Nadszedł czas. – W jego głowie rozległ się cichy, podniecony
głosik, gdy twarz Dracona oblewał oślepiający blask pełni księżyca, zanim
wzdychając, złapał marynarkę i deportował się do Hogsmeade.
***
- Chyba powinniśmy mu powiedzieć, że przychodzimy. –
Zauważył mglistym tonem Nott, gdy Blaise lekko popchnął mroczne wrota
prowadzące do Malfoy Manor.
- Chyba wie, że dziś u niego śpisz. – Diabeł odparł sucho,
idąc wydeptaną ścieżką.
Niemal równo skinęli głowami na przywitanie, gdy w salonie
napotkali matkę swego przyjaciela, od razu zapraszającą ich do pokoju syna.
- Draco się ucieszy! – Zaćwierkała optymistycznie, wiedząc
jak jej potomek stał się zamknięty w sobie po stracie bliskich. Obecność
przyjaciół zawsze jest jak najdroższe i najskuteczniejsze remedium.
Odprowadziła ich do schodów, po czym z uśmiechem wróciła do
swych manualnych robótek.
- Chyba powinniśmy mu powiedzieć, że przychodzimy. – Teodor
prychnął karcącym głosem, gdy nie zapukawszy popchnęli drzwi, a za nimi ukazał
się pokój Dracona, tyle że bez Dracona.
Blaise przełknął ślinę ujrzawszy w rogu tablicę do rozmów z
duchami.
Niemalże drżącymi rękami uniósł ją, widząc słowo „tak”.
Zza mgły usłyszał skrzypnięcie wielkiego łóżka, na które
Nott właśnie rzucił się z impetem, mrucząc coś pod nosem.
- Kretyn gadał z Granger! – Diabeł zawył w końcu,
obezwładniony furią rzucając z powrotem o ziemię planszą. – Idzie ją wyciągnąć!
– Dokończył zmartwiony, głaszcząc dłońmi zmarszczone ciało.
- Szczęściarz. – Podsumował zrzędliwym głosem Teodor. Po
spędzeniu tak długiego czasu z przyjaciółmi zdołał przezwyciężyć swoją rozpacz
i powoli wejść w fazę zrozumienia tego, że Pansy odeszła w lepsze miejsce.
Teodor Nott wracał do siebie. A mówiąc, że wracał do siebie
mam na myśli to, że zawsze miał przy sobie wypełnioną piersiówkę, by w wolnej
chwili pociągnąć z niej łyka dobrego whisky. Tak jak zawsze robił, nie
zalewając się w trupa, niczym bezbożny pijak, lecz jak Teodor Nott. W swym
własnym, niepodważalnym stylu.
- Draco miał drugą sypialnię? – Zapytał zaskoczonym i jednocześnie
podejrzliwym głosem Nott, gdy minęła już druga godzina udawania przed Narcyzą,
że chłopcy siedzą sobie spokojnie w trójkę, zajmując się własnymi sprawami i
przelotnie rzucił okiem na zwykłe białe drzwi obok łoża.
Garderoba była naprzeciwko, zaraz obok łazienki, a wyjście
po prawej.
Ślizgoni byli już tyle razy w pokoju Dracona, że znali
rozmieszczenie na pamięć. A białych drzwi wcześniej nie było.
- … Zamknięte. – Orzekł powolnie Blaise, potrząsnąwszy mocno
kulistą klamką. – Zabiję go.
***
Draco nie bał się. Przemierzał niepostrzeżenie Zakazany Las
w poszukiwaniu portalu. Nie miał pojęcia jak zdoła je odnaleźć. Puszcza była
przeogromna, gęsta i pełna niebezpieczeństw, a on był zwykłym absolwentem
Hogwartu, któremu nie przysługiwała żadna ulga, czy przepustka na grasowanie po
lesie. Ale żądza przywrócenia Granger była silniejsza niż jakiekolwiek uczucia
strachu, czy niepewności. Szedł, uchylając się przed ostrymi szponami gałęzi,
szukając niczego.
Nie miał pojęcia jak portal wygląda. Czy powinien go jakoś
otworzyć? Mieć jakiś potrzebny przedmiot, wymówić zaklęcie, cokolwiek? Josh i
jego poszlaki.
- Oh, on jest taki tajemniczy – Odezwał się sam do siebie
piskliwym, dziewczęcym głosem, choć dało się w nim dosłyszeć pogardę. – nawet
po śmierci. – Dodał swym mrocznym tonem, gdy nagle oślepił go blask. Jeszcze
nie wiedział, że źródła światła były dwa.
- Zabiję cię. – Poinformował go srebrzysto błękitny diabeł
tasmański głosem rozjuszonego Blaise’a, zanim jak gdyby nigdy nic rozpłynął się
w gęstym powietrzu, ukazując Draconowi jasny błysk i jakby strzelające od jego
źródła iskry.
Jakim cudem doszedł do portalu… Nie miał pojęcia. To
wiedział ktoś inny, ale teraz go to nie obchodziło. Puścił się biegiem w
kierunku emanującej siły.
***
- Przecież nie rzucisz Bombardy w jego domu, posrało cię –
Nott popukał się w czoło, widząc jak Blaise wyciąga różdżkę. – Alohomora nie
działa, więc musimy czekać aż wróci.
Blaise poruszył nerwowo okiem, sztywno odwracając się.
- Wróci? Właśnie powiedzieliśmy mamuśce dobranoc, nagle, z
dupy przyszliśmy sobie spać do Malfoy Manor. Kretyn nic nie mówił, że
przyjdziesz, sam pewnie zapomniał, a kiedy wróci? – Urwał, przełykając ślinę. –
I z czym wróci…
*
- No dawaj – Motywująco szepnął sam do siebie, oddychając
szybko i płytko w pobrudzonym i poszarpanym garniturze, stojąc nad portalem w
potarganych włosach. Jego próby wtargnięcia do czyśćca były liczne, lecz ciągle
nie mógł się zdobyć na ostateczny krok.
Nagle z pomiędzy gęstych, mrocznych drzew i krzewów doszedł
go pewien szelest i szum podniesionych rozmów.
Z przestrachem odwrócił głowę z uniesioną różdżką, jednak
zobaczywszy z czym ma do czynienia szybko ją opuścił, wiedząc że pogorszyłby
tym swą pozycję.
- Człowiek?
- Uczeń?
- W lato nie ma uczniów w Szkole Magii i Czarodziejstwa
Hogwart… - Zauważył jakiś groźny centaur, zanim wszystkie z okrzykami bojowymi
rzuciły się cwałem w kierunku przerażonego Ślizgona.
To dopiero była zachęta. Gdy porośnięta futrem ręka centaura
już zaciskała palce na cięciwie ogromnego łuku, Draco nie myśląc o niczym
wtargnął w otchłań, wstrzymując swój chrapliwy oddech.
***
Czyściec nie wyglądał tak jak opowiadał Josh. W niczym nie
przypominał zamglonych miejsc okrytych bielą. Było tu ciemno i wyczuwało się
aurę śmierci.
W niepewnej pozycji stał na ogromnym klifie, mieszczącym się
jakby w jakieś ponurej grocie. Jedyne światło dochodziło z podnóży klifu,
wytwarzające jaskrawozielone promienie.
Zimny wiatr omiótł jego spoconą twarz, gdy z ogromną gulą w
gardle stanął na czubku czarnej skały.
Chcąc się żałośnie rozpłakać, spojrzał w dół.
- Nie chciałem tego mówić przy Hermionie – Odezwał się za
nim łagodny, choć przepraszający głos Josh’a. – mogłaby się zniechęcić.
Draco Malfoy odwrócił się z załzawionymi oczami, jęcząc:
- A to wszystko co mówiłeś w domu? – Gestykulował brudnymi i
zakurzonymi rękami w podziurawionych rękawach. Potargane włosy sterczały pod
dziwnymi kątami, a Joshua de Lambren jak zawsze wyglądał wytwornie i elegancją.
– Granger na Trafalgar Square, biel, czystość…
- To wszystko działo się w jej głowie, Draco… - Przerwał mu
łagodnie, ruszając ku skrajowi klifu, by delikatnie rzucić okiem na dół. – Nie
było jej także w Malfoy Manor. Ona to tylko widziała. Przez cały czas była tutaj. – Westchnął bezradnie, lekko
drapiąc się po czubku nosa. - … Pewnie interesuje cię co jest w dole, czyż nie?
– Kątem oka spojrzał na sparaliżowanego Dracona, spazmatycznie łapiącego oddech
w swym ubrudzonym i wyświechtanym garniturze. - … Niesamowite, że nazywa się Rzeką
Śmierci, skoro wszystkie dusze nią płynące zmierzają ku lepszemu miejscu… -
Jego głos był tak niepasujący do sytuacji; gładki, pełen gracji i spokoju, gdy
obydwaj wbili wzrok w płynącą w dole rzekę. Jednak to nie była zwyczajna rzeka,
nie było w niej ani litra wody, lecz jakby zgęstniałe powietrze, poświata
koloru groszkowego, wirująca w powolnym tempie, a w niej…Dusze. Niezliczona
ilość dusz, które wyglądem mogłyby przypominać duchy, z zamkniętymi oczami
spokojnie zmierzające ku dołowi, ku odejściu.
- Widzę Granger! – Zawołał przestraszony i jednocześnie
zadowolony blondyn, wskazując palcem.
Josh uśmiechnął się smutno, odpowiadając.
- Zatem nie strać jej z oczu, bo czasu nie masz dużo.
Błysk w oczach Dracona wygasł, a kolory z twarzy odpłynęły.
- No… - Zaczął Lambren głupkowatym tonem. – To przecież
Rzeka Śmierci. Żywym wstęp wzbroniony. – Próbował uświadomić mu to delikatnymi
słowami, lecz i to nie miało skutku. – Obawiam się, że nim dotrzesz do
Hermiony, Draco… - Malfoy wstrzymał oddech, zaciskając nerwowo zęby na dolnej
wardze. – Będziesz…
CHLUP!
- …Martwy. –
Dokończył, zwieszając bezradnie głowę, gdy Dracona już koło niego nie było.
Jej przezroczyste loki kołysały się swawolnie, kołysane
nurtem rzeki, gdy dostrzegł ją swym już niedołężnym, podstarzałym wzrokiem.
Bał się o to, jak może teraz wyglądać. Pomarszczony, siwy
albo całkowicie wyłysiały Draco Malfoy z kosmatymi palcami niczym kocie pazury.
Chude i żylaste nogi, ręce, zmarszczki tak mocne, jakby miał je od urodzenia i
niemal puste, wypełnione odgórną śmiercią oczy.
Nie poddawał się. Nigdy. I choć jak na osobę starszą
przystało – opadał z sił, a każdy, najmniejszy odcinek jego ciała krzyczał z
bólu, przebierał dłońmi naprzód i naprzód, w miarę swoich sił płynąć do
Granger.
Taka niewinna, jakby już gotowa na odejście powoli płynęła,
nie dbając o to, czy ktoś ją stąd wyrwie.
Przez jego głowę przeszły wygrane słowa „Mam cię!”, gdy już
wyciągał swą chudziutką i kościstą rękę w stronę powiewającej, delikatnej dłoni
dziewczyny, jednak z jego ust potoczyło się tylko beznadziejne bulgotanie.
Sekundę później, czując jak opada z sił i lada moment sam
odpłynie, uchwycił prawą ręką jej brzuch resztkami mocy ciągnąc ku powierzchni.
Umieram, Granger, umieram – odezwał się w myślach, gdy już
niecałe dwa metry od wolności, ujrzał rozmyty kraniec klifu.
- Draco! – Ktoś krzyknął
zmartwiony.
Niech nie udaje, że się obawia. – Warknął w myślach.
Chciałby, żebym zgnił w piekle, a Granger spokojnie podreptała z nim do krainy
tęczy.
Dał radę.
Dał radę dla siebie, dla Granger, dla ich dwojga oraz po to,
by nie dać Lambrenowi powodów do dumy.
Gdy jego twarz wyłoniła się z zielonej otchłani natychmiast
przeobraziła się w przystojną i pociągającą, choć lekko poharataną twarz
Dracona Malfoy’a wraz z gnieżdżącym się na niej mściwym i pysznym uśmieszkiem.
Zignorował podawaną mu rękę.
Ma mnie za głupca? To duch.
Jednak Josh sam cofnął dłoń, gdy zrozumiał co robi.
Przyzwyczajenie nie opuszczało go nawet na minutę.
Lambren powstał wpatrując się jak Draco hardo stoi,
trzymając duszę Granger za zgięcie w nogach i plecy, tak że jej przezroczyste
włosy wesoło opadały ku dołowi. Wyglądała jakby zasnęła w jego objęciach.
Podniósł swój pełen podziwu wzrok na pewnego blondyna, który
dokonał swego ponad wszystko.
Zrozumiał.
To zawsze Smok był tym jedynym, a on tylko przeszkodą.
Przesunął się na bok, a Draco nie patrząc w jego stronę
ruszył ku majaczącemu w oddali portalowi, gwarantującemu powrót.
Kroki chłopaka odbijały się echem po krypcie, gdy na koniec
wszystkiego Josh zawołał za nim.
- Przepraszam Draco – Umilkł, by poczekać, aż się obróci. –
przepraszam, że uprzykrzałem ci życie przez te ostatnie miesiące w Hogwarcie,
za to że Hermiona po mojej śmierci nie tryskała radością tak jak powinna, ale –
Ponownie przerwał, jakby wstydził się następnych i jego ostatnich słów do
Dracona. – zawsze miałem nadzieję, że staniemy się przyjaciółmi.
I zniknął. Rozpłynął się, zostawiając osłupiałego blondyna z
samym sobą, gdy wpatrywał się pustym wzrokiem w miejsce, gdzie stał jeszcze
przed chwilą.
Czując się jak największy zwyrodnialec świata wtargnął do
portalu z miną zbitego psa, by po raz kolejny przemierzać Zakazany Las w
poszukiwaniu wyjścia.
***
- No dalej Granger – Szeptał pokrzepiająco, ułożywszy duszę
nad ukradkiem przeniesionym ciałem Hermiony w wyczarowanym przez niego i
specjalnie chronionym, małym pokoiku zaraz obok jego prywatnej sypialni.
Zaklęcie Muffliato i trwałości były w pakiecie, więc nie martwił się o nic.
Byli sami. Ot tak bardzo dawna.
Nie miał zielonego pojęcia ile to może trwać zanim
dziewczyna powróci do krainy żywych, lecz od około godziny nic się nie działo.
A Draco cały czas klęczał nad jej sztywnym ciałem.
Przez głowę przeszły mu słowa Josh’a - Jest
ponad osiemdziesiąt procent szans, że to wszystko odbije się albo na tobie,
albo na Hermionie w jakiś felerny sposób.
Czy to był ten sposób? Hermiona w ogóle nie miała powrócić?
Wiesz,
że nie można ingerować w śmierci… Tak samo jak z czasem.
Co raz bardziej czuł się podle. Co jeśli przez niego
Gryfonka nigdy nie zazna pokoju i utknie niczym Josh swego czasu pomiędzy
obydwoma światami, tułając się bez pożytku.
Zrobiło mu się gorąco i poczuł, że niezwłocznie potrzebuje
whisky w swoim przełyku.
Wiedział, że gdy otworzy drzwi prowadzące do jego sypialni
wszystkie zaklęcia chroniące pokoik prysnął, jednak już o to nie dbał.
Trzeba wyprawić Granger pogrzeb. – Uświadomił sobie z pustym
wzrokiem pchając białe drzwiczki.
- COŚ TY ZROBIŁ?! – Zawył Blaise po raz enty, gdy Draco z
obojętnym głosem opowiedział przyjaciołom o swojej wycieczce do czyśćca.
- To Granger żyje, czy nie? – Zadał pytanie zaciekawiony
Nott, wylegując się na łóżku blondyna.
- Coś…ty…zrobił… - Kontynuował Diabeł, oddychając nerwowo.
- Uratowałem Granger – Malfoy odpowiedział nienaturalnie
łagodnie, potrząsając w połowie opróżnioną butelkę whisky, obrzuciwszy
spojrzeniem Ślizgonów. Wydawało mu się, że Teodor przezwyciężył nałóg. Zaraz
potem uświadomił sobie, jak bardzo musieli się tu nudzić. – a przynajmniej tak
mi się wydawało. – Dodał upiwszy łyk z malutkiej szklaneczki, gdy usiadł na
palu, kończącym jego łóżko.
- Żyje, albo nie żyje. – Warknął Blaise, stojąc przed
blondynem z wrednym wzrokiem przywdzianym w brązowych tęczówkach.
Draco pokręcił głową, czując jak cały się rozsypuje,
wszystko się wali, a w szczególności jego życie. Wyglądał jak swój nędzny cień.
- Myślałem…
- COŚ TY NAKOMBINOWAŁ! – Zaryczał bezradnie Blaise, łapiąc
się za głowę, a sekundę po tym Smok stracił swą kontrolę. Nott zasnął.
- Pragnąłem uratować moją narzeczoną! – Odwrzasnął w
odpowiedni, wstając z impetem. – Mógłbyś chociaż przez minutę nie być takim
egoistą i pomyśleć sobie co TY byś zrobił, gdyby twoja słodka Emma na TWOICH
oczach ochroniła cię przed Avadą, która była kierowana na CIEBIE?! – Przerwał,
gromiąc go wzrokiem, wziąwszy głęboki oddech. – Wyprawiłbyś jej pogrzeb i
grzecznie się modlił? … Była w ciąży, Blaise.
Zapadła głucha cisza, przerywana jedynie szybkimi ruchami
serc Ślizgonów.
Blaise spojrzał w kąt, wydymając usta. Do teraz nie miał
zielonego pojęcia, jak Hermiona odeszła. I to nim wstrząsnęło. Uchroniła jego
przyjaciela przed śmiercią, ofiarując siebie… I dziecko. Granger była w ciąży.
Poczuł się parszywie, otwierając usta, jednak nic z nich nie wypełzło, gdyż
przerwał mu pewien dobrze znany, aksamitnie gładki i kojący głos.
- Chłopcy, spokojnie. – Osłupiała Hermiona stanęła w białych
drzwiczkach, ze zdziwieniem wpatrując się w każdy kąt.
Akcja serca Dracona ustała, gdy niemrawo obrócił się, a
szklaneczka w jego rękach eksplodowała pod wpływem niespodziewanej siły palców.
Zaczął szybciej i płyciej oddychać, wpatrując się w
Gryfonkę. Pragnął się uśmiechnąć, zamiast tego jednak tylko rozchylił usta raz
po raz uchylając kąciki ku górze.
Blaise rzucił czymś w Nott’a, który także zdezorientowany
patrzył na dziewczynę.
Trójka Ślizgonów trwała w ciszy, wbijając wzrok w lekko
uśmiechniętą dziewczynę.
***
Wszystko grało. Granger nie dawała żadnych oznak chodzącego
trupa, lecz zwyczajnej, a zarazem niesamowitej dziewczyny tulącej do siebie
każdego. No prawie.
Teodor Nott siedział sam na łóżku, jakby zamknięty w
sobie. Nawet Blaise uległ i przyznał, że
cieszy się na widok żywej Gryfonki, a teraz przyjaciółki, ale nie on. On nie
podzielał entuzjazmu nawet w najmniejszym stopniu, sącząc łyk z butelki
Ognistej, mierzwiąc ciemne włosy.
Gdy już po raz setny Hermiona puściła ramiona niebywale
uradowanego i magicznie uśmiechniętego Draco mrugnęła niedowierzająco oraz z
przestrachem.
Ujrzała ją. Widziała Pansy w rogu pokoju, zanim po
mrugnięciu okiem zniknęła. A Draco ledwo ruszając ustami, zdołał podzielić się
smutkiem trójki Ślizgonów po utracie przyjaciółki, tak żeby Nott nie usłyszał.
Widziała ją, smutno uśmiechającą się do chłopaka siedzącego
na łóżku.
Draco pozwolił jej wyswobodzić się z uścisku, by po
wyczarowaniu butelki najlepszego szampana uczcić powrót Gryfonki, kiedy ta
cichym krokiem podeszła do rogu łóżka, następnie zginając kolano, by usiąść.
Nigdy wcześniej nie rozmawiała z Nott’em.
- Teodorze – Odezwała się cicho, spoglądając na jego
nieobecną, choć jednocześnie niewinną twarz, nieokazującą żadnych pozytywnych
emocji. – Granger, mów do mnie po nazwisku, jak wszyscy. – Odpowiedział w
końcu, upiwszy łyk. Uśmiechnął się z trudem i smutno.
To jakby miało zakończyć ich żałosną konwersację, gdyż
Hermionę w tych okolicznościach uraziła odpowiedź chłopaka, gdy nagle wypaliła
bez ogródek.
- Pansy cały czas tu jest! – Szepnęła stanowczo i odrobinę z
przerażeniem.
Nott wygiął usta w pobłażliwym i smutnym uśmiechu, lekko
prychając, zanim drwiąco poklepał dziewczynę po głowie i zszedł powolnym
krokiem z łóżka, by zaprosić ją do wzniesienia toastu za jej powrót do żywych.
Oczywiście, że był zazdrosny. I to szalenie, ale ciało Pansy
spoczywało w trumnie, a ona najpewniej odeszła w pokoju. No ale czy stała
jakakolwiek przeszkoda w dalszym jej kochaniu? Umarła kochając go, a on nadal
żyjąc kocha ją. Po prostu nie może jej już tego powiedzieć.
***
- Może wyjdziemy? – Zapytał w zgiełku Draco, gdy zgodziwszy
się zaprosić do Malfoy Manor najbliższych Hermiony i rzuciwszy zaklęcie
Muffliato jego obszerna sypialnia zamieniła się w pub emanujący prawdziwą
radością.
Chętnie wyszła, jednak po kilku krokach na korytarzu tego
pożałowała, raz po raz widując jakby wypłowiałych ludzi krążących wokół nich.
Jedni przypominali więźniów z lochów, przykuci do podłogi przezroczystymi
łańcuchami, a inni zamożnych czarodziejów odzianych w wytworne, choć wypłowiałe
staromodne szaty.
Za wszelką cenę nie dała po sobie nic poznać. Nawet kiedy
Draco wyszedł na czołówkę z pewnym szlachcicem, przechodząc centralnie przez
niego. I choć wiedziała, że to ten inny rodzaj duchów niż te, które mieszkają w
Hogwarcie niemal krzyknęła go w bezsensownym ostrzeżeniu. Na szczęście z jej
ust nie wypłynęło nic oprócz ciszy. Zamknęła usta, łapiąc go za zimną dłoń.
Jako że Hermiona była oczytana nie tylko w magicznych
tematach, ale i tych mugolskich wiedziała, że opcje są dwie.
Albo jeszcze nie jest tego pewna i jest w połowie duchem,
coś jak Josh; nie będzie odczuwała głodu, ani pragnienia, jednak ślady na
śniegu zostawiłaby i każdego ducha zobaczyłaby bez problemu, jak teraz, albo
jej powrót do żywych odbił się na niej w sposób otrzymania tak bardzo rzadkiego
wśród ludzkiej populacji daru, pozwalającego jej na rozmowę i ogólny
kontakt ze zjawami oraz z ich krainą. A
to mogło jej dawać miliony w pewnym sensie mrocznych, w innym niesamowitych
możliwości.
Stali w majestatycznie obciętym ogrodzie, oglądając świt.
Świt nowego świata, trwając w ciszy ze splecionymi dłońmi.
Ale przecież Gryfonka nie mogła milczeć w tej sprawie, gdy
zobaczyła perłowo białą dziewczynkę płaczącą nad sztywnym ciałem swojej matki
tego samego koloru.
- Draco – Odezwała się, a jej ciało pokryła nawałnica
zimnego potu, gdy poczuła na sobie przenikający wzrok stalowych tęczówek. - …
Coś chyba poszło nie tak – połknęła ogromną i kłującą gulę w przełyku.
Chłopak natychmiast chwycił jej twarz swymi dłońmi,
nacierając mrozem swych oczu na ciepło jej orzechowych tęczówek, ze zmartwieniem gładząc jej
policzki kciukami.
Nerwowo pokręcił głową na boki, nie wierząc, że ponownie
wszystko może się zawalić. Co jeżeli przywrócił Granger, a ona przez resztę
życia nie będzie posiadać żadnych ludzkich uczuć, jeść, pić?
- Co się dzieje, Granger… - Zająkał w końcu ogłupiale,
oblizawszy swe usta.
Hermiona odwróciła wzrok, opadając z wewnętrznych sił. Co z
tego, że GDYBY otrzymała dar, przy wielu próbach mogłaby wyłączyć te
połączenie, skoro Draco może nie zechcieć wiązać się z osobą, mającą moce nie z
tej Ziemi i równie niecodzienne.
- Granger! – Krzyknął rozpaczliwie, potrząsając jej
ramionami, by na niego spojrzała. Tak bardzo tęsknił za tym spojrzeniem.
Tęsknił za nią.
Wstrzymał oddech, kiedy otworzyła usta.
- Widzę duchy Draco. – Wyrzuciła z siebie na jednym tchu,
przygryzając dolną wargę. – I to nie tak jak ty widziałeś Josh’a. On ci się
objawił, a ja widzę wszystkie te zagubione dusze, krążące po swych ostatnich
miejscach przed śmiercią, które jednocześnie przebywają po drugiej stronie. –
Draco milczał, więc kontynuowała. - A
jeżeli to jest to co myślę, to mogę posiadać jeszcze inne, może i potężniejsze
zdolności.
Zaległa cisza, przerywana jedynie ich marnymi oddechami,
kiedy po kilku ciągnących się w nieskończoność minutach Draco odezwał się.
- Wiesz, co Granger? – Z barwy jego głosu, czy z twarzy nie
można było nic wyczytać. Żadnych emocji. Ani pozytywnych, ani negatywnych.
Stała cicho, gdy widok przesłoniła jej nadlatująca twarz
Dracona i jego chłodne usta lądujące na niej z czułością. – Uważam, że to
cudowny dar.
Uśmiechnął się znad jej oczu, wpatrując się w nią z
czułością i odrobinę przepraszająco, gdyż jeżeli przypadłość, która na nią
opadła nie raduje jej serca od razu przyjąłby wszystko na siebie, choć było to
oczywiście niemożliwe.
Kochał ją widzącą duchy i kochał ją niewidzącą ich. Tak samo
mocno.
Ckliwie chwycił jej lewą dłoń, wodząc swymi smukłymi
palcami, aż doszedł do nierówności na palcu serdecznym.
- Granger – Odezwał się do niej magnetycznym i romantycznym
głosem, podnosząc jej kruchą dłoń wyżej, by i ona na nią spojrzała. – a to
jeszcze aktualne? – Dopytał, uśmiechnąwszy się szczerze, gdy zastukał
paznokciem o jej złoty, zaręczynowy pierścionek.
Niemal powaliła go na ziemię niespodziewana siła, z którą
Hermiona rzuciła się w jego ramiona, piszcząc radośnie przez łzy.
-----------------------------
No i w końcu po tak długiej przerwie udało mi się do Was dotrzeć.
Niestety nie dość, że sporo czasu zajęło mi pisanie tego rozdziału, a do tego kiedy chciałam go zgrać na pendrive'a, żeby go udostępnić (tak, nadal mam problemy z internetem:c) zepsuł mi się system i sporo czasu minęło zanim odzyskałam dane.
Co prawda fabuła tej notki jest przeciętna, ale następna będzie zdecydowanie lepsza, a już niedługo epilog! Gotowi? c:
Wasza MoonSeer!