piątek, 18 kwietnia 2014

21. JOSHUA de LAMBREN



Ogólne podniecenie panowało przez cały następny tydzień.  W Hogwarcie huczało od ciągłych wspominek pamiętnego Turnieju, Draco Malfoy stał się istnym bohaterem dumnie unoszącym głowę, a Harry.....Harry miał ochotę roznieść go na strzępy, następnie je poskładać, sklonować i pozabijać te klony. Jednak dzielnie starał się to kamuflować pod maską męczennika.  To miała być tylko zabawa. 

Druga środa po zwycięstwie (dekoracja miała się odbyć na rozdaniu świadectw) zaczęła przebiegać naturalnie.  Poranne zaklęcia z Flitwickiem były niesamowicie przyjemne; profesorek wstępnie zaczął uczyć siódmoklasistów zaklęcia pozwalającego  zostać nienanoszalnym, głównie prościzna.
Następny w kolejce, lunch powitał przypadkowo razem wchodzącą na salę zwycięską grupę salwą gwizdów i oklasków, co mimowolnie wywarło na ich ustach uśmiech, szczególnie u Dracona;  taka reputacja w Hogwarcie odpowiadała mu najbardziej. 

                                                       ***

W związku z nadchodzącą zmorą siódmoklasistów - Owutemami, które tradycyjnie odbywają się  wcześniej niż egzaminy innych klas, Hagrid w dniu lekcji z najstarszymi uczniami, odrobinę im wyluzował. Odrobinę.  
- Słuchajcie, a se rano pomyślałem,  skoro mamy wszystko  przerobione co zazwyczaj pojawia się na testach,  może dziś trochę rozrywki? Rozrywka.  W ustach Hagrida to słowo nie zwiastuje niczego dobrego. 
Uczniowie nerwowo ściągnęli brwi czekając na puentę.
- Różdżki macie?  - Pojedyncze osoby skinęły głowami - Macie.  - Potwierdził gajowy. - Więc dzisiaj zabawimy się w podchody.
Gwar podniósł się natychmiast; podniecone szepty i pojedyncze oklaski zdawały się płynnie roznosić po błoniach. - W Zakazanym Lesie. - Zahuczał tajemniczo Hagrid, podśmiechując się tajemniczo.
Zamieszanie momentalnie ucichło. Zakazany Las budził grozę nawet w osobach, które za trzy miesiące miały zacząć życie pełne niebezpieczeństw zawodowych i pułapek. Pomysł podchodów stracił w ich oczach uznanie, a zaakcentował to pojawiający się strach.
- Nie cykajcie się, nie jesteście już małymi brzdącami.... Będzie super, zobaczycie. - Nauczyciel ochoczo zaklaskał w dłonie zaczynając objaśniać zasady, które były banalne: Uczniowie zostali podzieleni na czwórki, które następnie według siebie rozdzieliły się na dwójki szukające i chowające się. Każda drużyna wybrała swój kolor poszlak, tak by żadni inni poszukujący nie sugerowali się nie swoimi. A  najbardziej istotnymi zespołami miały być te same co w ubiegłym Turnieju. (Hagrid uznał, że te same składy są 'w porząsiu', więc uzgodniwszy pomiędzy sobą, że w grupie nr 1 chowającymi zostaną Potter i Pansy, która oznajmiła bez ogródek, że w żadnym wypadku nie wejdzie do tego parszywego lasu mając u boku takich patałachów jak Belby czy Puchon Smith. Natomiast w wygranym zespole zostawiającymi poszlaki miały zostać Hanna i Hermiona, ale gdy Hagrid otrzymał rozpiskę z ich funkcjami, natychmiast obrzucił Dracona nienawistnym spojrzeniem.
- Cholibka, Hermiono, chyba kumasz, że nie mogę go zostawić bez straży.... Wiesz do czego jest zdolny.
Gryfonka mimowolnie podniosła kąciki ust. Jak mogłaby zapomnieć jak w swój pierwszoroczny szlaban w Hogwarcie wybrali się do Zakazanego Lasu w poszukiwaniu zranionego jednorożca, a Malfoy bezczelnie wystraszył Neville'a tak, że biedny w przerażeniu wypuścił rubinowe iskry z różdżki, dające znak o niebezpieczeństwie.
- Dobrze więc. - Odparła subtelnie wpatrując się w nonszalancko opartego o konar drzewa Dracona spoglądającego na nią z błyskiem w oku.
W chwilę później, osoby chowające ruszyły ku drzewnej otchłani w poszukiwaniu swej kryjówki. Nikt nie chciał zawieść i każdy pragnął by zabawa trwała do końca zajęć.

       Hermiona przeskakiwała obalone pnie i dziury niczym księżycowe kratery z Malfoyem u boku, trwając w dennej ciszy, którą co jakiś czas przerywało dziwne chrobotanie czy dzikie skrzeki. Zapuszczali się dalej i dalej w las, a im dalej oddalali się od wąskiej dróżki, tym bardziej Ciemno zdawało się otulać ich swym wielkim płaszczem. Drzewa rosły tutaj tak gęsto, że niemal cały czas musieli pozostać marnie podkurczonymi. Ich oddechy powoli zamieniały się w parę, gdy Draco zapytał odchyliwszy masywną gałąź by umożliwić sobie przejście bez zginania kręgosłupa:
- Dokąd dokładnie idziemy Granger? - Jego głos potoczył się dalej.
- Nie wiem. - Odparła zgodnie z prawdą, nie wiedziała gdzie dokładnie się znajdują, ani z której teraz strony znajduje się zamek Hogwart.
Ślizgon uniósł brwi ze zdziwienia i ruszył dalej, zostawiwszy błękitny splot gałązek pomagający Hannie i Terry'emu ich odszukać.
- Nie jestem pewien czy wiesz, ale szukają nas średnio rozgarnięte osoby. - Oznajmił pogodnie, rozglądając się wokół własnej osi. Miał dziwne wrażenie, że w promieniu kilku, a może kilkunastu metrów usłyszał dźwięk tłuczonego szkła, w panującej tutaj martwej ciszy, zwykły oddech przypominał sapanie ospałego, potężnego smoka.
Hermiona wyraźnie zdawała się absorbować aktualną sytuacją; nie zajmowała się zbytnio nawiązaniem dialogu z truchtającym za nią chłopakiem, ale zdecydowanie chciała się znowu okazać lepszą od grupy turniejowej nr 1.
- Kim jesteś, i co zrobiłaś z Hermioną Granger? Szepnął do siebie Draco uśmiechając się pod nosem, a jego echo powędrowało dalej, w głąb lasu.
- Co tam szepczesz? - Spytała Hermiona, jakby ożywiona kubkiem zimnej lemoniady w upalny, letni dzień. Widocznie słowa Ślizgona zajmowały ją tak samo jak gra, choć nie dawała po sobie tego poznać. Zgrywała twardo niedostępną.
- No tak - Zaczął szybko Draco - Moje alleluja zdecydowanie było wesołe, zaraz po tym jak rzuciłem ochronne zaklęcia na meble, zabezpieczyłem prowizorki okien, zasłony, kibel, ubrania i od razu po tym, jak Blaise położył się do łóżka, z którego wyleciał jak z procy, gdy zobaczył Gotfryda sikającego mu na prześcieradło pomiędzy nogami.... Tak, było wesołe. - Dodał uśmiechając się łobuzersko.
Hermiona zwolniła kroku, chichocząc.
- Gotfryd, ha? Po raz setny czytając zwoje Merlina poświęcone poskromieniu Morgany, zastanawiałam się jak go nazwiesz... - Gryfonka założyła kosmyk włosów za ucho drżąc na całym ciele z zimna. Draco bez zastanowienia zrzucił z siebie swój sweter ozdobiony naszytym na piersi smukłym wężem i podał go zmarzniętej dziewczynie, odpowiadając wraz z unoszącą się z ust parą:
- Widzę, że i ty nie próżnowałaś...
Usłyszawszy jaki stosunek Gryfonka miała do jej wielkanocnych prezentów, trochę się zgorszył, bo jego nastawienie względem nowego współlokatora było zdecydowanie sceptyczne - nie przyzwyczaił się jeszcze do plączącego się non stop pod nogami sierściucha miauczącego płaczliwym tonem. Kot w niczym nie przypominał wyrafinowanego, dumnego Bovema; Gotfryd był szybki, ciekawy każdego nowego kąta, a jednocześne domagał się pieszczot. Draco na palcach jednej ręki mógłby wyliczyć ile razy miał go na rękach czy kolanach, gładząc delikatną, śnieżną sierść.
- Daj temu kociakowi szansę, przecież on chce cię poznać i zostać dla ciebie kimś ważnym... Jak każde zwierzę. - Oznajmiła ciepło Gryfonka nie patrząc w jego stronę, jakby czytała w jego trudnych myślach.
Podziękowała wstydliwie za sweter, który kończył się jej w górnej części ud oraz pachniał nieziemskimi męskimi perfumami Draco i nim samym. Nie czuła się pewnie, kiedy w tym paskudnym zimnie, chłopak kroczył w zwykłej białej koszuli, a ona miała tę przyjemność, że przestała się trząść z zimna.
Kiedy spostrzegli, że nie słychać już jakichkolwiek śmiechów i okrzyków, pisków, a jedynym odgłosem były pękające z hukiem suche gałęzie pod wpływem nacisku ich stóp, zdali sobie sprawę, że przy rozmowie i ślepemu kroczeniu, nie mają pojęcia gdzie się znajdują. Zabłądzili w miejscu, w którym znajdowali się po raz pierwszy w życiu, jednak oboje nie tracili głowy, ale odpowiedniego miejsca kryjówki nie znaleźli do teraz.
  Możecie myśleć co chcecie, ale Draco widząc w głowie perspektywę ich dwójki kompletnie zagubionej w środku dzikiej puszczy bardzo uszczęśliwiała. Mieli tyle czasu, i po raz pierwszy nie byli zżerani dziwnymi wzrokami. No a przede wszystkim, który facet nie chciałby zaimponować dziewczynie w razie niebezpieczeństwa, które w tym wypadku czyhało na każdym kroku? A myśl, że całą drogę powrotną miałby znosić z półgłówkami, którzy ich szukali, wręcz go odrzucała.
- Wskaż mi. - Powiedziała pewnie Hermiona do wyciągniętej przed siebie różdżki, która natychmiast wyrwała się i zaczęła prowadzić.
No a Draco..... Ruszyli w lewo, a na ziemi pokrytej chrupiącym chrustem mieniła się strzałka koloru wiosennego nieba, którego teraz nie można było ujrzeć przez gęstwinę potężnych koron drzew, zwrócona w stronę prawą.
Rozprostował kolana i ruszył za Hermioną, która kilka metrów przed nim ponownie zwolniła kroku, a Malfoy już dotrzymujący towarzystwa, spojrzał w kierunku jej rozchylających się ust.
- Nie uważasz, że to trochę dziwne...? Do teraz nie spotkało nas nic niespodziewa.........
Las przedarł piskliwy wrzask Gryfonki, która nagle, w ułamku sekundy zapadła się pod ziemię. Ogromne ptaki opuściły swe siedliska i czym prędzej opuściły korony drzew w obawie przed przeraźliwym krzykami. Zdezorientowany Malfoy spojrzał na miejsce obok, gdzie jeszcze przed chwilą stała dziewczyna, a tam ujrzał bez kresową ciemność.
Dopiero wtedy zrozumiał jak bardzo zaczął się obawiać. Rozejrzał się nerwowo wokół siebie szukając winowajcy, ale nie spostrzegł nic nadzwyczajnego oprócz malutkiej polanki.
Powrócił wzrokiem do dziury, w której zaginęła Hermiona.
Cała ta sytuacja trwała zaledwie kilka szybkich sekund, jednak Draconowi wydawało się, że zanim nachylił się niżej, a ziemia pod jego kolanami także się załamała i podążył dalej śladami Granger przejściem, którym okazało się coś na kształt krętej zjeżdżalni,
mknąc jak torpeda, minęły długie wieki pełne niepewności i prawdziwego, czystego strachu, czy przy finale zobaczy całą i zdrową, wojowniczo dzierżącą w dłoni różdżkę, Granger.

- No jesteś, w końcu! - Krzyknęła władczo Hermiona, zaciekle przyglądając się jakiemuś dziwnemu przedsionkowi. Włosy kaskadami opadały na jej ramiona, a sweter z wyszytym gadem, miejscami był zabrudzony. Ale ona zdawała się tym nie przejmować... W sumie nie miała ku temu żadnych powodów, nadal wyglądała...
- Seksownie. - Szepnął nieświadomie Draco, zżerając wzrokiem stojącą kilka metrów przed nim Gryfonkę.
W tej samej chwili gdy zrozumiał co wyparowało z jego ust, Hermiona zwróciła wzrok ku podnoszącego się z zakurzonej ziemi chłopakowi. Jego biała, teraz zabrudzona koszula już nie była powciągana, a trzy pierwsze guziki zostały odpięte ukazując część umięśnionego torsu. Jedno skrzydełko kołnierza było na swoim miejscu - przygładzone, jednak drugie było niechlujnie postawione. Gdy podniósł głowę, natychmiast zmierzwił swe platynowe włosy, które od razu ustawiły się w charakterystyczny, cudowny, artystyczny nieład.
Po chwili otrzepał brudne, zakurzone kolana i prawidłowo nastawił  kołnierz oraz podciągnął rękawy.
Gryfonka z rozkoszy płynącej od wpatrywania się w chłopaka, lekko rozdziawiła usta.
- Wyglądasz...
- Chodź, poszukamy wyjścia z tego czegoś. - Urwał nienaturalnie szybko Dracon dotykając pleców Hermiony, która jak na zawołanie poczuła miły, ciepły dreszczyk emocji.
Wskoczył tu za nią, z własnej woli, nie wiedząc co mogłoby tam na niego czekać, a teraz tkwili w jakimś ciemnym, brudnym i starym korytarzu, nie mając pojęcia w którym kierunku się udać. Zostali uwięzieni tutaj razem.
Hermiona nieśmiało się uśmiechnęła i ruszyła za prowadzącym już Ślizgonem dziękującym za łaskę Merlina, że brązowowłosa nie usłyszała słowa, które wyleciało mu ust kompletnie niespodziewanie i jednocześnie karcąc się za nie w myślach.

Kroczyli wzdłuż korytarza, kiedy przy jego końcu wyłoniły się ciemne, metalowe drzwi koloru grafitu.
Dwójka uczniów niepewnie podeszła i przywarła uszami by móc usłyszeć jakiekolwiek głosy dochodzące zza przejścia. Na próżno; jedyny odgłos jaki mogli usłyszeć to ich chrapliwe oddechy.
Po chwili intensywnego kontemplowania w głowie, obydwoje doszli do zgodnego wniosku.
- Gotowa? - Zapytał Draco z błyskiem w oku zaglądając w przestraszone tęczówki Hermiony uzbrojonej w różdżkę.
Jedynym wyjściem, które mogłoby pomóc w wydostaniu się z tej bez kresowej ciszy, były stojące przed nimi, ciemno szare wrota.
Gryfonka ostrożnie pokiwała głową zaciskając palce mocniej na swym magicznym atrybucie, a Dracon uśmiechnął się delikatnie, przeniósł wzrok na drzwi i lekko je pchnął.
Ustąpiły bez problemu, zgrzytając przeraźliwie, zbierając grubą warstwę kurzu z podłogi.
Uczniowie wsunęli zaciekawione głowy do środka, a im oczom ukazała się mroczna, zapuszczona sala od eliksirów; pomiędzy starymi, krzyżowo-żebrowymi sklepieniami zwisały ciężkie, zmatowiałe, otoczone gęstym kurzem pajęczyny. Drzwiczki wszystkich kredensów były powyrywane z zawiasów lub trzymały się przekrzywione na jednym z nich. Szafki natychmiast przykuły uwagę Hermiony, która ostrożnie jakby obawiała się każdego, małego kroku, ruszyła ku schowanym ingrediencjom, i jak się okazało - nie byle jakich; w pierwszym słoiczku, który wpadł jej w ręce znajdowała się krew nietoperza - niezwykle trudna do zdobycia substancja, bez której eliksir miłosny jest całkowicie bezużyteczny, a nawet krew trolla, równie rzadka. Wyjęła kolejną losową buteleczkę i mało co się nie przeżegnała:
- Kręgosłup Skorpeny - Przeczytała cicho. owy składnik to kieł tworzący się na płetwie odbytowej ryby zwanej Skorpowatą. Jest to jedna z najpotężniejszych trucizn.
Kilka rzędów dalej, Gryfonka napotkała małe pudełeczko z ususzonymi, egipskimi skarabeuszami, a także wiele, wiele innych, niezwykle rzadko spotykanych ingrediencji, których nie sposób był znaleźć w składziku Hogwartu.
Usłyszawszy ciche pomruki Dracona zajmującego się oglądaniem ogólnego wizerunku sali, odwróciła wzrok od interesujących składników; postanowiła pójść w ślady chłopaka i przyjrzeć się bliżej otaczającym ją rzeczami; farba na ścianach była złuszczona, a miejscami tynk upadł na zakurzoną podłogę ukazując czerwone cegły. Katedra nauczyciela pokryta równie grubym puchem, była pusta, podobnie jak specjalne uczniowskie ławki do tworzenia eliksirów.
Panował tu półmrok i jakaś dziwaczna aura, dająca poczucie jakby w sali nie byli sami.
Draco stał oparty o krawędź jednego ze stolików, myśląc nad czymś zachłannie.
- Jak stąd wyjdziemy, Granger? - Mruknął bezbarwnie, założywszy ręce na piersi. Łudził się, że Hermiona jak zawsze znajdzie wyjście z najgorszej sytuacji.
Dziewczyna odłożyła na środek pobliskiej ławki trzymany wcześniej słoik z oczami diabła morskiego, a następnie podeszła bliżej Ślizgona i ułożyła się w równie naburmuszonej pozycji zaczynając bezradnym tonem głosu:
- Może ktoś......
A wtedy, obydwoje usłyszeli głośny, roznoszący się echem, brzdęk tłuczonego szkła.
Odwrócili się z prędkością światła, a ku ich największym obawom, na ziemi ujrzeli toczące się wśród odłamków, gałki oczne. Na środku widniał okrąg bez kurzu, stworzony przez owalne krawędzie, wówczas stojącego w tym miejscu słoika.
Draco powoli okręcał głowę w kierunku sparaliżowanej strachem Granger, jakby oczekiwał od niej kwiecistego wytłumaczenia, choć jego oczy nadal były utkwione w ingrediencji.
- Granger, co do.... - Zaczął podejrzliwie, oderwawszy wzrok, a Hermiona stojąc wyprostowana jakby połknęła różdżkę, przełknąwszy głośno ślinę, powoli podniosła prawą rękę i lekko dźgnęła powietrze palcem, wskazując na kredens przed nimi. Blondyn podążył za dłonią i sam wyprostował się już bardziej ze zdziwienia niż z przerażenia; Przed nimi zaczęła materializować się jakaś postać, jednak jej obraz co chwilę rozmazywał się i znikał niczym hologram, tak że w żadnym wypadku nie mogli zarejestrować pełnego wizerunku. Nie trwało to jednak długo, już po chwili mogli bacznie obserwować zjawę; Na wprost nich stał dość wysoki chłopak. Na pozór zwykły, mniej więcej w ich wieku. Wszystkie barwy, które go ozdabiały były jakby zmatowiałe, jednakże cząstkę koloru zatrzymały, więc nie mieli do czynienia z duchem. Twarz miał smukłą, niemalże jak Dracona, ale cera była zdecydowanie ciemniejsza, jakby dopiero co wrócił z długich wakacji nad Lazurowym Wybrzeżem. Jego minimalnie dłuższe niż Malfoy'a włosy koloru ciemnego blondu z domieszką brązu trwały w ogromnym nieładzie, a kilka bezwzględnych kosmyków opadało na czoło, pod którym gnieździły się zniewalająco piękne, miodowe oczy, wspaniale współgrające z ciemniejszą karnacją chłopaka. A to wszystko przyozdabiały idealne, niemal beżowe usta zbite w cienką linię. Jednak zdziwieniem nie do wytrzymania okazało się zjechanie wzrokiem w dół; Chłopak miał na sobie czarny sweter, gdzie na piersi widniał smukły, obnażający kły, wyszyty na piersi, wąż Slytherinu.
- Kim ty...? - Zapytała Hermiona dając radę wykrztusić te dwa słowa. Nawet na nią zadziałał urok zewnętrzny stojącego przed nimi Ślizgona.
- ... Nazywam się Joshua de Lambren. - Oznajmił melodyjnie, głosem miękkim jak aksamit, lekko skinąwszy głową ku Gryfonce.
Draco patrzył tępo na poczynania swego domowego pobratymca, myśląc nad jakąś zgryźliwą uwagą na jego temat, to zmieniając kierunek na wyraźnie urzeczoną tym czymś, Granger.
- Widzę, że mamy wyjątkowo uroczą Ślizgonkę. - Rzekł Josh z błyskiem w oku, delikatnie uśmiechając się i wyciągając jedną rękę z kieszeni spodni, by wskazać na godło naszyte na jej piersi.
Hermiona już otwierała swe malinowe usta, ale Draco był szybszy, będąc pewnym, że uderzy w czuły punkt, każdego Ślizgona.
- To Gryfonka. - Zasyczał, akcentując ostatnie słowo, czekając aż Joshua się skrzywi albo cofnie, zrazi, jak to na tradycyjnego wychowanka Węża przystało. Ale ten tylko przeniósł swój równie przenikający wzrok co Draco, i po raz pierwszy obadał nim stojącego obok chłopaka lecz uśmiech już mu lekko opadł, jakby obwiniał blondyna, że przerwał ten niesamowity kontakt wzrokowy z tą piękną, olśniewającą damą. - To mój sweter. - Zakończył dobitnie, a brwi drugiego chłopaka natychmiast się uniosły a wyraz twarzy przybrał jeszcze bardziej łagodny niż wcześniej. - A ja nazywam się Malfoy, Draco Malfoy. - Przedstawił się wyniośle, podejrzewając, że wymowa tego nazwiska zmusi Josha do skruchy, ale ten dalej stał szarmancko wyprostowany i od niechcenia odparł tonem pełnym elegancji:
- Wspaniale cię poznać, Draconie. - Jego głos brzmiał dziwnie arystokratycznie, i te słowa, postawa... Jakby nie z tej epoki!
- Hermiona Granger. - Powiedziała brązowowłosa, gdy tajemniczy chłopak odwrócił się w jej stronę.
Wyciągnęła prawą dłoń, ale Joshua tylko uśmiechnął się smutno i nie uścisnął wystawionej na przywitanie ręki.
- Czym ty... - Zaczął ozięble Draco, ale Gryfonka natychmiast się zreflektowała i poprawiła go używając rozeźlonego brzmienia, akcentując pierwsze słowo:
- Kim jesteś?
Lambren jakby się ożywił i natychmiast zalecił im jak babcia swym przedszkolnym wnuczkom na dobranoc:
- Usiądźcie, to wszystko wam opowiem.
Jednak obydwoje stali niczym przybici do podłogi - ostrożności nigdy nie za wiele.
- Skąd mamy wiedzieć, że możemy ci zaufać? - Draco był pewien, że Ślizgon nie przypadł do jego kategorii ' kumple '.
- Nie macie innego wyjścia. - Odrzekł tajemniczo, uśmiechając się, a już po chwili Malfoy, choć niechętnie zajął miejsce obok Granger w odkurzonej wcześniej ławce, a Joshua wyraźnie podekscytowany wziął głęboki oddech:

- Był rok 1898... Jak mniemam, Hogwart zdecydowanie się zmienił, sądząc po waszych minach kiedy tu zawitaliście...
- 1898?! - Zapiał Dracon. - Przecież to sto lat temu!
Lambren nie zdawał się być zadowolony, że mu przerwano, dlatego z charakterystyczną dla siebie gracją odparł zjadliwie:
- Cieszę się, że jesteś taki spostrzegawczy...
Na policzkach Malfoy'a wystąpiły niechciane, delikatnie różowe rumieńce, a Hermiona po cichu zachichotała i w tej samej chwili została obrzucona winnym spojrzeniem Draco.
- ...Tak, rok 1898. - Powtórzył chłodno. - A jak zapewne wiecie, w wieku niespełna osiemnastu lat, chłopcy jeszcze nie szczególnie są....poważni. - Tu zaakcentował ostatnie słowo kierując wzrok ku naburmuszonemu blondynowi. - A więc, grupka najbardziej rozpoznawalnych  Ślizgonów w Hogwarcie...
Draco prychnął pogardliwie.
- ... Do której należałem, lubiła poszukiwać nowych, nikomu znanym, miejsc, tuneli, a nawet tworzyć je samemu.... Sposób w jaki tu trafiliście to nasza robota. - Oznajmił dumnie. - Po zakończeniu przygód w Zakazanym Lesie, nie musieliśmy biec sprintem do zamku na eliksiry, bo stworzyliśmy szybszą drogę... Ale to nie jest teraz istotne. - Hermiona mimowolnie pomyślała o Huncwotach oraz o bliźniakach Weasley'ów... Bliźniaku.  - Pewnego dnia udało nam się odszukać, intrygujący wszystkich od setek lat, Pokój Życzeń. Po wielu godzinach spędzonych w bibliotece, wiedzieliśmy już jak go otworzyć... Gdy nasza piątka stała pod ową ścianą, myśl była prosta i jedyna - "Chcemy zobaczyć coś niezwykłego". A wtedy w murze zaczęły formować się mosiężne wrota, które w podnieceniu pchnęliśmy. Pokój był ogromny i zagracony milionami rupieci. Stare miotły, budzące grozę rośliny, szafy, krzesła, niemal wszystko.
Chodziliśmy pomiędzy wolnymi przestrzeniami z rozdziawionymi z podziwu ustami. Tak...To było niezwykłe, jednak naszą uwagę przykuł rząd z wieszakami, a na nich mieniących się kolorowymi poświatami suknie... Dokładnie, Draco, suknie. Podbiegliśmy do owego miejsca a nad nim widniała tabliczka głosząca, że ubrania wiszące poniżej, niegdyś należały do Helgi Hufflepuff, Roweny Ravenclaw oraz jej córki. Chcąc pośmiać się z samych siebie, zerwaliśmy przypadkowe sukienki i twardo na siebie naciągnęliśmy. Nie myśleliśmy wtedy, że z odzieżą może być coś nie tak. Na szczęście to nie moi przyjaciele przez przypadek trafili na zaklęte ubranie, tylko ja. Ale w tym czasie liczyła się zabawa, a nie rozsądek. Udając wytworne damy, upodabniając swe głosy do przenikliwych chichotów i pisków, a następnie wybuchając ostrym, chłopięcym śmiechem zleciało nam sporo czasu. Zdecydowanie zbyt wiele. Gdy Trey spojrzał na zegarek, zostało nam niespełna pięć minut do rozpoczęcia niewyobrażalnie nudnych wykładów profesora Binnsa na temat historii magii. W lęku, że zadałby nam za spóźnienie jakieś wypracowanie o wojnach goblinów czy o Bóg wie jakich konfederacjach czarodziejów z osiemnastego wieku, zrzuciliśmy szaty z głów, walnęliśmy w kąt i pobiegliśmy w stronę wyjścia. Kiedy zrywałem swoją, nie zauważyłem jak zahacza o moją odznakę prefekta, odrywa ją od swetra i powoduje jej lot w daleką przestrzeń pokoju.
   Z czasem stawałem się bardziej nerwowy niż dotychczas. Inaczej podchodziłem do wszystkiego, a niekiedy miałem wrażenie, że moja dusza odrywa się od ciała, jakbym w jednym miejscu był obecny ciałem, ale duchem trwał ponad atmosferą. I to nie tak przysłowiowo niczym "bujanie w obłokach", tylko ewidentny odłam. Nie miałem pojęcia z jakiego powodu moja tożsamość ulegała zmianie, a z pewnością ta przemiana mi nie odpowiadała, dlatego starałem się w pojedynkę, bez wtajemniczania przyjaciół, powoli dodawać dwa do dwóch tak, by złożyć jedną, mocną przyczynę. A kluczem okazała się moja zaginiona odznaka prefekta.
Gdy zastanawiałem się kiedy ją ostatnio widziałem i gdzie mogłaby przepaść, olśniło mnie: Pokój Życzeń i owa błękitna kreacja którą miałem na ciele... - Urwał robiąc sobie przerwę na głębszy oddech. - ...Kiedy wszyscy objadali się na uczcie w Noc Duchów, ja wymknąłem się z dormitorium i pognałem z powrotem do tajemniczego pokoju w poszukiwaniu poszlak.
W biegu zaczynało mi się kręcić w głowie oraz napocząłem widzieć halucynacje, a rzeczywistość jakby przez mgłę. Chwyciwszy rzuconą niedbale suknię, na metce zdołałem wyczytać napis w kształcie mocno zakręconej czcionki
Helena Ravenclaw
To przez nią. - Pomyślałem, a złe samopoczucie na moment ustąpiło, jakby dawało mi trochę czasu. Wybiegłem z komnaty i skierowałem się ku bibliotece. Książek o założycielach Hogwartu i ich potomstwu jest na pęczki, więc już w drugiej księdze znalazłem przyczynę tego wszystkiego; Suknia została przeklęta przez Helenę w momencie, gdy kochanek Krwawy Baron okrutnie ją zamordował. W tym czasie za odzienie służyła jej przepiękna, prosta, niebieska sukienka.
A klątwa była i w sumie nadal jest okropnie potężna. Każdy kto założy owe ubranie, w przeciągu miesiąca miał cierpieć bezlitosne, psychiczne męki, o których już wam wcześniej wspomniałem. Po tym, dusza miała się odłączyć od ciała znikając w otaczającym powietrzu, natomiast ciało... No, ciało bez duszy obumiera.
Po przeczytaniu jak złamać klątwę, w desperacji upuściłem księgę  i pognałem do sali eliksirów z nadzieją, że tam znajduje się jedyny składnik potrzebny do naprawienia szkody, jednak nim doczłapałem się do długich lochów minęło mnóstwo czasu, bo moje zamroczenie mózgu powróciło ze zdwojoną siłą, powodując pocenie się krwią. Ale na klątwę istnieje sposób i to pomogło mi wytrzymać.
Różdżką rozwarłem wrota i z hukiem otworzyłem drzwiczki kredensu, które pod wpływem mojej niekontrolowanej siły wyłamały się.
Nie zdążyłem jednak dobrze uchwycić pierwszego lepszego słoika, a poczułem jak z wnętrza mojego ciała wyrywa się coś niczym dzikie zwierzę pragnąc ujrzeć światło dzienne. A towarzyszył temu uczuciu parszywy, przenikający ból, lecz dusza nie mogła się wydostać doszczętnie, bo kluczem była oznaka prefekta, która była nieodzowną częścią mnie, a nie widniała na mojej piersi, czyli jakbym nie był sobą w komplecie. Dlatego klątwa nie zadziałała w stu procentach, tylko zmieniła mnie w... to. Nie jestem duchem ani poltergeistem, jestem sobą z minimalną tasiemką duszy w środku. Nie jem ani nie piję, nie sypiam, nie można mnie dotknąć bo ręka by wam przeze mnie przesiąkła jak w powietrzu, mogę znikać kiedy mi się podoba, jednak gdy idę zostawiam ślady jak osoba żywa, tyle że teraz ich nie zobaczycie... Przez sto lat zbytnio nikt tu nie chciał gościć. Grono pedagogiczne zmieniło lokalizację sali od eliksirów wraz z tymi niesamowitymi ingrediencjami krótko po moim tajemniczym, niefortunnym "zaginięciu"......... - Przerwa na westchnięcie. - ...Oto Joshua de Lambren i jego życiowa historia. - Zakończył donośnym, ironicznym tonem wstając z katedry.
                                                     ***
Kilka dni później, spotkanie z Joshuą nadal zajmowało głowę Hermiony oraz Dracona. Oni spali w ciepłych dormitoriach, a biedny Josh tkwił niemal w podziemiach przez sto lat pomiędzy światem ludzi a duchami. Taka myśl nieustannie kręciła się w ich mózgownicach.... A raczej tylko u opiekuńczej Gryfonki. Draco też kontemplował ale prędzej w drugą stronę: Posiedział sto lat, posiedzi i dwieście. W żadnym wypadku nie obchodził go los swego pobratymca. 
  Siedzieli właśnie w bibliotece - najwyższa pora na jakąkolwiek naukę, jednak dla Draco to był tylko pretekst do spotkania z zatroskaną o Josha, Granger. Obydwoje trwali w ciszy udając, że lektury są pasjonujące, lecz myślami byli daleko w zapomnianych, głębokich lochach.
Hermiona w końcu dała za wygraną i wysunęła nos sprzed jakiegoś grubego, przestarzałego woluminu.
- Malfoy...
- Przestań. - Przerwał zanim wyjawiła puentę, przymykając ze złości powieki. - Wiem o co ci chodzi. - Nie chciał drążyć tego tematu, a szczególnie nie z nią. Pragnął by obydwoje o tym zapomnieli. - Wybij to sobie z głowy, Granger. - Burknął ponuro, przewracając kartkę i nie podnosząc wzroku na Hermionę, której usta jeszcze przez chwilę trwały otwarte gotowe do dokończenia, ale potem zamknęła je będąc ogromnie naburmuszoną. Kto tu ma rozkazywać? Nie zamierzała dawać za wygraną, znów rozwarła szczęki, rzucając otwartą księgę na stół.
- Słuchaj!
Draco złożył okładki swej lektury i rzucił okiem na widniejący do góry nogami nagłówek.
- Wojna goblinów z Krymu w roku 1771 brzmi ciekawie. - Odparł spokojnie i wymijająco, z nutką sarkazmu w głosie. Rozzłoszczenie Hermiony wygląda niesamowicie wesoło. Podnosząc wzrok znad tytułu rozdziału uśmiechnął się niewinnie widząc ogniki furii balujące w jej oczach.
- On nas potrzebuje, Malfoy! - Zapiała, a w tej samej sekundzie pani Pince na nią groźnie zasyczała. 
Gromiła swym przeszywającym spojrzeniem siedzącego naprzeciwko Ślizgona, którego wzrok także uległ zmianie; z rozbawionego przeradzał się w pełen niedowierzania pomieszanego nachmurzeniem.
- Przypomnij mi, co my mu jesteśmy winni? - Fuknął szeptem, niemal zamrażając swym lodowatym wzrokiem panującą dotychczas atmosferę. Hermiona otworzyła usta, ale żadne słowo z nich nie wypłynęło. Nie mieli żadnego długu wobec uwięzionego Ślizgona, po prostu cechy prawdziwej Gryfonki dały o sobie znać. - No właśnie. - Rzekł tryumfalnie, jednak wściekłość na razie nie miała zamiaru go opuszczać. A Wściekłości niemal zawsze towarzyszy brutalny tyran Szczerość. - ...Nie jestem szlachetnym Gryfonem, Granger, jestem Ślizgonem. - Oznajmił odsuwając fotel, a następnie spoglądając w teraz zagubione oczy Hermiony, nie wiedzące co Malfoy chce przez to powiedzieć. - I nie obchodzą mnie inni tak jak ciebie. - Rzucił niewzruszenie, a następnie ruszył w stronę wyjścia, pozostawiając zdezorientowaną dziewczynę bez oparcia, która wtedy zrozumiała, że wszystko co nie wywołuje u niej uśmiechu, tylko gorycz i smutek, zaczęło się wraz z wiadomością o wstrętnym zakładzie Dracona. Wiedziała, że gdyby nie to, ich relacje potoczyłyby się zdecydowanie inaczej, nawet w sytuacji jak ta.
- Ale ja muszę mu pomóc. - Szepnęła do siebie, z hukiem zatrzaskując zakurzony wolumin. 

------------------------
 Witajcie, kochani!
Jedyne co chciałabym powiedzieć na temat treści notki, to jestem nawet zadowolona z przygody w zapomnianej sali od eliksirów, jednak najbardziej ciekawi mnie Wasze zdanie o postaci Josha. Namiesza czy pozostanie neutralny, co sądzicie?:)

Ktoś napisał mi w komentarzu, że nie powinnam przekładać terminu dodawania rozdziałów na liczbę komci, jednak musicie wiedzieć, że ja rozdziały piszę na bieżąco. Udostępnię jeden, i całkiem świeżo zaczynam nowy w zeszycie, tak by wyrobić się z przepisaniem go, sprawdzeniem i opublikowaniem. A w sumie, co z tego, że proszę o daną ilość komentarzy, skoro ledwo połowę mogę uzyskać? I tak wstawiam rozdział w terminie, nie zważając czy daliście radę:) Szkoda, że była już taka cudowna statystyka a teraz wszystko opada.
W każdym razie chciałabym jeszcze raz Was poprosić o rozsyłanie linka do bloga wśród swoich znajomych, jestem pewna, że kilkoro z chęcią by poczytało, a ja być może bym znalazła nowego czytelnika bądź czytelniczkę.

No i oczywiście chciałabym życzyć Wam wszystkiego najlepszego z okazji tegorocznych Świąt Wielkanocnych! Byście spędzili ten czas wraz z rodziną, najedli się wyśmienitymi potrawami oraz byli przemoczeni do suchej nitki w Lany Poniedziałek!
Mam nadzieję, że sprawiłam Wam miły (choć spóźniony) prezent od Zajączka w postaci nowego rozdziału!

Przestaję prosić o komentarze, historię piszę dla tych prawdziwych czytelników, którzy nie piszą swych komentarzy przez moje prośby. I w sumie racja, wolę ujrzeć te 30 komentarzy ludzi, którzy tu zaglądają ze zniecierpliwieniem niż 50 tych pustych i bezuczuciowych.
Jednak dalej zachęcam do obiektywnych opinii c:



Jeszcze raz Wesołego Alleluja
                                                    Wasza  MoonSeer:) 
 

piątek, 4 kwietnia 2014

20. MOKRA ZDOBYCZ


Tak jak marzec się zaczął, tak szybko uchylił się ku swojemu końcowi zwiastując piękną, wyczekiwaną wiosenną pogodę.  Jednak wspaniałe warunki pogodowe nie miały ochronić siódmoklasistów przed nieodwołalnie nadchodzącymi Owutemami.
Ale zaraz! Jeszcze swą powinność powinny poczynić święta Wielkanocne.  Aczkolwiek, ta przerwa już nie miała być tak przyjemna i beztroska jak bożonarodzeniowa; nauczyciele zadawali nawałnicę prac domowych,  dzięki czemu biblioteka pękała w szwach od krzątających się tam uczniów, a dla pewnego ucznia dzień wigilii Wielkiego Czwartku miał być dniem pożegnalnym jednego z najbardziej oddanych mu towarzyszy.

                                                                           ***

Draco przemierzał korytarze gdy poranne niebo spowiła bladoróżowa poświata, a na świeżo wyrośniętej trawie pojawiły się błyszczące kropelki rosy, kierując się ku sowiarni trzymając pod pachą starannie owiniętą paczkę i list. Narcyza Malfoy miała otrzymać od swego syna cudowny prezent na " Zajączka ", który miał dostarczyć nieskazitelny Bovem.
Chłopak rozsunął drzwi, które w chwili zetknięcia się z jego palcami zaskrzypiały przenikliwie a następnie zabrały za sobą stos starych sowich odchodów, których miejsce błyskawicznie zajęły świeże.
- Jaki syf... - Mruknął niezadowolenie, wycierając podeszwę o najbliższą kupkę słomy.
Podniósł głowę nie zdając sobie sprawy, że nie był sam.

Hagrid odwrócił się wesoło słysząc jak ktoś rozwiera ciężkie, żelazne drzwi, ale nawet osoba, którą ujrzał przy wejściu nie zdała zabić jego nastroju. Jeszcze nigdy nie widział i nawet  nie śniło mu się, że kiedykolwiek zobaczy na własne oczy taką sowę. Nie było mowy żeby była szkolna. Prawdę mówiąc, ona w ogóle nie powinna tutaj urzędować. Podniecenie opanowało go w takim stopniu, że zaczął dygotać odrywając wzrok od ucznia.
Ślizgon wyniośle ignorując olbrzyma podreptał przez labirynt odchodów w kierunku swego towarzysza, który gdy tylko spostrzegł kto ku niemu nadciąga zaskrzeczał rozwijając swe skrzydła.
Draco uniósł kąciki ust nie zwracając uwagi na to, że kiedy on czule drapał ptaka, Hagrid wpatrywał się w niego zażarcie. Nachylił się by przywiązać do nóżki paczuszkę gdy ten nagle kłapnął mocno dziobem szczypiąc właściciela w ucho.
- Gotowe. - Rzekł. - Wiesz dla kogo.
Hagrid osłupiał. Prędko wyciągnął ku chłopakowi ręce w ramach zakazu. Dla dobra zwierzęcia gajowy mógł zrobić wiele. Widocznie, nawet dobrowolnie zamienić słowo z tym wychowankiem Węża.
- Stój! - Zaryczał, a bujna broda mu się zatrzęsła - Nie możesz go nigdzie wysłać!
Ślizgon spojrzał niechętnie w oczy swego nauczyciela widząc jak jego źrenice się zwężają, trzymając uwieszonego na ramieniu Bovema. Ominął olbrzyma by brnąć dalej ku ogromnemu, uświnionemu oknu odbijającym pierwsze promienie słońca.
- To moja sowa.... Profesorze.  - Odparł, przesadnie akcentując ostatnie słowo, ale Hagrid był nieustępliwy.
- To nie jest zwykły puchacz, to jeden z najrzadszych gatunków sów na świecie. Powinien żyć na wolności wśród gęstych drzew iglastych w południowej Bułgarii! - Zagrzmiał jakby to było najjaśniejszą rzeczą pod słońcem, unosząc swe dłonie wielkości dorodnych arbuzów ku górze.
- Aha. - Blondyn burknął niedbale w odpowiedzi, jednak coś go w środku ukuło. Co jeżeli ten przygłup ma rację?
- Spójrz na niego, Malfoy! - Chłopak usłuchał sprawiając wrażenie, że robi to od niechcenia; Bovem rzeczywiście sprawiał wrażenie zmizerniałego, ale tylko wtedy gdy Draco bardziej się skupił i  przykuł do niego większą uwagę przymrużając oczy; pióra niegdyś idealnie wygładzone, teraz sterczały pod różnymi, nienaturalnymi kątami, intensywny kolor toffi zmatowiał i wypłowiał a wyraziste, mądre oczy stały się mętne i większe.
To nie był jego przyjaciel. To była jego nędzna imitacja.

- Magicales Pecorum* to piekielnie zagadkowe ptaszyska, ale wszystkim wiadomo, że powinny żyć w swym naturalnym środowisku. Tu jest mu cholernie źle, niech skonam, ale nie widziałeś tego, bo on nie chciał być to spostrzegł. - Nauczyciel specjalnie zaakcentował ostatnie słowa. Draco płytko słuchał słów Hagrida wpatrując się tępo w swoją najwierniejszą sowę. W przyjaciela, który był wtedy kiedy nie było nikogo. Zwierzęta wytwarzają tak potężną magię pomiędzy swymi właścicielami, że żadna dziedzina nauczania w Hogwarcie nie może się z nią równać..... Jednak pożegnanie ma jeszcze większą, ciemniejszą moc.
Hagrid nadal trajkotał z ożywieniem o niesamowitości i charakterystyce gatunku. - Cholibka, Malfoy, nie wiem skąd wytrzasnąłeś tą sowę, ale...
- Dość. - Urwał sucho, będąc zdenerwowanym do granic możliwości. To co musiał zrobić ciążyło mu na sercu jak ogromny głaz. Jak miał oddać kogoś, kto był częścią jego samego?
Bovem zatrzepotał leniwie skrzydłami, a z nich posypało się kilka zabrudzonych piórek, które powoli pozwalały dojrzeć różową skórę ptaka.
Draco z pustym wyrazem twarzy, odwiązawszy paczkę dla matki, zabrał się za cienką obróżkę, jaką sowa miała na szyi wraz z płaską sztabką wyposażoną w imię, która gdy tylko zamek szczęknął i opadła na górę trocin, odsłoniła ogromne oparzenie widniejące w miejscu gdzie odznaczenie okalało kark zwierzęcia. 
Jakby ' oznaka zniewolenia ' powoli wypalała jego skórę.
Hagrid bez słowa podszedł by dać do dzioba kilka drobnych przysmaków. On, jako fanatyk wszelkich pupili, wiedział jak wiele kosztuje kogoś utrata zwierzęcego przyjaciela, nawet takiego ważniaka.
- Daj mu odejść, Malfoy. - Zamruczał po chwili wpuszczając ciepły wiaterek otworzywszy okno.
   Obydwaj śledzili wzrokiem poczynania Bovema, który spostrzegłszy, że najwyraźniej ma drogę wolną, niepewnie zaczął kroczyć w stronę cichej, upragnionej wolności.
Jednak gdy już stanął na zewnętrznej stronie parapetu, odwrócił łeb w stronę byłego właściciela, który pomimo tego, że w środku czuł denną pustkę, cieszył się, że teraz jego upierzony kompan będzie miał swój prawdziwy dom, jakkolwiek daleko on miał być.
- No leć! - Chłopak krzyknął próbując zabrzmieć optymistycznie, mając ciche nadzieje, że sowa zawróci.
Ale Bovem tylko zahuczał po raz ostatni w życiu Dracona i wzbił się wysoko w powietrze.

                                                 ***

Hermionę myśli, a zwłaszcza te ponure nie odstępowały na krok. Towarzyszyły jej przy transmutowaniu bobra w pufę, odrabianiu nawałnicy prac domowych, podczas wszelakich posiłków, które smakowały jak suche wióry, witały ją przy każdym rannym przebudzeniu, zaraz po tym jak natarczywie nawiedziły ją w snach.
Dzień w dzień zasypiała i budziła się z imieniem Malfoy'a na ustach.
Czuła się zagubiona, i to w ogromnej, ciemnej i gęstej puszczy niepozwalającej promykom słońca rozświetlić drogi.
Nawarzyłeś piwa, to teraz je wypij.
Nie wiedzieć czemu, ale taka fraza kręciła się jej po głowie jak kociak domagający się długich pieszczot.
Widziała w lustrze beznadziejną oszustkę, która myślała, że jest w stanie oprzeć się tajemniczemu wdziękowi Blondwłosego Ślizgona.
Nie taki miał być finał.
Oj tak.
Podejmowanie tak pochopnej decyzji, że w mgnieniu oka przebaczyła chłopakowi, który... No właśnie co?
Nie kochał jej, powiedziałby to by załagodzić sytuację i pokazać jej, że nie musi się martwić, a co za tym idzie, nie odwzajemniał tego co czuła Gryfonka.
Naważyłeś piwa, to teraz je wypij.
Draco na szczęście nie wiedział o tym co zakorzeniło się w sercu Hermiony, więc czciła wielkiego Merlina za jedyny plus tego wszystkiego.
Jednak dalej żałowała.
Tak jak dotychczas cieszyła się ze swoich poprzednich podejmowanych decyzji względem Malfoy'a, tak teraz żałowała, i to mocno.
Tylko głupia i niepoważna młoda, nieszanująca się kobieta mogłaby tak postąpić.
Facet to świnia.
I ona o tym wiedziała, ale wystarczyło jedno spojrzenie, mały gest, dołeczek przy lewym policzku podczas tajemniczego uśmiechu i wszystko prysło.
Spojrzenie, w którym widziała...
- Co niby!?  Co niby tam widziałam?! - Wrzasnęła na całe dormitorium ze złości zrzucając ręką wszystko co leżało na stołku, połknąwszy łzy.
Czuła się taka bezradna, gdy do pokoju wleciała Ginny sprowadzona hukiem.
Hermiona bez słów wbiegła w ramiona przyjaciółki szybko po tym dając upust potokowi łez.
Gdy uspokoiła się na tyle by wykrztusić kilka słów, zaczęła wszystko opowiadać  Weasley'ównie. Nie pominęła niczego, najmniejszego szczegółu.
Ruda słuchała z otwartymi ustami. Jednak od razu wiedziała co powinna odpowiedzieć.
- Hermiono - Zaczęła, uśmiechając się pokrzepiająco gdy dziewczyna skończyła opowieść ( część kamienia już opadła jej z serca )  - Spójrz na to co masz wyszyte na swetrze.
Hermiona posłuchała, nadal pociągając nosem. - Nie zapominaj, dlaczego przydzielono cię do Gryffindoru. - Brązowowłosa niepewnie podniosła zaszklony, badawczy wzrok. - Dlatego, że jesteś twarda, Hermiono. - Ruda zagrzmiała władczo słowami, które wywarły na niej tak ogromny wpływ, że żadne jałowe pocieszania nie osiągnęłyby tego co ten prosty zwrot.
Zwrot, który dodawał jej otuchy przy każdej następnej rozterce, pomagając podnieść się z upadku.
Gryfonka zamierzała walczyć o relacje z Malfoy'em, spotykać się, śmiać się razem, jednak tak by nie ulegać żadnym, jakimkolwiek wpływom.
Nie zamierzała być nędzną kukiełką wyświechtaną przez wszystkich, łatwowierną.
Malfoy musiał zrozumieć, że zrobił źle. Przyznał się do tego.
A wszystko co złe nie jest człowiekowi obce. Wszystko co złe jest ludzkie. Przyjdzie mu słono zapłacić z pewnością. Może nie dziś, nie jutro i pewnie nawet nie za tydzień, ale Los już na pewno zaplanował to co miał naprawić.
A Hermiona mogła mu tylko pomóc lepiej dojrzeć popełnioną uczuciową zbrodnię i zapobiec kolejnym nieporozumieniom.
Co się stało to się nie odstanie, ale może nastał czas by to zaakceptować oraz może pora na to by dzielnie stawiać opór natarczywie wpraszającym się Krzywdzie i Rozpaczy?
Dlatego, że jesteś twarda, Hermiono.

                                                 ***

Draco ledwo, ale w końcu namówił Hermionę na krótką przechadzkę, gdzie opowiedział jej o stracie Bovema. Wiedział, że ona odbierze to trochę inaczej niż jego przyjaciele ze Slytherinu, i nie mylił się; Granger bardzo lubiła jego sowę, uważała, że jest przepiękna i majestatyczna oraz bardzo ubolewała nad tym, że ją utracił. Natomiast dla Blaise'a najbardziej denerwującym obiektem w ślizgońskim dormitorium była stojąca na stole ogromna, stalowa klatka z często witającym do niej ciapkowatym ptaszyskiem. "Nasrał mi na pościel!" - Draco odtworzył sobie w głowie pełen oburzenia, podwyższony głos Diabła, przez co mimowolnie obnażył zęby, a nie umknęło to uwadze Hermiony. 
- O czym myślisz? - Spytała pogodnie, otwierając podręcznik od transmutacji.
Draco odwrócił swój wzrok w jej kierunku, a ta walcząc z chęcią odwrócenia głowy z powodu tego magicznego, przewiercającego spojrzenia, sprostała zadaniu i utkwiła swe oczy w stali jego nieziemskich tęczówek, które nadawały odrobinę ciepła przez nutkę błękitu. 
Początki są zdecydowanie trudne. Już po chwili poczuła się zakłopotana i powróciła do lektury wyszeptawszy z lekkim rumieńcem "nie ważne", jednak na ustach pojawił się delikatny, czarujący uśmiech co Draco odwzajemnił jeszcze większym pogłębieniem lewego dołeczka.
  
 Malfoy pomimo tego, że wracał z wyśmienitym nastojem z popołudniowego wyjścia, coś go zastanawiało.
Za każdym razem gdy popełnił jakiś błąd lub zrobił coś złego, chociażby wybuchł cynicznym śmiechem gdy zobaczył czyjeś nieszczęście, nawet najdrobniejsze takie jak utknięcie w znikającym stopniu jakiegoś przypadkowego Puchona, Hermiona delikatnie choć jednocześnie stanowczo wypominała mu to chcąc udowodnić skutki nieprawidłowości takiego zachowania.
Chłopak nie był głupi i od razu zrozumiał, że Hermiona widocznie nie przebaczyła mu jego występku stuprocentowo, tylko magia balu zrobiła swoje.
Nie miał jej tego za złe. Już na studniówce w głębi duszy wiedział, że to nie mogłoby by być takie proste jak wtedy się wydawało. Jej zaufanie z pewnością zostało wystawione na ciężką próbę, ale on musiał udowodnić, że nadal jest godny zaufania. Musiał mieć swój ślizgoński honor.

Poranek Wielkiego Czwartku napawał wszystkich podnieceniem nie do opisania; już wieczorem poprzedniego dnia, każdy wyczekiwał swojego prezentu od Zajączka. A Hermiona z całą pewnością nie miała zamiaru dostać czegoś takiego, co czekało na nią w nogach skrzypiącego łóżka; zestawy piór od Harry'ego, ozdobne pergaminy od Rona, śliczny szkicownik i ołówki od Ginny... Tak, były cudowne, ale to co kryło w sobie ostatnie pudełko zwaliło ją z nóg kompletnie. Od razu pojęła, że musi to być prezent od 'kicającego' Draco, więc to nie mogło być byle co.
Jednak gdy uchyliła wieczko, zapomniała o zwykłym nabieraniu powietrza do płuc; zawartość paczki kryła w sobie autentyczne, specjalnie zakonserwowane, napisane przed samego Merlina zwoje pergaminu, księgi i zapiski napisane jego własnym piórem i prawdziwą ręką. Spazmatycznie łapiąc oddech, ujrzała także oprawiony skórzaną okładką koloru zgniłej czerwieni, dziennik. Dziennik założyciela jej domu - Godryka Gryffindora. Jego zgrabne pismo, staro angielski język, Hermiona nie mogła uwierzyć w to co trzyma w rękach. Czuła się jakby zatonęła w otchłani szczęścia, jakby skakała wesoło po pierzastych chmurkach obładowana księgami  i rolkami papierów. To z pewnością były lektury, których jeszcze nie przeczytała.
Nawet bała się myśleć ile to mogło kosztować, ile zachodu musiało być z odnalezieniem takich unikatów.  Matko Boska! - Hermiona zawyła w myślach, z powrotem rzucając się na kołdrę tuląc do siebie stertę pięknie pachnących  pergaminów.
Gryfonka była pewna absolutnie, że Ślizgon także zdziwi się rozpakowując swój wielkanocny prezent od niej.

Draco już nie śpiąc, jednak dalej nie otwierając oczu poczuł na policzku czyjś delikatny oddech, oraz miał wrażenie, że ktoś się w niego zażarcie wpatruje. Niechętnie rozwarł swe wyspane oczy i nie zdziwił się zbytnio gdy w nogach łóżka, wśród góry jego prezentów ujrzał uśmiechniętą, wypoczętą Pansy a zaraz za nią Blaise'a sprawiającego wrażenie jakby coś go rozśmieszyło, ale dzielnie się z tym uporał.
Przywitawszy się, Malfoy wstał i od razu zaczęto mu dziękować za wspaniałe podarunki. Uśmiechnął się szczerze i odwrócił w kierunku łazienki by umyć się zmienić szmaragdowozieloną, satynową piżamę na wyrafinowany garnitur, gdy Blaise za nim zawołał:
- Czekaj! My też coś dla ciebie mamy! 
Blondyn uśmiechnął się pod nosem i okręcił najpierw kark a za nim resztę ciała przykuwając wzrok ku zaplątanym z tyłu rękom Pansy.
- Draco, twój zajączek! - Zaćwierkała melodyjnie, wyprowadzając ku niemu dłonie w których tkwiła........... Śnieżnobiała fretka z opaską uszu zająca na główce i miniaturowym szalikiem w barwach Slytherinu. Malfoy wytrzeszczył oczy z niedowierzania a Pansy starała się wyglądać jak niewiniątko, jednak ewidentnie walczyła z chichotem, czego nie powiedzieć o Diable, który widząc wyraz twarzy przyjaciela wybuchnął tak gromkim śmiechem, że aż się opluł.
- Jesteście........ Niesamowici! - Zaklaskał im Draco udając zachwyt i podziw, po czym z powrotem przyjął wyraz twarzy mówiący To-chyba-jakieś-żarty. Pansy cofnęła fretkę i głaszcząc ją za uszkiem rzekła pogodnie, jakby w stronę gryzonia:
- To by było na tyle. - Po czym lekko dźgnęła zwierzę trzy razy w bok i wypowiedziała formułę zaklęcia. W następnej chwili trzymała w rękach duży, ze skórzaną okładką koloru zielono butelkowego, album zdjęciowy.
Wtedy Draco na prawdę pomyślał, że jego przyjaciele są niesamowici.
Wiedział, że może tam być sporo ciekawych zdjęć, a niektóre definitywnie nie powinny wyjść na światło dzienne, ale Pansy prawie zawsze nosiła w torbie miniaturowy, czarodziejski aparat i przy każdej zabawnej okazji klikała nim zawzięcie.
W chwilę później dołączył do nich Blaise ocierając łzy z oczu.
Draco przejął klaser a usta wygiął w ciepłym uśmiechu sugerując by obejrzeli zdjęcia razem. Usiadłszy na łóżku Blondyna, ten rozpoczął zwiedzanie po swoich ruchomych wspomnieniach; pierwsze zdjęcie ukazywało trójkę pierwszoroczniaków z łózuerskimi wyrazami twarzy, którzy zakładali ręce na piersiach. Od razu zaczęli się śmiać z ilości brylantyny na włosach Dracona czy fryzury-bombki Pansy.
    Zdjęć było mnóstwo, a każde z nich miało swoją własną historię, o której wiedziała tylko ta trójka.

Jak to na Ślizgonów przystało, brechtali się z ruchomego zdjęcia Blaise'a zrobionego podczas jednego z wyjątkowo nudnych wykładów profesora Binnsa, gdzie Diabeł zasnął tak mocno, że zaczął ślinić ławkę, a Draco zmieniwszy kolor atramentu na biały, dorysował mu na czole bliznę w kształcie błyskawicy, obwódki wokół oczu symbolizujące okrągłe okulary oraz wiele, wiele innych fotek przyprawiających ich o uśmiech od ucha do ucha.
Słowa ' a pamiętacie to, kiedy... ' brzmiały prawie co odwróconą kartkę.
Rechotali długi czas, gdy nim się obejrzeli, zawitali na ostatnią stronę gdzie widniało zdjęcie ich śmiejącej się trójki na studniówce. Wszyscy wyglądali wytwornie. Już w niczym nie przypominali tych rozwydrzonych berbeci.... No, może rozwydrzeni trwali do teraz... W sumie w swoim otoczeniu nadal zachowywali się jak dzieci... Niech to! Poza powierzchownością pozostawali tacy sami, z wyjątkiem tego, że kilka wartości w ich życiu zgoła zmieniło swoje znaczenie.

Kiedy skończyli przeglądać swoje wspólne zdjęcia, zbliżał się czas śniadania. Malfoy tęsknie spojrzawszy na ogromny stos nieodpakowanych paczek, zgodził się z faktem, że pora na posiłek.
Porwał wiszącą na krześle ciemną marynarkę i zaczął podążać za przyjaciółmi, gdy nagle, gdzieś w okolicach góry prezentów rozległo się dziwne, przenikliwe miauknięcie. Odwrócił się jak oparzony w kierunku łóżka, a zza jego pleców wyłonili się równie skonsternowani Pansy i Blaise. Cała trójka obrzuciła owe miejsce podejrzliwym, niepewnym wzrokiem, a następnie spojrzeli po sobie. Zrozumieli się bez słów; Draco powoli ruszył ku frapującemu ich pudle z dziurami, które nienaturalnie się zatrzęsło.
Kryty przez dwójkę Ślizgonów, podnosił rękę by odkryć wieczko, pod którym mogło się kryć..... wszystko.
Jego palce niemalże stykały się z aksamitną powierzchnią, gdy pisk rozległ się ponownie, jeszcze głośniejszy niż dotychczas. Pudło poruszyło się na krawędziach, a następnie runęło na ziemię odsuwając wieczko, za którym niezgrabnie potoczyło się prosto w ręce blondyna....... malutkie, śnieżnobiałe kociątko rasy perskiej, ze szklanymi, pełnymi wyniosłości, błekitno-zielonymi wąskimi oczętami.
Pansy pisnęła, prawie dorównując zwierzęciu i od razu rzuciła się na kolana obok przyjaciela by zacząć pieszczoty.
Malfoy nadal patrzył ze zdumieniem na kocię mieszczące mu się w dłoni, jednak po chwili oddał je wniebowziętej przyjaciółce, a sam zajrzał do pudła, w którym kryła się mała karteczka, głosząca:

" Wesołego Alleluja
                           
                            Hermiona "

Draco uśmiechnął się niedowierzająco, a stojący za nim Blaise pomyślawszy, że czeka ich tu sporo roboty, jeżeli chcą zagwarantować nowemu lokatorowi bezpieczny kąt, spojrzał z westchnieniem na łaskoczącego gryzieniem palce Pansy, pupila i oznajmił:
- Chyba nici ze śniadania...

                                             ***

- Usiądźcie. - Rzekła spokojnie McGonagall pokazując ręką na ułożone w szeregu osiem krzeseł. - Jutro staniecie nad finałowym zadaniem naszego szkolnego Turnieju... Tak, dokładnie. - Dodała widząc malujące się na twarzach uczniów podekscytowanie. - Ciało pedagogiczne zadecydowało, że wygrana podwoi liczbę punktów danej drużyny , co zdecydowanie zaważy na tym, kto zostanie zwycięzcą...
Przeciągała beznadziejnie przez kilka długich minut, podtrzymując panujące napięcie perfekcyjnie, nadal nie informując w pełni na czym mogłoby polegać ostatnie zadanie. Wyraźnie pokazywała, że niekoniecznie chce rozmawiać o tej puencie.
- Pani profesor - Ręka Harry'ego powędrowała w stronę sufitu. - Na czym dokładnie będzie polegało to zadanie? - Spytał podejrzliwie z błyszczącą iskierką wesoło skaczącą w oku.
McGonagall nie podzielała tego samego optymizmu co Potter. Westchnęła ociężale, a potem wysapała zrezygnowanie:
- ... Wasze grupy stoczą pomiędzy sobą mini mecz Quidditcha.
Natychmiast wybuchły ciche szmery, a Draco wraz z Harry'm prychnęli pogardliwie obrzucając się gniewnymi spojrzeniami.
Hermiona siedziała z kamienną miną nie odzywając się słowem. Wtedy zaczęła obawiać się następnego dnia.
        Dyrektorka pokornie wyczekiwała ucichnięcia, a gdy je otrzymała, spojrzała za czyściutką szybę ogromnego okna ukazującego stadion Quidditcha i oznajmiła rzeczowo:
- Jest jeszcze widno, jeżeli macie takową ochotę, możecie wyjść na zewnątrz i poćwiczyć. A jak nie, to zmykajcie, papiery same się nie wypełnią. - Dokończyła, jakby papierkowa robota i tak sprawiała jej lepszą przyjemność niż pomysł z brutalną grą pomiędzy osobami, które niekoniecznie są sportsmenami.
      Nie przerywając potoku słów wszyscy rozeszli się w swoich kierunkach by już zacząć planować najpewniej zbędne taktyki i miejsca w drużynie.
- Najwyraźniej będzie po jednym graczu na każdej pozycji. - Zasugerował pewnie Terry Boot, na co trzy pary oczu zwróciły się ku niemu z głupkowatymi wyrazami twarzy.
Draco zaklaskał donośnie.
- Gratuluję, Boot. Zasłużyłeś na nagrodę.
Machnął lekko różdżką, a w powietrzu zmaterializował się  niewielki, złoty pucharek, następnie wpadający w ręce naburmuszonego Krukona z wielkim rumieńcem na policzku. Malfoy uśmiechnął się krzywo chowając swój osobisty atrybut do tylnej kieszeni spodni.
Jednak czarka w chwili zetknięcia się z długimi palcami Terry'ego z hukiem eksplodowała zamieniając się w ogromną górę włochatych pająków z grubymi odwłokami długości kciuka i przepychających się pomiędzy nimi długich, obślizgłych, różowiutkich dżdżownic. Chłopak krzyknął przenikliwie uwalniając ręce spod pajęczej zagłady, a ohydne zwierzątka z prędkością światła zaczęły się wić i przebierać ośmioma nóżkami w kierunku ucieczki.
Ślizgon brechtał się z zachowania Boota obrzudzając go żałosnym spojrzeniem. Ten jednak zagryzł nerwowo dolną wargę gromiąc Dracona zawistnym wzrokiem, a potem odwrócił się na pięcie by powędrować jak najszybszą drogą do wieży Ravenclawu przeklinając przy tym głośno wszystkich wychowanków Węża.
   Hermiona poczekała aż Krukon zniknie za rogiem, po czym przeniosła swe oczy na dumnego ze swego żartu blondyna.
Wpatrując się w niego z czułym politowaniem wygięła usta w ledwowidocznym uśmiechu kręcąc powolnie głową co ten odwzajemnił lekkim puszczeniem oczka.
W chwilę później Gryfonka wraz z Hanną kierowały się do swoich pokoi wspólnych a Draco powędrował ku zimnym lochom.

Hermionę zaczęły atakować zgubne myśli dopiero po otworzeniu dziury pod portretem Grubej Damy.
Będzie się działo. Pomyślała ze zgrozą wyciągając się na wytartej czerwonej kanapie.

                                                                              ***

Hermionę, która miała zostać ścigającą na nadchodzącym meczu Zżerały nerwy i pojawiające się co chwilę odruchy wymiotne.
Ze skupieniem słuchała ostatnich porad Ginny, potrzebnych podczas jej pełnionej funkcji, czując jak jej nogi powoli odmawiają posłuszeństwa gdy ujrzała wyłaniający się stadion.
Czasu pozostało tylko na przebranie się i krótkie zebranie, gdzie cała szkoła? Trybuny były zupełnie czyste. Co musiało się wydarzyć, że żaden uczeń nie przyszedł kibicować i motywować swojego domu?
    Ginny pomijając fakt, że zawodniczka była bledsza niż perłowo biały duch, życzyła jej powodzenia a następnie zawróciła do zamku mówiąc, że pędzi wziąć z dormitorium zapomjianą wcześniej lornetkę.

- Wspaniale... WSPANIALE! - Krzyknął, sztucznie uradowany Dracon klaszcząc pojedynczo w dłonie, spojrzawszy za okno szatni pokazujące co się działo po przeciwległej stronie zamczyska.-Stanie się cud, jeżeli utrzymacie się na miotłach przez chociaż trzy minuty.-Malfoy ustąpił miejsca przy oknie, co pozostała trójka natychmiastowo wykorzystała i zaczęła tłoczyć się, wpadając na szybę.
To co zobaczyli przekroczyło ich najśmielsze oczekiwania; jezioro wielkiej kałamarnicy zostało otoczone wysokimi trybunami a na przeciwnych brzegach zostały ustawione identyczne jak te na stadionie, słupy bramkowe.
Wszyscy zgodnie jęknęli, a Hermiona poczuła jak jej poranna owsianka pcha się z powrotem na światło dzienne.
     Ślizgon już czuł się liderem grupy, zatem nie mógł już ich bardziej dołować, choć to co mówił zdecydowanie gryzło się z jego myślami kłębiącymi się w głowie jak masa grubego kurzu.
- Dobra, dobra - Zaczął przyciągając dłonią po twarzy. - Wyjścia nie ma, po prostu idziemy tam i nie dajecie się utopić. - Dodał, uśmiechając się w stronę Hermiony, co ta spróbowała odwzajemnić jednak wyszło jej tylko dziwne skrzywienie ust. Wtedy do szatni wbiegła McGonagall, prosząc by wszyscy podążali za nią w kierunku jeziora. Miała ogłosić wszystko oficjalnie i uzyskać nazwiska liderów oraz informacje kto będzie grał na jakiej pozycji. Wydawała się być równie spięta co Hermiona.

Nikt nie rozdziawił ust ze zdziwienia gdy okazało się, że kapitanami zostaną Draco Malfoy i Harry Potter. Ale ku zaskoczeniu Hermiony, Ginny miała przed ustami magiczny mikrofon zapowiadający, że będzie komentatorką gry.
Podczas gdy Dyrektorka spisywała kto z pierwszej grupy będzie na jakiej pozycji, Hanna pisnęła:
- Może się jakoś nazwiemy? - Popatrzyła niepewnie po reszcie drużyny, a Terry widocznie zaabsorbowany ta propozycją zaszczerbiotał:
- Oopsy Daisy!
Hermiona na chwilę oderwała wzrok od wyglądającego teraz na głębokie na sto mil jezioro, by oburzucić Krukona spojrzeniem nie z tej ziemi, jakby zobaczyła kosmitę.
Draco natomiast w przeciągu ułamka sekundy odwrócił głowę rozszerzając oczy tak mocno jak mu na to pozwalały.
- Jesteś gejem, Boot? - Spytał całkowicie poważnie, następnie przymrużając podejrzliwie powieki, ale wtedy naeszła McGonagall by zająć się ich składem.
    Po kilku minutach na trybunach zaległa cisza, w której Minerwa oznajmiła wszystkim ogólne zasady, a jedna z nich zaskoczyła wszystkich niemiłosiernie; nie miało być żadnego złotego znicza do złapania przez szukającego, jego miejsce miał zastąpić nieznośny chochlik kronwalijski płatający różne dziecinne figle.
- Cudownie. - Mruknął Draco dosiadając swej miotły. Pomijając już fakt złapania żałosnego chochlika, serce zaczęło mu się krajać na widok swojej drużyny siedzącej na starych, szkolnych, nienadających się do użytku miotłach.
Potem już ośmiu zawodników poszybowało w powietrze na swoje pozycje. Jedni bardziej zgrabnie inni mniej. W następnej chwili Hermiona dosłyszała jakby przez mgłę gwizdek pani Hooch i natychmiastowe komentowanie Ginny.
Zaczęło się.

Po lekkim sporze ścigającej Pansy z upartym tłuczkiem, czerwony kafel wpadł w drżące ręce Hermiony.
Pod wpływem adrenaliny, pędem ruszyła w stronę słupków bramkowych, kiedy połapała się, że leci na bramkę swojej własnej drużyny. Zawróciwszy niezdarnie, już czekała na nią Ślizgonka, która równie nieporadnym gestem wyrwała jej kafla z rąk i poszybowała we właściwym dla siebie kierunku.
Chochlik zachowywał się prawie jak tłuczki; podlatywał, szarpał za włosy, swą czarodziejską siłą przekrzywiał miotły i robił jeszcze wiele, wiele innych rzeczy, których szkoda wyliczać. Jednakże, nadal nie dawał się złapać, za żadne skarby świata.
   Wszyscy zaczęli myśleć, że mecz już będzie trwał do śmierci gdy po tylu bezowocnych próbach Pansy udało jej się przechytrzyć beznadziejnego obrońcę, Terry'ego i wyrównać wynik punktowy z poprzednich zadań. Było czternaście do czternastu. ( Hermionie jakimś dziwnym trafem udało się trafić w pętlę. )
I wtedy ogromna kałamarnica wyłoniła się z wodnej czeluści by sprawdzić co wywołało tak dziki wrzask uczniów faworyzujących drużynę Potter'a. A nie za mądre stworzenie, chochlik zatrzymał swe chece wisząc w powietrzu rozchyliwszy swe niebieskie usteczka ze zdumienia, zobaczywszy owego głowonoga. Jego skrzydełka machały zawzięcie prawie tak szybko jak u kolibra, nie zdając sobie chwilowo sprawy z tego co nadchodziło; obydwaj szukający wyczuleni na każdy, najmniejszy ruch zdobyczy, zdołali dostrzec, że ich cel jest niemal na wyciągnięcie ręki.
Nie zastanawiając się nad niczym, Gryfon z jednego końca prowizorycznego boiska pruł w kierunku niebieskiej plamki, a Ślizgon zaczął robić dokładnie samo, tyle że z przeciwnej strony.
Świat im się ograniczył tylko do chochlika, nie widzieli nawet przeciwnika mknącego ku tym samym, z prędkością światła. Wygrana zamroczyła im mózgi.
Teraz trzeba było czekać na finał zależny od nich.
Ale chochlik kornwalijski to niesamowicie sprytne stworzenie i doskonale wiedziało, co się zanadto zbliża - cwanie ich przechytrzył. Czekał dłużące się sekundy udając wpatrzonego w pływającą w dole ośmiornicę gdy obydwaj kapitanowie już trzymali swe ramienia na wyciągnięciu, a kiedy już wszystko miało się zakończyć, osunął się kilka stóp w dół, a obydwaj chłopcy gruchnęli w siebie z siłą kilkudziesięciu kilometrów na godzinę. 
Boisko przedarł równy krzyk Hermiony, Pansy i nawet Ginny, zasłaniających usta rękami.
Jednak gdy szukający spadali z mioteł, gra miała toczyć się dalej, bo poszkodowanym nic się zgrubsza nia stało. Byli przytomni, pomimo że uderzyli w taflę jeziora z wysokości około pięćdziesięciu stóp.
Widocznie, jezioro musiało być specjalnie zaczarowane, ale już nie o to chodziło.

Przemoczeni do suchej nitki, obrzucili się zawistnymi spojrzeniami, jakby jeden obwiniał za to drugiego i odwrotnie, a następnie przywołali swoje miotły by dźwignąć się z powrotem i wrócić do gry. Błyskawica była bliżej i Harry nie zastanawiając się nad niczym, pomknął ku niebu. Draco także miał takie plany, ale legły w gruzach gdy na leniwie dryfującym nieopodal liściu lilli wodnej ujrzał rozwalonego plackiem szukanego chochlika, udającego, że się opala. Spojrzał jeszcze raz ku górze widząc kołyszącego się w powietrzu Potter'a, a następnie powrócił oczami do zdobyczy czując jak jego usta wyginają się w cynicznym uśmiechu, a poziom adrenaliny podwyższa mu się trzykrotnie.
Starając się nie robić plusku, podpłynął do rośliny z mściwą satysfakcją kwitnącą na twarzy.

Bólu pod okiem niemalże nie odczuwał. To miało dać o sobie znak zdecydowanie później.
Podniósł delikatnie ociekającą rękę by jednym ruchem przechwycić małego zwyrodnialca, ale pod wpływem adrenaliny nie przewiduje się najprostrzych konsekwencji, na przykład takich, że z długiego rękawa zielonej szaty koloru trawy skapnęło kilka kropel wody lecących prosto na nos miniaturowego zbrodniarza, który widocznie tylko na to czekał i ześlizgnął się pod taflę wody opryskując twarz chłopaka.

- Wracaj tu, gnojku... - Zasyczał Draco przez zęby.
Jedyne co mu pozostało, to zanurkowanie. Zrobiwszy niesamowicie głęboki wdech ( przeklinając się w myślach, że nie wziął różdżki ) zanurzył głowę, czując jak zalewa go fala zimna.
W tym samym czasie gdy czubki jego włosów zakryła woda, po boisku potoczyły się okrzyki radości, ale Malfoy teraz nie mógł się przekonać, której drużynie się poszczęściło.
Z trudem otwierając oczy zaczął płynąć za denerwującym chochlikiem.
     Po chwili zapasy tlenu zaczęły mu się kurczyć, choć w grę nie wchodziło żadne zaczerpnięcie powietrza, bo gwarantowało to zgubienie z oczu małej kreatury. Tracąc już siły, płynął dalej, a gdy czuł, że jego mózg powoli się wyłącza, nie uwierzył w swoje własne szczęście; przed chochlikiem nagle wypłynął wyjątkowo szkaradny tryton, dzierżący w dłoni niewyobrażalnie ostry trójząb.
Draco już miał go na wyciągnięcie ręki, gdy ten ze strachem w oczach odwrócił się prosto w stronę szukającego. Z ust wyleciało mu kilka cennych pęcherzyków powietrza, a Malfoy resztkami sił ujął zdezorientowanego, szarpiącego się nicponia w dłoń i przy pomocy załamajuących promieni słonecznych zdołał wychylić się na powierzchnię. Ściskał zdobycz tak mocno, że ledwo pozwolił jej oddychać. Sam miał z tym niemałe problemy, ale zobaczywszy na tablicy obecny wynik, uśmiechnął się słabo; Hermiona zdobyła gola. Było piętnaście do czternastu.
- Mam go! - Zaryczał chrapliwie, jednak pełen dumy, dławiąc się jeziorną wodą i nadal z trudem łapiąc dech.


* Nazwa wymyślona przeze mnie dzięki wspaniałemu tłumaczowi. Po łacinie oznacza " Magiczne bydło " :)


--------------------------------

No, muszę to powiedzieć. Jestem niasmowicie zawiedziona. Nie mam pojęcia dlaczego statystki tak spadły, to na prawdę dołujące, zwłaszcza, że na następny rozdział planowałam coś niesamowitego, ale po ilości komentarzy przy ostatnim poście zdecydowanie się zniechęciłam. W tym czasie blog zdecydowanie powinien nabywać czytelników a nie zmniejszać ich ilość. Proszę Was, jeżeli macie znajomych, którzy interesują się takimi tematami - podeślijcie im linka, a nóż zobaczę jakiś nowy komentarz i uśmiechnę się bo uzyskałam kogoś nowego!
Zdecydowałam, że na wszelkie pytania pojawiające się w komentarzach z ogromną chęcią odpowiem na asku, tylko błagam, napiszcie to samo w pytaniu. Aska znajdziecie w zakładce STRONY.
Widocznie, liczba wymaganych komci była za duża, ale postaram się opublikować następny rozdział w przyszłym tygodniu, gdy pod tym postem spotkam choć minimalnie rozbudowane, obiektywne 50 komentarzy! 

Mam nadzieję, że wszystkim szóstoklsistom test poszedł wyśmienicie, a ja już niedługo, bo 23 kwietnia uzyskam cenne 3 dni wolnego do pisania, co mnie ogromnie cieszy, jak zapewne resztę gimnazjalistów.
A teraz się trzymajcie! - MoonSeer c: