Draco i
Blaise doskonale wiedzieli gdzie powinni się aportować, choć cały czas nie
dowierzali, że to dzieje się naprawdę.
- To tylko
zły sen… - Mamrotał pod nosem Diabeł, gdy z dziwnym uczuciem w żołądku opuścili
przerażone Gryfonki. – Zły sen… We wrześniu wracam do Hogwartu na
praktyki… Do Emmy. – Przejechał dłonią po spoconej ze strachu twarzy, kiedy
stanęli przed mroczną bramą prowadzącą do dworku Malfoy’ów. Z pozoru mógł
wyglądać normalnie, gdyby nie osoby tam na nich czekające.
Czarny
pan został pokonany. Nie było innego wyjścia. Potter go unicestwił. To
nieporozumienie.
Cały czas próbowali
to sobie wpoić, choć wiedzieli, że śmierciożercy z wyższego kręgu tacy jak
Carrow, byli zdolni do ponownego zjednoczenia popleczników ciemnej strony. Ale
dlaczego? Lorda Voldemorta już nie było. Dlaczego tak nagle? Draco mieszka w
tym domu i przez cały ten czas od Bitwy o Hogwart, żaden śmierciożerca tam się
nie panoszył.
W tej samej
chwili zląkł się o swą matkę – Narcyzę.
Chwilę
później przeszedł go dreszcz na myśl o Hermionie, a gdy pchnął drzwi
otwierające rezydencję, obawiał się o losy całego świata
czarodziejów.
Nie mogli
okazać przerażenia. Nie ci świeży śmierciożercy, którzy powinni tryskać
miłością do znaku na ich przedramieniu, nie spuszczając zeń oka, wierząc dzień
i noc, że kiedyś znowu zapłonie żywym ogniem by…
- By
dokończyć dzieło naszego pana. – Carrow ogłosił oficjalnie, ochrypłym głosem,
wodząc wzrokiem po całym salonie Malfoy’ów.
Draco
nerwowym spojrzeniem przeszukiwał salę w poszukiwaniu matki.
- Tam. –
Szepnął do jego ucha Blaise, domyślając się kogo poszukuje przyjaciel,
pokazawszy palcem na siedzacą w rogu pokoju matkę Dracona.
Spojrzenia
matki i syna spotkały się i obydwa były przepełnione wzajemną troską. Narcyza
wydawała się być jeszcze bardziej przerażona niż Smok, choć wdzięcznie ukrywała
to pod płaszczem malfoyowej wyniosłości, kiedy jej syn uczynił to samo.
Pani Malfoy
musiała być podczas kawy, kiedy na jej dom natarła zgraja nieposkromionych
śmierciożerców. Odtwarzając sobie tą sytuację i emocje jakimi jego matka wtedy
musiała emanować, napełniły Dracona energią. Skoro jego rodzicielka podołała
tak niestworzonej chwili, okazując się odważną kobietą, on musiał pokazać, że
jest jej prawowitym synem.
O tak,
musiał.
Ale nie
zrobił tego.
Od razu po
tych przemyśleniach jego głowę nawiedziła go uśmiechnięta Granger w tokijskim
Disneyworldzie, czy co to tam było – dodał w myślach, a zaraz
dodany przez jego mózg obraz jej rozpaczy, gdy klęka nad ciałem swych
przyjaciół na bitwie. Bo bitwa nadejdzie. Wiedział to. Według śmierciożerców
bitwa rozgrywa wszystko. I od tej chwili mogli tylko odliczać dni do walki
między dobrem i złem. Między uczniami Hogwartu, wysłannikami Ministerstwa a
śmierciożercami. Między nimi. Między Blaise’m i Draconem.
Co jeżeli
Zakon Feniksa zostanie reaktywowany, gdy poplecznicy Voldemorta wyjdą na ulice,
siejąc grozę?
Co jeżeli
wstąpi tam Granger. A wstąpi. Czuł to w kościach, a wojna to nie tylko
ostateczna bitwa. To także pojedyncze potyczki i misje, gdzie mogą się na
siebie natknąć. Po przeciwnych stronach wartości, w duszy mając to samo.
- To są
chyba jakieś żarty. – Jego pełen odrazy głos przedarł mroczny salon, a wszyscy
poplecznicy znieruchomieli, wbijając w niego paskudny wzrok. Było ich więcej
niż ktokolwiek mógł się spodziewać, a zdecydowanej większości nigdy nie widział
na oczy.
Podczas
wymawiania tych słów czuł się taki odważny, niezależny, ale gdy tylko Carrow
utkwił w nim spojrzenie swych przekrwionych, obłąkanych oczu, poczuł jak
odpływa z niego cała duma razem ze zdrowym kolorem twarzy.
- Ty jesteś
żartem, kretynie. – Odezwał się cicho Blaise, niemal niesłyszalnie, uśmiechając
się nikle.
Narcyza
Malfoy ze wstydem ukryła twarz w dłoni, zwieszając z rozżaleniem głowę.
- Dzieciak
Malfoy’a, tak? – Zapytał Amycus tajemniczym, przeciągłym głosem, schodząc z
podestu. Kierując się ku blondynowi.
Matka
chłopaka od razu podniosła wzrok, obserwując sytuację. – WSTAŃ JAK DO CIEBIE
MÓWIĘ! – Wrzasnął potwornym głosem, policzkując Dracona, choć ten ani nie
drgnął, kiedy Narcyza pisnęła, podnosząc się, a grupka innych młodocianych
śmierciożerców ją powstrzymała, i gdyby nie to, że Blaise, który chcąc skończyć
tą śmierciożerczą sprzeczkę, do których już zdążył się przyzwyczaić, pociągnął
przyjaciela do góry, by wstał.
Bladoniebieskie
tęczówki z obojętnością wpatrywały się w szaleńcze, zielone oczy Carrowa, mimo
tego, że prawy policzek piekł chłopaka jak rozgrzany do czerwoności metal
przyłożony do jego delikatnej skóry. - … Czarny pan i twój zapchlony ojciec
mogli być dla ciebie zbyt łagodni… sentymentalni – wymieniał powoli, chrapliwym
szeptem, nachylając się ku twarzy Ślizgona. - … Ale teraz ja i moja droga
siostra nauczymy cię pokory, chłopcze. – Zakończył, gdy Draco z obrzydzeniem wyszarpnął
się z jego ucisku, głaszcząc krawat.
Czuł się jak
niezrozumiane, małe dziecko, które dostało reprymendę za pyskowanie w obecności
dorosłych. I choć był już wystarczająco „dojrzały”, czuł się jak przedszkolak,
stojąc wraz ze swym przyjacielem, otoczony przez wielkich, ważniejszych
dorosłych, rozmawiających o poważnych sprawach. Jednak zdecydowanie
zakamuflował to, kiedy Alecto Carrow ogłosiła koniec spotkania. Dopiero od
następnego miały zacząć się zamieszki, pojawianie się na ulicach, sianie
strachu, wojna. Miała zacząć się
wojna.
***
Mroczny znak na lewym przedramieniu Dracona spędzał
Hermionie sen z powiek każdej nocy. Z krzykiem wybudzała się z mrocznych snów,
w których to ponownie walczyła ze złem, przepełniona ciągłym strachem. Ledwo zdążyła
wydobrzeć z poprzednich strat wojennych, a teraz miała nadejść kolejna?
Nie miała pojęcia co dzieje się z Draco, nie wiedziała jakie
plany ma Zakon…Przecież Zakon nic nie wie! A minęły już dwa tygodnie od
pojawienia się znaku Voldemorta na przedramieniu każdego śmierciożercy.
Pomimo tego, że Ministerstwo nie miało zielonego pojęcia co
szykuje się w murach Malfoy Manor, Zakon Feniksa jeszcze nie został
reaktywowany, coś zaczynało się dziać. I choć większość czarodziejów nie
przykuwała ku temu większej uwagi, to coraz więcej podejrzanych typów kręciło
się na ulicy Śmiertelnego Nokturnu, co dosłyszała, kupując na Pokątnej
magośrodki nasenne, by żadne ponure sny nie nawiedziły jej zmartwionej głowy, a
Prorok Codzienny powoli zaczynał obfitować w artykuły dotyczące niewyjaśnionych
zniknięć osób, które Hermionie i jej przyjaciołom były znane. Przełknęła głośno
ślinę, kiedy zobaczyła wielki nagłówek, mówiący, że znana dziennikarka Proroka
Codziennego, Rita Skeeter zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie
trzeba było być prefektem Ravenclawu, by dojść do wniosku, że Rita może być
głęboko wtajemniczona w sprawy Ministerstwa.
***
Wraz z nowym tygodniem, Hermiona choć nadal nie dostała
żadnej wiadomości od Dracona, poczuła się lepiej, gdyż dostała list od Harry’ego,
by stawiła się w Norze dziś wieczorem. Wiedziała, że i przyjaciel zaczyna coś
podejrzewać i dziękowała za to Merlinowi.
Wyjrzała za okno, wodząc wzrokiem po swojej przyjaznej
dzielnicy.
Wojna przyjdzie i tu – Pomyślała z rozżaleniem. – To będzie i wojna mugoli. – Dokończyła.
Nie miała pojęcia dlaczego taka myśl zaiskrzyła w jej
myślach. Po prostu to czuła. Gazety zwyczajnych Londyńczyków, które czytała tak
samo intensywnie jak Proroka, także obfitowały w nieciekawe incydenty; Zarywające
się mosty, zniknięcia, mordy… Jak to możliwe, że w tak krótkim czasie umarło
tylu zwyczajnych, niemagicznych ludzi? Byli niewinni. Większość z nich pewnie
miała rodziny i szła na ważne spotkania biurowe. Inni pewnie spodziewali się
dziecka. A studenci pewnie nadal świętowali zdane sesje w jakimś barze na
uboczu, gdy czarne cienie zwyczajnie przeszyły ściany, napełniając
pomieszczenie wonią trupów.
Oczywiście nie miała bladego pojęcia co planują
śmierciożercy bez swego mentora, jednak miała już pewną koncepcję, która była
równie banalna jak połowa ich mózgownic; dokończyć dzieło Lorda Voldemorta.
Przeszedł ją dreszcz, kiedy uświadomiła sobie, że ponownie
jest na pierwszym miejscu „ Czarnej listy”.
***
Nora wyglądała tak samo jak każdego lata, gdy zachodziło
słońce; gnomy zaczynały szaleć bardziej niż zwykle, a promienie rzucały na dom
ostatnie światło, kolorując ciemne drewno na bordowy kolor. Dom wyglądał tak
samo jak ostatnio go odwiedzała, ale czuła w kościach, że nie jest tu już tym
samym gościem co na zeszłych odwiedzinach.
- Czekaliśmy na ciebie, Hermiono. – Powitał ją łagodnie Ron,
próbując wygiąć usta w uśmiechu, co zdecydowanie mu sprawiało ból. Gryfonka
zastanowiła się, czy to jej widok przyprawiał chłopaka o te uczucia.
Rudzielec wprowadził ją do salonu, gdzie siedziała grupka
osób. Zdecydowanie grupka i to nie wykształceni aurorzy jak świętej pamięci
Alastor Moody, to byli jej szkolni przyjaciele. Jej szkolni przyjaciele to była
przyszłość całej społeczności czarodziejów… I Profesor Cartney, siedząca noga
na nogę na wytartym, karmazynowym fotelu Weasley’ów, którzy aktualnie
przebywali na wakacjach w Rumunii.
- Pani Profesor – Hermiona sztucznie skinęła głową, z
niesmakiem udając uprzejmość, choć nauczycielka zdawała się to od razu wyczuć,
prychając drwiąco.
- Po godzinach jestem twoją koleżanką, panno Granger – Zaakcentowała zjadliwie przedostatnie słowo,
uśmiechając się krzywo. – Może nie wyglądam, ale mam tylko dwadzieścia jeden
lat, wspólniczko. – Znów ta ironia.
Hermiona uśmiechnęła się fałszywie, więcej razy nie
zwracając na nią uwagi.
Zajęli się przemyśleniami, od których gazety wrzały. Wszyscy
mieli różne teorie, jedne były związane z powstaniem śmierciożerców na nowo,
inne były niczym wzięte z kosmosu.
Głowa Gryfonki gotowała się od ciągłego przekrzykiwania się
nawzajem, co trwało już trzecią godzinę, przy kolejnym dzbanie czarnej kawy,
gdy w końcu, nie mogąc już dłużej trwać
bezczynnie, odezwała się nieobecnym głosem, ściskając w obu dłoniach kubek z
napojem oraz wpatrując się w niego.
- To śmierciożercy – Wszystkie pary oczu zwróciły się w jej
kierunku, a usta zamilkły. – na rękach pojawiły się Mroczne Znaki.
Gdy pokój wypełniła głucha cisza, Hermionę i od
niej rozbolała głowa.
- Widziałaś… No wiesz… śmierciożercę? – Ron zapytał
głupkowatym tonem, a Gryfonka spiorunowała go swym spojrzeniem.
- Nie bądź głupi, Ronald, Malfoy był śmierciożercą. –
Odpowiedziała dobitnie, ciesząc się jego dziwną reakcją, na wieść, że w wakacje
miała coś do czynienia ze Ślizgonem, ale ona się tym nie przejęła. Jej właśni przyjaciele
nie kwapili się by przez cały lipiec odezwać się do nich słowem, a teraz
Hermiona miała dość wiecznego skrywania się.
- Dobra, nie ważne – Odezwał się Harry wymijająco, choć
sprawiał wrażenie jakby i to przychodziło mu z trudem. – Spróbujmy stworzyć
jakiś plan działania, koncepcje – zaczął, nerwowo gestykulując, widać wczuł się
w rolę czegoś w rodzaju wodzireja. I dobrze, nadawał się do tego w stu
procentach. – Skoro udało nam się raz wygrać wojnę, wygramy i drugi. – Skończył
charyzmatycznie, by po chwili wszyscy zgromadzeni zaczęli rozmawiać w
cywilizowany sposób, wspólnie tworząc plany, mające zapewnić byt w czasach
niepokoju i nadciągającej z prędkością światła wojnie. A ostateczna bitwa miała
nadejść szybko, szybciej niż poprzednia. To nie było powstanie wielkiego Lorda,
urządzanie całego jego przybytku od nowa, to najprawdopodobniej miało na celu
dokończenie tego co on miał w planach. A przy swej śmierci, był już niemal u
celu- Zabić mugoli i mugolaków z zimną krwią.
Hermiona pracowałaby w sprawach strategii bardziej
intensywnie, gdyby nie to, że między kręgami odrażających śmierciożerców kręcił
się Draco. Jej Draco.
Draco robiłby każdą rzecz bardziej umyślnie gdyby nie myśl,
że najprędzej za kilka godzin przywdzieje nieprzeniknioną czerń śmierciożerców
i po raz ostatni zjawi się przed furtką domu Granger. Jego Granger.
***
Był późny wieczór, kiedy z cichym pyknięciem aportował się w
przyjemnym sąsiedztwie Hermiony. Wiatr rozwiał jego czarną jak smoła i długą do
ziemi, mroczną pelerynę, gdy spojrzał na światło palące się w sypialni.
Gryfonka siedziała na specjalnie przyrządzonym, szerokim
parapecie obłożonym wygodnymi poduszkami, czytając książkę. Ubrana była już w
satynową koszulę nocną koloru beżowego. Jej włosy opadały kaskadami na ramiona,
i pomimo tego że cały czas nerwowo zakładała je za uszy, nie spięła ich.
Po chwili Draco ściągnął brwi, gdy ujrzał jak dziewczyna
ciska książką o podłogę, ukrywając twarz w dłoniach.
Mugole nie mogli tego zobaczyć, ani usłyszeć – cała Granger,
ale za furtką zaczęło grzmieć. Emocje właścicielki oddziaływały na pogodę
urzędującą nad posesją.
- Natręt! – Krzyknęła jakaś staruszka, piskliwym głosem,
grążąc Draconowi pięścią, zobaczywszy jak chłopak ‘podgląda’ zwykłą, miłą
pannę.
Zawyła głośniej, niż by się wydawało i gdy Ślizgon obojętnie
odwrócił wzrok w kierunku okna, Hermiona była przyklejona do pedantycznie
czystej szyby, nie dowierzając.
Draco wzruszył niewinnie ramionami, na znak, że jest
‘niewinny’, a sam wygiął usta w uroczym uśmiechu, następnie rozkładając ręce,
co wyglądało jakby wyjątkowo przystojny nietoperz rozwinął swe skrzydła.
Czerń ubioru wraz ze światłem przepięknego księżyca w pełni,
sprawiała, że włosy Dracona Malfoy’a wyglądały niczym płynne srebro.
Na sekundę jego serce zawrzało z radości. Był tu z Granger.
Wolny. Cały dla niej. Dopóki jego lewe przedramię nie zapiekło niczym kwas
wyżerający gładką skórę.
Hermiona zdjęła chroniące ją czary, stojąc na ganku, ze
sztywno opuszczonymi rękami. Obserwowała każdy ruch Ślizgona; od otworzenia kulistej klamki, po zakończenie chodu przed jej
oczami.
Pogoda zmieniła się; czarne, kłębiaste chmury mozolnie, a
jednak, zaczęły się rozrzedzać, ukazując błyszczące gwiazdy, odbijające się w
świecących oczach chłopaka.
♫ - Wróciłeś… - Orzekła w końcu łagodnym tonem, powoli i z
ulgą wykrzywiając usta w kojącym uśmiechu. Na chwilę zapomniała o tym co dzieje
się za granicą jej domu. Zapomniała o powstających śmierciożercach, niczym
umarli zza grobów, zapomniała o funkcjach narzuconych jej przez Zakon.
Zapomniała o wszystkim prócz smaku chłodnych, orzeźwiających ust Dracona. Jej
kruche, nagie ręce swawolnie ruszyły ku szyi chłopaka, chcąc ją objąć i nigdy
nie puszczać. Wiedziała, że wystarczy jedna, krótka chwila dotyku ich skór, a
Hermiona nie pozwoli mu odejść. Nigdy.
Draco z żalem na twarzy, pokręcił przecząco głową,
delikatnie łapiąc za jej nadgarstki oraz opuszczając ze zrezygnowaniem ku
dołowi. – …Nie wróciłeś… Przyszedłeś się pożegnać… - Głos Gryfonki załamał się,
przeradzając w cichy szloch.
Nie nie nie – Pomyślała, nie pozwalając tłoczącym się myślom
napłynąć. – Wrócił. Spędzą razem noc, tak jak w Japonii. Pogładzi jej bujne
loki, mówiąc, że jest piękna. Najpiękniejsza na świecie. Nie może jej tego
zrobić. Nie teraz, kiedy go potrzebuje. Kiedy jest taka osamotniona.
Zwróciła swój wzrok w kierunku ciężkich, czarnych szat.
Obrzydzały ją i nie pasowały do niego. Był chłopcem, kończącym szkołę. To
wyglądało jakby dziecko przywdziało żołnierski mundur moro, stojąc na froncie.
Sekundy mijały godzinami, gdy chłopak wpatrywał się
przepraszająco w łzy Hermiony, ale nie podszedł by je otrzeć. Wiedział, że
najlepiej byłoby, gdyby w ogóle tu się nie zjawił i opuścił ją bez słowa. Wojna
nie mogła czekać.
Wiedział, ale nie mógł tak postąpić.
I choć był pewny, że będzie tego żałować, nachylił się ku
opuchniętej twarzy Gryfonki, która nie zważając na nic przylgnęła do jego
czarnych szat. Były jak ciężkie mury, zakrywające całe człowieczeństwo. A
pomimo tego jakie były grube, poczuła zza nich powolnie bijące serce Dracona.
Miał je, nie odebrali mu go. I biło dla niej.
Delikatnie jak nigdy w życiu dotknął swymi chłodnymi jak
zawsze wargami, spoconego czoła dziewczyny, gładząc jej włosy. Tak jak chciała.
Nie
wracam teraz, ale wrócę. – Powiedział sobie w myślach, przełykając
ciężką gulę zagnieżdżoną od dłuższego czasu w gardle.
Tak jak obydwoje podejrzewali – żadne z nich nie zainicjowało
odejścia.
Czuły pocałunek w czoło znaczył dla Hermiony więcej niż
wszystko co podarował jej wcześniej. Sprawiał, że na moment poczuła się
bezpieczna. Nie miała jeszcze wtedy pojęcia, ale to wspomnienie tej chwili
pomagało jej wstać każdego następnego dnia o siłach.
- Pamiętaj, Granger, tego nigdy nam nie odbiorą. – Odezwał się
magicznym, choć przyciszonym głosem, gdy podniósł głowę od jej czoła.
Zdolnie wyplątał się z jej objęć, następnie odwracając się.
Nie przedłużać. – To była teraz jego przewodnia myśl.
Im dłużej by tam stał, tym dłużej niewidzialny sztylet
ciąłby jego serce na malutkie kawałeczki.
Gdy schodził z podestu, a wiatr rozwiewał jego szatę poczuł jak na
głowę spada mu pojedyncza kropelka.
Nie zważając i na to ruszył dalej, jakby wyłączył swoje
człowieczeństwo. Wiedział, że zrani tym Gryfonkę. Ale nie lepiej byłoby tam
zostać choćby chwilę dłużej.
I tak jak się spodziewał, Granger wybiegła boso na świeżo
skoszony trawnik, cicho szlochając.
Gdy dochodził do furtki włosy ociekały mu deszczową wodą, a
nad całą posesją lało jak z cebra.
W końcu Hermiona upadła na kolana, rzewnie płacząc.
Woda oblewała jej włosy, gołą skórę, koszulę nocną, ale nie
dbała o to.
Łkała w deszczu, skulona na ziemi, błagając Merlina, by
Draco obrócił się jeszcze na chwilę. Jeszcze tylko minuta. Jeszcze raz chciała
zobaczyć jego świecące oczy i uśmiech. Tak, uśmiech. Coś, czego dawno nie
widziała.
Nie wiedziała kiedy zobaczą się po raz kolejny. Może już
niedługo na misji, kiedy będzie musiała rzucać w niego morderczymi zaklęciami,
a on w odpowiedzi będzie zmuszony robić to samo? Może na ostatecznym starciu? A
może nigdy, bo ona, albo on polegną?
Nie odwrócił się, tylko opuścił jej posiadłość, gdy czary
już to umożliwiły poza granicami domu.
Czuł się jak potwór, słysząc jak w oddali Hermiona pociąga
nosem i szlocha. Ale robił to dla jej dobra, które teraz tylko on mógł jej zagwarantować.
Nie
wróciłem teraz, ale wrócę.
----------------
Krytyka
wskazana, gdyż podejrzewam, że nie tego wszyscy oczekiwali.
Nie
mówię już o zdarzeniach zawartych w rozdziale, ale o jego jakości.
Nie
podoba mi się – to jedyne co mogę o nim powiedzieć. Wydaje mi się, że kluczową
scenę Dramione wręcz zniweczyłam, za co Was przepraszam:c
Na
swoją obronę mogę napisać, że to wszystko przez brak weny, ale nie opuszczam
Was!
Dla
zainteresowanych - Po zakończeniu tego
bloga nie żegnam się z Wami, gdyż zacznę pracę nad kolejnym! Tematyka? Na takie
pytania odpowiadam tylko i wyłącznie na Asku, którego znajdziecie po lewej
stronie, gdzie znajdują się wszystkie moje zakładki.
Nawołujcie
moją Wenę i do następnego!:)
*Tak,
tak, nic nie wspominam o biedzie w komentarzach do poprzedniego rozdziału –
serce mi pękło*
Rozdział może i wielkich fajerwerków nie miał, ale jak Draco przyszedł do Herm się pożegnać to się poryczałam I ELO moje serce wtedy pękło
OdpowiedzUsuńAle jajca chcą dokończyć dzieło Voldka będzie się działo.
Mnie się podobają takie wojenne klimaty więc cieszę się, że akcja się rozwija w tym kierunku : ))
Czekam na następny rozdział i coś przeczuwam, że będzie się dużo działo .--.
Rozdział jest okej, może nienajlepszy, ale wprowadza w to co ma być dalej.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam,
Tsuki
Mi tam się podobał. Co prawda mało się działo, patrząc na poprzednie, ale wzbudzał emocje, co jest chyba najważniejsze. Czekam na kolejny :*
OdpowiedzUsuńDlaczego oni znowu się rozstają?! :(
OdpowiedzUsuńWkurzylam się jak Dracon dostał w twarz... Czy oni rozstali się na dobre?
OdpowiedzUsuń:(
OdpowiedzUsuńMnie rozdział nie powalił, sama nie wiem, pisalas lepsze :/
OdpowiedzUsuńJeśli jeszcze raz ktoś uderzy Draco to zabije!
OdpowiedzUsuńDziewczyno.. chyba sobie żarujesz..
OdpowiedzUsuńMoment gdzie
mieliśmy puścić piosenkę do końca rozdziału był najcudowniejszy. ;')
Baaaaaardzo się cieszę, że Ci się podobał, no i że puściłaś/eś muzykę! Bo wiele czytelników tego nie robi:c
UsuńFabuła trochę przpomina Sheireen, ale fajnie opisane!
OdpowiedzUsuńNie sądzę, żeby moje opowiadanie, na razie, w najmniejszym stopniu przypominało bloga Sheireen. Wręc przeciwnie,jest całkiem na przekór:)
UsuńŚwietnie napisany rozdział, nie wiem czemu masz wątpliwości :) Martwi mnie tylko zakończenie, bo... nie ukrywajmy, wolałabym szczęście, a tu mam tylko smutek. Mam nadzieję, że Malfoy odpokutuje to, że naprawdę robił to w dobrej wierze, że wszystko zmieni się na lepsze. I oby Miona była silna, żeby nie zamknęła się w sobie. Oby następny rozdział był radośniejszy :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://precious-fondness.blogspot.com/
hej ! masz super bloga. przepraszam,że dopiero teraz piszę, ale czytalam Twego bloga po nocach na telefonie XD. widzę,że jest dużo komentarzy a czemu tak a czemu srak. wolałabym tak i wołałabym srak. jest na prawdę super ! masz do tego talent i zainspirowałaś mnie, do reaktywacji swojego bloga ala dramione, tylko z kilkoma innymi osobami. cudownie piszesz! jesteś moją nową inspiracją! lądujesz u mnie na blogu.
OdpowiedzUsuńhttp://xsectumsempraa.blogspot.com/
Co znaczy ze się nie obróci i ten szloch ryczałam, ale oczywiście nie ty musiałaś zrobić, że nie są razem jak zabijesz któregoś z nich na wojnie i to jeszcze w jakimś heroicznym czynie oddając życie za drugiego to chyba zaryczę się na śmierć.
OdpowiedzUsuńAtricia
Końcówka mnie rozbroiła rozpłakałam się jak małe dziecko. Szkoda mi Dracona on przecież nie chce być śmierciożercą.. Mam nadzieje że nic im się nie stanie i będą razem.Pozdrowienia od Mistral***
OdpowiedzUsuń