieniem,
wykorzystawszy swą wiedzę, głoszącą, że żadne przeciwzaklęcie nie zdoła
przezwyciężyć klątwy Avada Kedavra.
Chcąc, nie chcąc podjął się pojedynkowi, który mógłby
otrzymać miano najbardziej zaciekłego i najdłuższego na całej bitwie.
Co chwila zmieniali pozycję i miejsce, nie przerwawszy
rzucania klątw i uroków.
Nie dbali na kogo idą, taranując, a szczególnie nie
obchodziło to Dracona, gdyż był tyłem do wszystkiego, ciągle cofając się, gdy z
trudem odpychał zaklęcia Carrowa. Amycus może i był taki jaki był, ale zasób
czarno magicznych zaklęć miał szeroki.
Draco powoli czuł, że to koniec. Nie mógł znaleźć żadnego
słabego punktu śmierciożercy, by odparować promienie, a w następnej chwili
zadać cios tak, by ugodzić nim rywala. Nie poddawał się jednak, pomimo tego, że
jego chód w tył już niemal dorównywał szybkością temu klasycznego.
Trwało to kilka długich minut, zanim cofając się natarł sobą
na czyjeś plecy.
Na jedną milisekundę zamarł tylko po to, by zaraz od razu
oprzytomnieć w lęku, że być może to kolejny śmierciożerca, gotowy by odebrać z
jego piersi dech jednym zdaniem.
Nie ma żadnych słów w żadnym słowniku, które opisałyby to co
czuł Draco gdy obrócił się z prędkością światła, nie dbając o Amycusa, a jego
szarobłękitnym oczom ukazała się przerażona twarz Hermiony Granger.
Spróbował się uśmiechnąć, ale zamiast tego tylko lekko
rozchylił usta, nie wypowiadając żadnych słów. Nawet wtedy, gdy stojąca
naprzeciwko Gryfonki Alecto gotowała się, by rzucić ostateczne zaklęcia, a
chłopak mocno pociągnął ją ku dołowi, chroniąc przed najgorszym.
Co dziwne, w tym samym momencie Carrow także rzucił zaklęcie
na osobę stojącą przed nim, jednak to nie była klątwa śmierci, tylko zwykłe
oszołomienie. On pragnął później torturować Ślizgona za swą zdradę, dopóki ten
nie straci swych zmysłów.
Nie było mu to dane. Promienie z różdżek rodzeństwa natarły
na siebie, tworząc kosmiczną mieszankę wybuchową, która nie miała skutków tak
poważnych jak śmierć, choć zdołała oszołomić obydwojga na jakiś czas.
Wykorzystując chwilę, Draco przytrzymując Hermionę, w jakieś
niedorzecznej obawie, jakby ktoś zaraz miał ją pojmać sięgnął do swej kieszeni,
zaciskając chłodne palce na kojącym zamszu pudełeczka.
- Uważaj! – Wrzasnęła po sekundzie, z prędkością światła
okrywając ich bezpieczną na minutę warstwą zaklęcia Protego, gdy znikąd
pojawili się najbardziej oddani przyjaciele Amycusa i Alecto, gotowi by pomścić
utratę przytomności ich bliskich. Bez sensu, a pojedynek zaczął się na nowo,
choć tym razem Malfoy trzymał się zdecydowanie blisko walczącej Hermiony.
Po chwili zaczęło nacierać na nich więcej wrogów. Jakby
wieść, że Draco Malfoy to zdrajca rozeszła się po całym polu bitwy w kilka sekund.
Hermiona rzuciła zaklęcie, ocierając się o bark Ślizgona,
który w tym czasie oszołomił jednego z przeciwników, choć spod ziemi nagle
wyrósł kolejny i kolejni, a ze wszystkimi mieli radzić sobie tylko we dwojga.
Ponowie stali do siebie tyłem, wypuszczając złowrogie iskry
i pocąc się ze strachu jak nigdy wcześniej. Gdy sytuacja sprzed kilku minut
powtórzyła się, a Draco kucając, chwycił ramię Hermiony oraz wpatrując się w
nią tak, jakby to miał być ostatni raz, zapytał, korzystając z tych kilku, szybkich
sekund.
- Granger? – Jego głos zabrzmiał zbyt chrapliwie niżby sobie
tego życzył. Miał być przy tym wyrafinowany, bo tego to wymagało.
W tej chwili rozdzielił ich śmiercionośny promień,
świszczący tuż nad głowami, co od razu zaprosiło ich do ponownego tańca.
Kolejne iskry i dźwięki bolesnego upadania na ziemię
wypełniały ich głowy, choć po kolejnych minutach nie poddawania się, ich oczy
zetknęły się w troskliwym spojrzeniu, a Hermiona pokiwała nieznacznie głową,
dając do zrozumienia, że słucha tego co ma do powiedzenia. Po sekundzie jej
twarz była zwrócona w przeciwną stronę, pokonując kolejnego czarodzieja w
ciężkich, czarnych szatach.
Draco zrobił to samo, a norma ich pojedynku powróciła, nie
dając żadnej dogodnej szansy na wymienienie się choćby słowem.
A w końcu miał dość.
Miał dość i odnalazł w sobie wewnętrzną siłę, która płynęła
ze świadomości, że zostanie ojcem. Że wychowa kogoś wartościowego. Pośle do
wesołego, zawsze bezpiecznego i przytulnego Hogwartu, odprowadziwszy na pełen
życia peron 9 i ¾. Jednak o to trzeba walczyć.
Było ich trzech. Trzech śmierciożerców dzielących go od tego
zwycięstwa.
W końcu znalazł tą siłę, pozwalającą mu walczyć jeszcze
zacieklej niż dotychczas i po pewnym, krótkim czasie mijania się z Hermioną
przez zmiany pozycji, stojąc do niej tyłem oszołomił i związał zaklęciem
ostatniego ze swoich przeciwników, co w tym samym czasie zrobiła Gryfonka. Nie
pytajcie mnie jakim cudem. Centaury powiedziałyby, że to było zapisane w
gwiazdach. Profesor Trelawney rzekłaby, że to magia, a ja uznam, że to był
przypadek, iż zakończyli jednocześnie, a Draco nie zastanawiając się nad
niczym, prędko odwrócił się w stronę dziewczyny, upadając na kolana.
- Granger – Wyciągnął czerwone, zamszowe pudełeczko,
uśmiechając się szczerze, gdy zobaczył jak sparaliżowana zdziwieniem Hermiona
wpatruje się w ruchy wykonywane jego zgrabnymi dłońmi. – wyjdziesz za mnie? –
Zadał pytanie najważniejsze ze wszystkich jakie można zadać, otworzywszy
wieczko, pod który ukazał się delikatny, wykonany ze złota pierścionek, a na
jego wierzchu widniała maleńka głowa rosłego lwa, okalana grzywą. Tylko oczy
miał szmaragdowe, niczym dwie świecące gwiazdy. Był taki sam, niczym spinka,
którą niegdyś podarował jej w Hogwarcie.
Uśmiechnął się obiecująco, gdy dziewczyna najpierw dotknęła
lewą ręką swego brzucha, a następnie ze szczęścia zakryła usta dłonią, by nie
wydawać tak okazałego pisku, za którego wyręczyła ją widząca wszystko z
odległości kilku metrów Emma, oblewająca się łzami wzruszenia, niczym wielka
fontanna.
- Tak – Szepnęła cicho, nie dając rady wykrztusić nic
więcej. Była w za mocnym szoku, szoku miłosnym, uwalniając łzy szczęścia, a jej
orzechowe oczy zaszkliły się, gdy lew ponownie na niej zagościł. Idealnie
wpasował się w jej palec serdeczny, założony wcześniej przez Dracona.
W tym czasie biegnący na poszukiwania Emmy, Blaise
przedzierał się przez walczących, gdy nagle stanął w pół kroku, rozwierając
usta ze zdziwienia, widząc jak Smok podnosi się z kolan, zakładając pierścionek
na palec Hermiony.
Zdumiony, a jednocześnie pękający z dumy zakrzyczał głośno,
co dzięki jego charakterystycznym głosie, w przeciągu kilku sekund zwołało
Nott’a i biegnącą za nim Pansy.
Wszyscy zaklaskali im, łkając po cichu – w przypadku
dziewczyn, albo klaskali z aprobatą, co było domeną chłopaków, nim wrogowie z
powrotem zaprosili ich do walki, a Draco z Granger zostali sami w tej ogromnej
zawierusze, pełnej martwych ciał, konających ludzi i miłości.
Gdy już teraz było po wszystkim nie potrzebowali żadnych
słów, by oddać swoje uczucia. Po prostu wpatrywali się w siebie z uśmiechem, a
Hermiona cały czas przekręcała swój cudowny pierścionek zaręczynowy, a gdy i w
oczach Ślizgona zauważyła kołyszącą się między powiekami łzę, doszczętnie
nawodniła swe oczy. Jeżeli miała płakać w takich sprawach, to pragnęła łkać do
śmierci.
A potem kilka rzeczy zdarzyło się jednocześnie; Gryfonka
podniósłszy głowę znad poprawiania pierścionka, skrzyżowała swój spokojny wzrok
z Amycusem stojącym kilka metrów za plecami nic nie wiedzącego, nadal
uśmiechającego się do niej i gładzącego jej włosy Dracona.
Śmierciożerca wypuszczał zielonkawy, najgorszy z promieni z
mściwym uśmiechem na obłąkanej twarzy, gdy Draco nie spodziewał się niczego. A
nie było czasu na ostrzeganie. Odwróciłby się, wpadając prosto w sidła Śmierci.
- Nie! – Usłyszał Draco, zanim Granger ordynarnie odepchnęła
go od siebie w bok. W szoku potknąwszy się o pobliski kamlot upadł na ziemię,
widząc jak Hermiona przyjmuje na swoją pierś klątwę Avada Kedavra z rąk Amycusa
Carrow’a, niegdyś kierowaną ku blondynowi.
Nie mając pojęcia co się dzieje, leżał dalej, nie
dowierzając, dopóki bezwładne ciało dziewczyny dziwnie zachwiało się, by po
sekundzie runąć na ziemię z łoskotem tak jak poprzednie tysiąc martwych ciał. W
ostatniej chwili wyskoczył jak z procy, by przytrzymać Hermionę, a raczej jej
ciało od upadku, gdy w tym samym czasie kolejna ściana Galerii Sztuki
eksplodowała obsypując pole bitwy kolejną porcją kamiennego confetti.
Oczy Granger, tak piękne, zawsze ciepłe i kojące na wszelkiego
rodzaju troski wpatrywały się mętnie w niebo obsypane gwiazdami, a po jej
bladym jak papier policzku spływała po skosie pojedyncza, mała łza.
Wargi Draco zadrżały, a powieki zaczęły nienaturalnie szybko
mrugać, gdy wpatrywał się zaszklonymi oczami w tak śliczną twarz, do teraz
nienaruszoną żadną, nawet najmniejszą skazą i jej gęste, lokowane włosy
rozrzucone na jej kruchych ramionach i brudnej ziemi.
Nie –
zadudnił w jego głowie własny głos, do którego akompaniamentu kręcił przecząco
głową, nie wierząc, że to dzieje się naprawdę.
Granger –
Wołał jeszcze przez jakiś czas, ale ona już mu nie odpowiedziała swym gładkim
jak aksamit głosem.
Na jej ręce mienił się złoty pierścionek, odbijający światło
gwiazd.
- Granger, nie rób mi tego – Zdołał wykrztusić, próbując
połknąć łzy, choć było ich tyle, że nie było mowy o ich pozbyciu się. Pierwsza
skapnęła prosto na błyszczącą głowę lwa na zaręczynowym pierścionku. – nie
możesz – Urwał na wskutek wielkiej guli w gardle, uniemożliwiającej mu normalne
mówienie. – przecież ja – Znów przerwał, choć tym razem po to by zacisnąć mocno
powieki i uwolnić resztę łez, aż pchających się na wolność. Chwycił delikatnie
bezwładną i lodowatą dłoń Hermiony, niegdyś idealnie wpasowującą się w jego,
choć teraz już nie znającą tego ułożenia. - … Kocham cię, Granger – Dokończył z
bólem rozdzierającym jego klatkę piersiową, tnącym głębiej niż najostrzejszy
miecz, z cierpieniem wywołanym posypaniem solą świeżo zadanej rany. Pułapka
tych prostych słów równała się niemal opowieściom o syrenach, które na pierwszy
rzut oka wyglądają jak boginie z błyszczącymi oczami na kształt dwóch
kolorowych pereł i włosami miękkimi niczym morska piana, lecz przy finale
zmieniają się w parszywe monstra, których wesołe oczy przeradzają się w
obłąkane, przekrwione i puste gałki oczne, włosy przerzedzają się i tracą swą
gładkość, a twarz zaczynają porastać liczne liszaje, których właścicielki
pojmują Cię, by zaciągnąć w swe denne odmęty, wyżerając od środka. To właśnie
sprawiały te dwa słowa Draconowi Malfoy’owi, kiedy na dobre pojął, że niedoszła
matka jego dziecka i żona poświęciła swe życie dla niego.
Część
druga
Graves’n’roses
Bitwa trwała, a strach narastał. Poległych było coraz
więcej, rannych dwa razy tyle, a konających tyle samo. Wydawało się, że ciemna strona
mocy posiada równe szanse na wygraną, co Zakon Feniksa, jednak dla Teodora
Nott’a czas, a razem z nim wszystko co działo się wokół niego ustało z jedną,
krótką chwilą, gdy kilkanaście metrów przed nim grunt wściekle eksplodował, a
osoby w jej zasięgu po prostu rozpłynęły się niczym mydlane bańki.
Mógł czcić Merlina za to, że w tym momencie nie ruszył się
kilka kroków dalej, gdyż i on uległby tej dziwacznej, choć niebezpiecznej
klątwie, by po sekundzie ujrzeć zza unoszącego się w powietrzu kurzu, jak sutanna
czarnych jak smoła włosów wiruje, zawzięcie walcząc. Pansy nigdy nie była dobra
z zaklęć, czy czarnej magii i ledwo dawała sobie radę z naparzającym
promieniami Amycusem Carrow’em.
*koniec muzyczki*
Teodor pokręcił przecząco głową, widząc jak śmiercionośny
promień minął szyję Ślizgonki w minimalnej odległości, a ona aż zapowietrzyła
się ze strachu.
Biegł co sił, po drodze rzucając zaklęciami na ślepo, byleby
tylko do niej dotrzeć. Nie mógł jej stracić, nie teraz, kiedy odkrył to co
czuje. Kiedy w końcu poznał dziewczynę, którą kocha z odwzajemnieniem. Pot
mieszał się z brudem na zmarszczonym czole, gdy potknął się o pobliski kamień,
z trudem unikając upadku, po to by po sekundzie podniósłszy głowę ujrzeć jak
Carrow obezwładniony leży na zakurzonej i brudnej ziemi.
Nie mogąc się powstrzymać uśmiechnął się lekko, widząc dumę
malującą się na wyniosłej twarzy Pansy, pysznie przebierającej między palcami
swą wiśniową różdżkę.
Nagle usłyszał chrapliwy krzyk, ruszającego na niego
śmierciożercy. Nie był trudny do pokonania. Teodorowi obezwładnienie zajęło
krótką chwilę. Jednak krótka chwila wystarczyła, by rzuciwszy ostatni
szkarłatny promień zobaczyć jak wyrośnięta z ziemi Alecto Carrow rzuca w
tryumfalną Parkinson bladoróżowym promieniem z mściwą satysfakcją na twarzy.
Chłopak po raz pierwszy widział taki odcień płomienia, a widział ich sporo.
Nie móc nic zrobić, wpatrywał się tylko jak Ślizgonka
zostaje ugodzona zaklęciem prosto w tył swojej głowy, by po chwili, kiedy biegł
już w jej kierunku, nie mając pojęcia, co powinien zrobić, nienaturalnie
zatrzepotała swymi długimi rzęsami jak skrzydłami pięknego motyla i runęła
niczym wyjątkowo piękna, szmacianka lalka na pogruchotany grunt zrujnowanego
Trafalgar Square.
- Nie, nie, nie, nie – Mówił sam do siebie nerwowym,
niedowierzającym tonem, rzuciwszy się kolanami na pobliskie szkło, kamienie i
inne odłamki. Ból fizyczny nie mógł równać się z jego obecnym cierpieniem
psychicznym. W jego porównaniu to były łaskotki. Różdżka upadła z cichym
stuknięciem, tocząc się po posadzce. – No chyba mi tego nie zrobisz – Rzekł,
próbując trzymać swój charakterystyczny fason, choć nie dał rady i co słowo
głos mu się załamywał, gdy drżącą ręką pogłaskał nadal gładki, choć
nieprzyjemnie zimny policzek Pansy.
Jego klatka piersiowa spazmatycznie unosiła się, gdy swymi
pustymi oczami dostrzegł nadal goszczący na twarzy dziewczyny słodki,
tryumfalny uśmieszek. Usta zmieniły barwę z czerwieni na niezdrową purpurę, a
włosy nadal błyszczące i tak cudownie pachnące czarną porzeczką rozrzucone były
wokół całej szczupłej, bladej twarzy. Nic nie mogło odebrać jej nieziemskiej urody,
nawet jakaś paskudna klątwa, której rezultatów Teodor nie znał.
- Blaise! – Zaryczał chrapliwie, aż żyły szyjne niemal
ujrzały światło dzienne. – Pośpiesz się! – Warknął, gdy mignęła przed nim
czarna peleryna i skóra tego samego koloru, gnająca w jego kierunku. Uśmiechał
się, jak to Blaise, jednak mina mu zrzedła, gdy zobaczył kto leży na lodowatej
ziemi.
Chłopcy mogli okazać zdziwienie, gdy spostrzegli, że nagle
cały plac zaczynał się wyludniać, a ocaleni zabierali ciała swoich bliskich.
Ten proces trwał już od dłuższego czasu, choć oni byli tak zaabsorbowani Pansy,
że nie zauważyli tego, co działo się dookoła nich. Trafalgar Square w niczym
nie przypominał miejsca, jakim był kilka godzin temu. Ogromne posągi lwów, a
raczej ich odłamki panoszyły się wszędzie, a ongiś majestatyczna, piękna
budowla Galerii Sztuki została obrócona niemal w pył. Ze zdewastowanej fontanny
nadal tryskała woda, choć pod nie tymi samymi kątami jak powinna była.
- Blaise – Szepnął ostrożnie i cicho Nott, jakby to miało
już jakieś znaczenie, skoro zostali już prawie sami na polu bitwy. Diabeł nie
zareagował od razu, patrząc na uśmiechniętą i tak bladą, niczym wampirzą twarz
najlepszej przyjaciółki. – To Draco? -
Wskazał kciukiem na skuloną postać, oddaloną od nich o kilkanaście, długim
metrów. Niemal się nie poruszała.
- Nie wiem, czy chcę widzieć nad kim klęczy. – Odparł
Blaise, wbiwszy wzrok w srebrzystą czuprynę Dracona. Zamknął dwoma palcami
oczy, zataczając na nich kółka, co zawsze robił, chcąc powstrzymać nachodzące
mu do oczu, gorzkie łzy.
- Ja wiem tylko, że Pansy potrzebuje pomocy, więc bierzemy
ją do Munga. Draco powinien wiedzieć, gdzie powinniśmy się udać. – Urwał,
podniósłszy bezwładne, kruche ciało dziewczyny. – Cały czas oddycha, to znaczy,
że walczy.
Blaise szybko pokiwał głową, następnie odbiegłszy w kierunku
nie ruszającego się już od jakiegoś czasu Malfoy’a, by zaciągnąć go do Nott’a.
Nie chciał na razie zdradzać szczegółów. Ciążyły mu na sercu zbyt mocno, by
mógł je wypowiedzieć na głos.
- Nie zostawię Granger. – Orzekł pustym głosem, gdy
dobiegali do Teodora. Draco nie przykuł uwagi do tego, kto jest uwieszony na
ramionach przyjaciela.
- Granger jest martwa! – Nott zakrzyczał w dość niestosownej
i egoistycznej odpowiedzi, widząc kto leży obok sterty gruzów, gdy blondyn
pojawił się przy nim. Nie myślał teraz o niczym innym niż życie Pansy, które
wisiało na jednym, małym, cienkim włosku.
Malfoy zbił usta w cienką linię, gdy zobaczył jak długie
czarne włosy bezwładnie opadają ku ziemi, a ich właścicielka, najcudowniejsza
przyjaciółka na Ziemi nie daje żadnych oznak życiowych.
- Módl się, żebyś ty nie był. – Warknął ostrzegawczo, gdy
doszedł do niego sens wypowiedzianych przez Teodora słów.
- Nie mamy czasu, jak coś – Zauważył głupkowato Blaise, gdy
potyczki słowne jego kumpli zaczęły go irytować. – a chciałbym jeszcze
usłyszeć, jak Pansy się śmieje. – Dokończył dobitnie, gromiąc wzrokiem,
przyjaciół piorunujących się zawistnymi spojrzeniami, gdy za ich plecami
rozległ się stanowczy głos.
- Ja też idę.
Trzy pary wynędzniałych oczu zwróciły się ku kruczoczarnej
czuprynie.
- Potter?!
Zapiali jednocześnie Ślizgoni, widząc szmaragdowozielone
tęczówki zza okrągłych szkieł, zanim deportowali się do szpitala.
Draco sam zabezpieczył ciało Hermiony, bezpiecznie odsyłając
je do kostnicy Munga specjalną sentencją, którą posługiwali się wykwalifikowani
mogomedycy.
***
- Myślisz, że… - Odezwał się Harry, gdy siedział wraz ze sztywnym Teodorem w nocnej poczekalni szpitalnej, wypatrując, aż zjawi się pierwszy uzdrowiciel, wyrwany ze smacznego snu, by zdiagnozować dolegliwość leżącej na specjalnym łóżku za drzwiami Ślizgonki.
- Ona żyje, Potter. – Odwarknął Nott, kręcąc młynki palcami
i nerwowo podrygując stopą. – Oddycha, więc żyje. – Dodał, lecz tym razem
bardziej do siebie i sztucznym głosem, jakby to było stuprocentowo pewne.
Draco i Blaise nie mogli towarzyszyć przyjaciółce w tak
paskudnej chwili, gdyż na wskutek ich mrocznego znaku majaczącego na lewym
przedramieniu, zaklęcia umożliwiły im wejście do środka szpitala. Jedyne co im
pozostało to bezsensowne krążenie w kółko, nerwowo oczekując słowa zawodowego
uzdrowiciela przekazane przez chłopaków.
Z transu wyrwał ich dźwięk aportacji niemal całkowicie
wyłysiałego i podstarzałego mężczyzny z białym fartuchem na sobie i kością
skrzyżowaną z różdżką na piersi.
Oddechy Harry’ego i Teodora przyspieszyły i niemal w tym
samym czasie podnieśli się z impetem, wkraczając do ciemnej sali za ziewającym
uzdrowicielem.
Długo trwało badanie klatki piersiowej nadnaturalnie pięknej
Pansy czymś na kształt mugolskiego stetoskopu, zanim zniecierpliwiony Ślizgon
odezwał się z nadzieją w głosie.
- Poczekamy ile będzie trzeba.
W niezdrowo zielonej sali szpitalnej byli tylko oni i leżąca
na łóżku dziewczyna.
Harry zmarszczył brwi, wpatrzywszy się jak uzdrowiciel
penetruje słuchawką jej ciało od płuc, aż po jelita.
- Już nie trzeba czekać. – Lekarz odrzekł w końcu niestosownie spokojnym
tonem, wyciągając z uszu stetoskop, by po chwili wyjść powolnym krokiem z pokoju,
zostawiając otępiałego Nott’a z zesztywniałą, śliczną i majestatyczną niczym
dorodna róża Pansy, której mięśnie twarzy puściły, zmywając jej ostatni uśmiech
w życiu, włosy jakby straciły swój blask, choć nadal były zadbane i zdrowe, a
usta do końca zsiniały. Rzęsy pozostały niezmienione. Tylko jakby przysłowiowy
motyl zawsze na nich goszczący, odleciał w przestworza.
Tak niewinnie wyglądająca i nadal najpiękniejsza, gdy jej
bezwładna ręka zsunęła się z brzucha, opadając z głuchym odgłosem na materac łóżka.
***
- Nigdy nie sądziłem, że się zakocham – Po cmentarzu
potoczył się głos Teodora Nott’a, opierającego się o mównicę, podczas gdy
oblewał go letni, choć mocny deszcz. – Zawsze mnie to omijało z daleka – Gdzieś
w oddali zagrzmiało. – jednak zawsze miałem ją przy mnie. Zawsze mnie
wysłuchiwała, śmiała się z moich żartów i pozwalała mi poczuć, że ktoś mnie
kocha chociaż tym innym, specyficznym rodzajem miłości. – Granatowe, mroczne
chmury jeszcze bardziej zaczęły się kłębić, płacząc nad majestatyczną, białą
trumną Pansy. Nott uśmiechnął się smutno. – I nigdy nie sądziłem, że pierwszą
osobą jaką pokocham będzie moja najlepsza przyjaciółka – Ktoś z zebranych
zachlipał, a Blaise chcąc zrobić coś ze sobą, byleby tylko nie uronić łzy,
nerwowo poprawił śliwkowy krawat. – i dopiero zrozumiałem to, gdy otarłem się o
śmierć, a przed moimi przerażonymi oczami ukazała się ona. Wesoła, uśmiechnięta
i piękna jak zawsze. – Westchnął bezradnie. – Ale to już nie jest ważne.
Straciłem swoją pierwszą i ostatnią miłość na własnych oczach, patrzyłem jak
walczy, jak stara się oddychać i oglądałem jak życie wypływa z niej wraz z
każdym tchem. – Jego do teraz opanowany głos, załamał się na wspomnienie dnia
ze szpitala. – A w dzień naszego ostatniego spotkania przed bitwą, obiecałem
jej, zapewniałem, że wszystko będzie dobrze. Wypowiadałem te słowa tak pewnie i
wesoło, a do czego moje obietnice ją doprowadziły? Dzięki mnie i moim
obietnicom Pansy leży w grobie i już nigdy nie zobaczy swoich przyjaciół, nie
zobaczy ich dzieci, już nigdy się nie uśmiechnie. A przecież obiecywałem, że
wszystko będzie dobrze i wszystko się ułoży, prawda? – Zapytał retorycznie, gdy
oczy zaszkliły się, jak schodził z podestu, jako ostatni mówca dołączając do
swych przyjaciół, sztywno stojących w pierwszym rzędzie. Wszyscy trzej
wpatrzyli się w ruchome zdjęcia swej przyjaciółki ukazujące jej uśmiechniętą
twarz. Deszcz stał się jeszcze mocniejszy, gdy pogrzeb dobiegał końca.
Kłębiaste chmury były gęste niczym morska piana przy sztormie, krople moczyły
im włosy, pędem spływały po szybie, za którą były wszystkie zdjęcia, oraz
okrywały swym mokrym płaszczem piękną, nieskazitelnie białą trumnę.
Zza mgły doszedł ich głos prowadzącego nabożeństwo, mówiący,
że Pansy spoczywa w pokoju, gdy Draco sztywnym ruchem ułożył przy grobie długą
i dorodną białą różę, owiniętą szeroką, czarną jak jej włosy wstęgą, po której
płatkach od razu zaczęły lecieć krople deszczu.
- Idziesz? – Szepnął bez wyrazu Diabeł do Nott’a, lecz ten
nieznacznie pokręcił głową, wpatrując się z rękoma w kieszeniach swego
hebanowego garnituru po raz ostatni w wizerunek Ślizgonki, gdy przyjaciel nie
naciskając, podążył za Draconem, zostawiając Teodora samego ze sobą,
ociekającego zimnym deszczem.
- Draco – Blaise, dogoniwszy blondyna szarpnął go lekko za
ciemną marynarkę, odwracając go w swoją stronę. Jego oczom ukazały się szare
cienie pod oczami i próżnia grasująca w mroźnych tęczówkach. – musimy wyprawić
pogrzeb Hermionie. – Zauważył przypominającym głosem, penetrując jego duszę
zagadkowym spojrzeniem.
- Nie będzie żadnego pogrzebu Granger. – Draco odrzekł
szorstko, choć stanowczo, wyszarpując się z uścisku przyjaciela, by włożyć
dłonie do kieszeni spodni i odejść ponurym krokiem donikąd.
Koniec części drugiej
-----------------------------------------
I tak razem
dotarliśmy do końca (króciutkiej) drugiej części mojego opowiadania.
Jak widzicie tytuł
rozdziału jest też tytułem bloga, zatem ta notka była, że tak powiem puentą
opowiadania.
No cóż, to jest chyba
jedyny rozdział, z którego jestem zadowolona w sensie opisów, dialogów i tym
podobne.
Co do treści – boję
się Waszych komentarzy, choć bardzo ich łaknę.
I zastanawiam się,
czy ktoś z Was płakał na jakimś momencie i czy muzyka była odpowiednia? Bardzo
mnie to interesuje!
Co do innych spraw –
puenta opowiadania, choć oczywiście nie jego koniec! Sądzę, że 3-4 rozdziały i
zobaczymy się z epilogiem, kochani!
PS. Druga nominacja
do Liebster Award znajduje się w zakładkach po prawej stronie, a za Versatile
dziś się zabieram i również w zakładkach spotkacie o tym post!
Czekam na Wasze
obiektywne komentarze i bardzo prosiłabym, żebyście zawarli tam opinie na temat
tego, czy opisy tych kluczowych momentów chwyciły Was za serduszka no i czy
były na poziomie:D
Nie przedłużając - za
kilka dni widzimy się z rozdziałem pod tytułem: „After all this time?”
Wasza MoonSeer c:
Trafiłam tu przez grupę "Blogerzy" i jestem zachwycona.
OdpowiedzUsuńKocham Dramione i to opowiadanie. :* Napisałaś tyle postów, że muszę się cofnąć, by przeczytać wszystko od początku i zrozumieć.
Powaliłaś mnie szablonem na kolana, zanim zaczęłam czytać. :* ^.^
Ja też nie widzę życie bez Toma Feltona.xd
I tak, chwyciły za serduszka i myślę, że nie masz o co pytać, bo odpowiedź jest oczywista.
_____________________________
W wolnej chwili zapraszam do mnie.
cordragon.blogspot.com
Przyznam szczerze; czytając to płakałam. Cholera, straszne że w przez kilkudziesięciu popieleczników Voldemorta, straciły życie dwie tak ważne osoby. Dlaczego mam głupie przeczucie, że Granger mogła przeżyć? To dziwne, ale po prostu tak mi się wydaje. Wydaje mi się, że ona żyje.. :o
OdpowiedzUsuńPiękne, i tak bardzo chwyta za serducho, popłakałam się na śmierć Hermi i Pansy, mam nadzieję, że Mionka jednak to przeżyje i będą mieli z Draco masę dzieciaczków.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Tsuki
Jak mogłaś.
OdpowiedzUsuńZabiję Cię. Albo nie, bo nie dowiem się co będzie dalej ;-;
Pytasz się czy się wzruszyłam? A więc ryczałam cały czas i Ty o tym wiesz, bo przy tym byłaś kurde bele
Będę to przeżywać jeszcze z długo tak coś czuję.
Herm nie ma prawa umrzeć, ona jakimś cudem przeżyje. Musi ;---;
A Pansy......na scenie jej śmierci to już wgl się rozkleiłam i leciało ze mnie dosłownie.
Boże zostało tak mało do końca, serio? :o
Rozdział pod każdym względem jest świetny i BARDZO BARDZO wzruszający.
Ja nie mam nic więcej do powiedzenia :<
Idę się zakopać w łóżku z tabliczką czekolady, bo jestem w żałobie ;-;
Do następnego .-.
Kiedy czytałam moment poświęcenia Hermiony, zaczęły stawać w oczach mi łzy. Przy końcu pierwszej części pomyślałam, że wszystko się odkręci i Hermiona odżyje. Na końcu, jak i teraz ryczę głośno, bo w głowie mam mętlik (oraz zdania, których lepiej ze względu na ich wulgarność, nie będę pisać) spowodowany (co się tyczy również zdań w mojej głowie) niezwykłą rozpaczą i zachwytem, bo bądź co bądź to najlepszy rozdział ze wszystkich dramione jakie czytałam. Na tyle świetny że gubię się w ortografii (można porównać z uczuciem braku weny) i teraz poprawiam cały komentarz. Poruszyłaś mnie, jesteś niesamowita.
OdpowiedzUsuńProszę, jak najszybciej dodaj nowy rozdział!!!
Oddana twoim tekstom
Somni
Wiesz co? Miałam Cię pochwalić za opis wojny, ale... Jak mogłaś zabić aż 2 osoby?! Walić Pansy, ale Miona? :c Jak mogłaś?! :cc Oni ledwo zostali narzeczeństwem... Hermiona postąpiła głupio, miała dziecko! Jak mogła tak po prostu sobie umrzeć? Teraz nie da rady nawet jej wskrzesić, jakoś jej pomóc. Draco został sam i pewnie się załamie :c Tyle smutku, tyle smutku :c Co prawda nie płakałam, ale mimo wszystko rozdział był naprawdę smutny. Mam nadzieję, że kolejne będą weselsze, ty, ty... ty! ty wiedźmo, ty! xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło,
http://precious-fondness.blogspot.com/
W OGÓLE NIE WIEM CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ???? RYCZAŁAM PRZY OBU ŚMIERCIACH . JEDYNE CO MI SIĘ NIE PODOBAŁO TO REAKCJA DRACO BYŁ JAKOŚ ZA MAŁO ZROZPACZONY, NIE WIEM CZY TO JAKAŚ WSKAZÓWKA DLA NAS ŻE ONA PRZEŻYJE CZY PO PROSTU TAK GO STWORZYŁAŚ
OdpowiedzUsuńATRICIA
To po prostu natura Dracona - nigdy nie okazuje swych uczuć tak widowiskowo!:)
UsuńNapisałaś ten rozdział lepiej niż nie jeden profesjonalista. Teraz będę go przeżywać przez bardzo długi czas. Nie mogę doczekać się następnego!
OdpowiedzUsuńNie no... Serio...? A teraz co czułam:
OdpowiedzUsuńPansy-dobra, jest smutno, ale spoko, muszą w końcu być jakieś ofiary, nie?
Hermiona-... Ty chyba sobie żartujesz?! Ona umrze?! W dodatku była w ciąży... Mam nadzieję, że coś zrobisz i ona w magiczny sposób ożyje, bo wtedy cię znajdę i... pomyślę jak będzie epilog a Hermiona będzie nadal martwa
A teraz całokształt:
Rozdział świetny chociaż cholernie smutny, ale no cóż, jakoś muszę żyć dalej
Czekam na następny :)
muzyka Roxette i tekst był świetnie dobrany :)
OdpowiedzUsuńrozdział zdecydowanie jeden z najlepszych
Jeśli można spytać..
napiszesz te 3-4 rozdziały a potem co?
zaczniesz jakieś nowe opowiadanie?
Jeju.. wiem że uwielbiasz Dramione itd.. ale jakbyś zaczeła pisać opowiadanie ze swoją fabułą i historią? o zwykłych nastolatkach?
zamierzam pisać kolejne Dramione.
UsuńNiestety świat normalnych ludzi mnie nie jara, ale wszystko może się zdarzyć c:
Przy śmierci Hermiony łzy zaczęły mi płynąć bez opamietania. Swietnie to napisalas !!
OdpowiedzUsuńJak mogłaś zabić Hermione? Łzy przy tym rozdziale leciały strumieniami. Boże biedny Draco stracił nażeczoną i dziecko. Załamałam się ale rozdział poza tym był genialny.Sam motyw iż Draco oświadczył się Hermionie na wojnie.Kocham./Mistral***
OdpowiedzUsuńczytając i pisząc ten komentarz ja nie płaczę, ja ryczę. Wciąż nie mogę uwierzyć w to co przeczytałam. Wiem, że to Twoje ff ale nie mogę pogodzić się ze śmiercią Pansy, Hermiony i jej dziecka. Mam tylko nadzieję, że jednak coś wymyślisz i oba związki skończą się happy-endem. Lecę czytać dalej.
OdpowiedzUsuńJak zawsze muszę trafić na jakiś super blog przez przypadek, no cóż....
OdpowiedzUsuńWszystkie rozdziały piękne bez dwóch zdań. Ten rozdział jest naprawdę wzruszający. Przez prawie całe czytanie go leciały mi łzy po policzkach.
Nic dodać nic ująć.
Pozdrawiam
Ola
Ryczę od momentu zaręczyn aż do teraz. Więcej nie napiszę, bo nie jestem w stanie.
OdpowiedzUsuńhermioneaan.blogspot.com