czwartek, 24 lipca 2014

29. IT'S HAPPENING!

Draco i Blaise doskonale wiedzieli gdzie powinni się aportować, choć cały czas nie dowierzali, że to dzieje się naprawdę.
- To tylko zły sen… - Mamrotał pod nosem Diabeł, gdy z dziwnym uczuciem w żołądku opuścili przerażone Gryfonki.  – Zły sen… We wrześniu wracam do Hogwartu na praktyki… Do Emmy. – Przejechał dłonią po spoconej ze strachu twarzy, kiedy stanęli przed mroczną bramą prowadzącą do dworku Malfoy’ów. Z pozoru mógł wyglądać normalnie, gdyby nie osoby tam na nich czekające.                                              
 Czarny pan został pokonany. Nie było innego wyjścia. Potter go unicestwił. To nieporozumienie.
Cały czas próbowali to sobie wpoić, choć wiedzieli, że śmierciożercy z wyższego kręgu tacy jak Carrow, byli zdolni do ponownego zjednoczenia popleczników ciemnej strony. Ale dlaczego? Lorda Voldemorta już nie było. Dlaczego tak nagle? Draco mieszka w tym domu i przez cały ten czas od Bitwy o Hogwart, żaden śmierciożerca tam się nie panoszył.
W tej samej chwili zląkł się o swą matkę – Narcyzę.
Chwilę później przeszedł go dreszcz na myśl o Hermionie, a gdy pchnął drzwi otwierające rezydencję, obawiał się o losy całego  świata czarodziejów.
Nie mogli okazać przerażenia. Nie ci świeży śmierciożercy, którzy powinni tryskać miłością do znaku na ich przedramieniu, nie spuszczając zeń oka, wierząc dzień i noc, że kiedyś znowu zapłonie żywym ogniem by…
- By dokończyć dzieło naszego pana. – Carrow ogłosił oficjalnie, ochrypłym głosem, wodząc wzrokiem po całym salonie Malfoy’ów.
Draco nerwowym spojrzeniem przeszukiwał salę w poszukiwaniu matki.
- Tam. – Szepnął do jego ucha Blaise, domyślając się kogo poszukuje przyjaciel, pokazawszy palcem na siedzacą w rogu pokoju matkę Dracona.
Spojrzenia matki i syna spotkały się i obydwa były przepełnione wzajemną troską. Narcyza wydawała się być jeszcze bardziej przerażona niż Smok, choć wdzięcznie ukrywała to pod płaszczem malfoyowej wyniosłości, kiedy jej syn uczynił to samo.
Pani Malfoy musiała być podczas kawy, kiedy na jej dom natarła zgraja nieposkromionych śmierciożerców. Odtwarzając sobie tą sytuację i emocje jakimi jego matka wtedy musiała emanować, napełniły Dracona energią. Skoro jego rodzicielka podołała tak niestworzonej chwili, okazując się odważną kobietą, on musiał pokazać, że jest jej prawowitym synem.
O tak, musiał.
Ale nie zrobił tego.
Od razu po tych przemyśleniach jego głowę nawiedziła go uśmiechnięta Granger w tokijskim Disneyworldzie, czy co to tam było – dodał w myślach, a zaraz dodany przez jego mózg obraz jej rozpaczy, gdy klęka nad ciałem swych przyjaciół na bitwie. Bo bitwa nadejdzie. Wiedział to. Według śmierciożerców bitwa rozgrywa wszystko. I od tej chwili mogli tylko odliczać dni do walki między dobrem i złem. Między uczniami Hogwartu, wysłannikami Ministerstwa a śmierciożercami. Między nimi. Między Blaise’m i Draconem.
Co jeżeli Zakon Feniksa zostanie reaktywowany, gdy poplecznicy Voldemorta wyjdą na ulice, siejąc grozę?
Co jeżeli wstąpi tam Granger. A wstąpi. Czuł to w kościach, a wojna to nie tylko ostateczna bitwa. To także pojedyncze potyczki i misje, gdzie mogą się na siebie natknąć. Po przeciwnych stronach wartości, w duszy mając to samo.
- To są chyba jakieś żarty. – Jego pełen odrazy głos przedarł mroczny salon, a wszyscy poplecznicy znieruchomieli, wbijając w niego paskudny wzrok. Było ich więcej niż ktokolwiek mógł się spodziewać, a zdecydowanej większości nigdy nie widział na oczy.
Podczas wymawiania tych słów czuł się taki odważny, niezależny, ale gdy tylko Carrow utkwił w nim spojrzenie swych przekrwionych, obłąkanych oczu, poczuł jak odpływa z niego cała duma razem ze zdrowym kolorem twarzy.
- Ty jesteś żartem, kretynie. – Odezwał się cicho Blaise, niemal niesłyszalnie, uśmiechając się nikle.
Narcyza Malfoy ze wstydem ukryła twarz w dłoni, zwieszając z rozżaleniem głowę.
- Dzieciak Malfoy’a, tak? – Zapytał Amycus tajemniczym, przeciągłym głosem, schodząc z podestu. Kierując się ku blondynowi.
Matka chłopaka od razu podniosła wzrok, obserwując sytuację. – WSTAŃ JAK DO CIEBIE MÓWIĘ! – Wrzasnął potwornym głosem, policzkując Dracona, choć ten ani nie drgnął, kiedy Narcyza pisnęła, podnosząc się, a grupka innych młodocianych śmierciożerców ją powstrzymała, i gdyby nie to, że Blaise, który chcąc skończyć tą śmierciożerczą sprzeczkę, do których już zdążył się przyzwyczaić, pociągnął przyjaciela do góry, by wstał.
Bladoniebieskie tęczówki z obojętnością wpatrywały się w szaleńcze, zielone oczy Carrowa, mimo tego, że prawy policzek piekł chłopaka jak rozgrzany do czerwoności metal przyłożony do jego delikatnej skóry. - … Czarny pan i twój zapchlony ojciec mogli być dla ciebie zbyt łagodni… sentymentalni – wymieniał powoli, chrapliwym szeptem, nachylając się ku twarzy Ślizgona. - … Ale teraz ja i moja droga siostra nauczymy cię pokory, chłopcze. – Zakończył, gdy Draco z obrzydzeniem wyszarpnął się z jego ucisku, głaszcząc krawat.

Czuł się jak niezrozumiane, małe dziecko, które dostało reprymendę za pyskowanie w obecności dorosłych. I choć był już wystarczająco „dojrzały”, czuł się jak przedszkolak, stojąc wraz ze swym przyjacielem, otoczony przez wielkich, ważniejszych dorosłych, rozmawiających o poważnych  sprawach. Jednak zdecydowanie zakamuflował to, kiedy Alecto Carrow ogłosiła koniec spotkania. Dopiero od następnego miały zacząć się zamieszki, pojawianie się na ulicach, sianie strachu, wojna. Miała zacząć  się wojna.

***

Mroczny znak na lewym przedramieniu Dracona spędzał Hermionie sen z powiek każdej nocy. Z krzykiem wybudzała się z mrocznych snów, w których to ponownie walczyła ze złem, przepełniona ciągłym strachem. Ledwo zdążyła wydobrzeć z poprzednich strat wojennych, a teraz miała nadejść kolejna?
Nie miała pojęcia co dzieje się z Draco, nie wiedziała jakie plany ma Zakon…Przecież Zakon nic nie wie! A minęły już dwa tygodnie od pojawienia się znaku Voldemorta na przedramieniu każdego śmierciożercy.
Pomimo tego, że Ministerstwo nie miało zielonego pojęcia co szykuje się w murach Malfoy Manor, Zakon Feniksa jeszcze nie został reaktywowany, coś zaczynało się dziać. I choć większość czarodziejów nie przykuwała ku temu większej uwagi, to coraz więcej podejrzanych typów kręciło się na ulicy Śmiertelnego Nokturnu, co dosłyszała, kupując na Pokątnej magośrodki nasenne, by żadne ponure sny nie nawiedziły jej zmartwionej głowy, a Prorok Codzienny powoli zaczynał obfitować w artykuły dotyczące niewyjaśnionych zniknięć osób, które Hermionie i jej przyjaciołom były znane. Przełknęła głośno ślinę, kiedy zobaczyła wielki nagłówek, mówiący, że znana dziennikarka Proroka Codziennego, Rita Skeeter zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie trzeba było być prefektem Ravenclawu, by dojść do wniosku, że Rita może być głęboko wtajemniczona w sprawy Ministerstwa.

***

Wraz z nowym tygodniem, Hermiona choć nadal nie dostała żadnej wiadomości od Dracona, poczuła się lepiej, gdyż dostała list od Harry’ego, by stawiła się w Norze dziś wieczorem. Wiedziała, że i przyjaciel zaczyna coś podejrzewać i dziękowała za to Merlinowi.
Wyjrzała za okno, wodząc wzrokiem po swojej przyjaznej dzielnicy.
Wojna przyjdzie i tu – Pomyślała z rozżaleniem.  – To będzie i wojna mugoli. – Dokończyła.
Nie miała pojęcia dlaczego taka myśl zaiskrzyła w jej myślach. Po prostu to czuła. Gazety zwyczajnych Londyńczyków, które czytała tak samo intensywnie jak Proroka, także obfitowały w nieciekawe incydenty; Zarywające się mosty, zniknięcia, mordy… Jak to możliwe, że w tak krótkim czasie umarło tylu zwyczajnych, niemagicznych ludzi? Byli niewinni. Większość z nich pewnie miała rodziny i szła na ważne spotkania biurowe. Inni pewnie spodziewali się dziecka. A studenci pewnie nadal świętowali zdane sesje w jakimś barze na uboczu, gdy czarne cienie zwyczajnie przeszyły ściany, napełniając pomieszczenie wonią trupów.
Oczywiście nie miała bladego pojęcia co planują śmierciożercy bez swego mentora, jednak miała już pewną koncepcję, która była równie banalna jak połowa ich mózgownic; dokończyć dzieło Lorda Voldemorta.
Przeszedł ją dreszcz, kiedy uświadomiła sobie, że ponownie jest na pierwszym miejscu „ Czarnej listy”.

***

Nora wyglądała tak samo jak każdego lata, gdy zachodziło słońce; gnomy zaczynały szaleć bardziej niż zwykle, a promienie rzucały na dom ostatnie światło, kolorując ciemne drewno na bordowy kolor. Dom wyglądał tak samo jak ostatnio go odwiedzała, ale czuła w kościach, że nie jest tu już tym samym gościem co na zeszłych odwiedzinach.
- Czekaliśmy na ciebie, Hermiono. – Powitał ją łagodnie Ron, próbując wygiąć usta w uśmiechu, co zdecydowanie mu sprawiało ból. Gryfonka zastanowiła się, czy to jej widok przyprawiał chłopaka o te uczucia.
Rudzielec wprowadził ją do salonu, gdzie siedziała grupka osób. Zdecydowanie grupka i to nie wykształceni aurorzy jak świętej pamięci Alastor Moody, to byli jej szkolni przyjaciele. Jej szkolni przyjaciele to była przyszłość całej społeczności czarodziejów… I Profesor Cartney, siedząca noga na nogę na wytartym, karmazynowym fotelu Weasley’ów, którzy aktualnie przebywali na wakacjach w Rumunii.
- Pani Profesor – Hermiona sztucznie skinęła głową, z niesmakiem udając uprzejmość, choć nauczycielka zdawała się to od razu wyczuć, prychając drwiąco.
- Po godzinach jestem twoją koleżanką, panno Granger – Zaakcentowała zjadliwie przedostatnie słowo, uśmiechając się krzywo. – Może nie wyglądam, ale mam tylko dwadzieścia jeden lat, wspólniczko. – Znów ta ironia.
Hermiona uśmiechnęła się fałszywie, więcej razy nie zwracając na nią uwagi.
Zajęli się przemyśleniami, od których gazety wrzały. Wszyscy mieli różne teorie, jedne były związane z powstaniem śmierciożerców na nowo, inne były niczym wzięte z kosmosu.
Głowa Gryfonki gotowała się od ciągłego przekrzykiwania się nawzajem, co trwało już trzecią godzinę, przy kolejnym dzbanie czarnej kawy, gdy w końcu, nie mogąc  już dłużej trwać bezczynnie, odezwała się nieobecnym głosem, ściskając w obu dłoniach kubek z napojem oraz wpatrując się w niego.
- To śmierciożercy – Wszystkie pary oczu zwróciły się w jej kierunku, a usta zamilkły. – na rękach pojawiły się Mroczne Znaki.
Gdy pokój wypełniła głucha cisza, Hermionę i od niej rozbolała głowa.
- Widziałaś… No wiesz… śmierciożercę? – Ron zapytał głupkowatym tonem, a Gryfonka spiorunowała go swym spojrzeniem.
- Nie bądź głupi, Ronald, Malfoy był śmierciożercą. – Odpowiedziała dobitnie, ciesząc się jego dziwną reakcją, na wieść, że w wakacje miała coś do czynienia ze Ślizgonem, ale ona się tym nie przejęła. Jej właśni przyjaciele nie kwapili się by przez cały lipiec odezwać się do nich słowem, a teraz Hermiona miała dość wiecznego skrywania się.
- Dobra, nie ważne – Odezwał się Harry wymijająco, choć sprawiał wrażenie jakby i to przychodziło mu z trudem. – Spróbujmy stworzyć jakiś plan działania, koncepcje – zaczął, nerwowo gestykulując, widać wczuł się w rolę czegoś w rodzaju wodzireja. I dobrze, nadawał się do tego w stu procentach. – Skoro udało nam się raz wygrać wojnę, wygramy i drugi. – Skończył charyzmatycznie, by po chwili wszyscy zgromadzeni zaczęli rozmawiać w cywilizowany sposób, wspólnie tworząc plany, mające zapewnić byt w czasach niepokoju i nadciągającej z prędkością światła wojnie. A ostateczna bitwa miała nadejść szybko, szybciej niż poprzednia. To nie było powstanie wielkiego Lorda, urządzanie całego jego przybytku od nowa, to najprawdopodobniej miało na celu dokończenie tego co on miał w planach. A przy swej śmierci, był już niemal u celu- Zabić mugoli i mugolaków z zimną krwią.
Hermiona pracowałaby w sprawach strategii bardziej intensywnie, gdyby nie to, że między kręgami odrażających śmierciożerców kręcił się Draco. Jej Draco.  
Draco robiłby każdą rzecz bardziej umyślnie gdyby nie myśl, że najprędzej za kilka godzin przywdzieje nieprzeniknioną czerń śmierciożerców i po raz ostatni zjawi się przed furtką domu Granger. Jego Granger.

***

Był późny wieczór, kiedy z cichym pyknięciem aportował się w przyjemnym sąsiedztwie Hermiony. Wiatr rozwiał jego czarną jak smoła i długą do ziemi, mroczną pelerynę, gdy spojrzał na światło palące się w sypialni.
Gryfonka siedziała na specjalnie przyrządzonym, szerokim parapecie obłożonym wygodnymi poduszkami, czytając książkę. Ubrana była już w satynową koszulę nocną koloru beżowego. Jej włosy opadały kaskadami na ramiona, i pomimo tego że cały czas nerwowo zakładała je za uszy, nie spięła ich.
Po chwili Draco ściągnął brwi, gdy ujrzał jak dziewczyna ciska książką o podłogę, ukrywając twarz w dłoniach.
Mugole nie mogli tego zobaczyć, ani usłyszeć – cała Granger, ale za furtką zaczęło grzmieć. Emocje właścicielki oddziaływały na pogodę urzędującą nad posesją.
- Natręt! – Krzyknęła jakaś staruszka, piskliwym głosem, grążąc Draconowi pięścią, zobaczywszy jak chłopak ‘podgląda’ zwykłą, miłą pannę.
Zawyła głośniej, niż by się wydawało i gdy Ślizgon obojętnie odwrócił wzrok w kierunku okna, Hermiona była przyklejona do pedantycznie czystej szyby, nie dowierzając.
Draco wzruszył niewinnie ramionami, na znak, że jest ‘niewinny’, a sam wygiął usta w uroczym uśmiechu, następnie rozkładając ręce, co wyglądało jakby wyjątkowo przystojny nietoperz rozwinął swe skrzydła.
Czerń ubioru wraz ze światłem przepięknego księżyca w pełni, sprawiała, że włosy Dracona Malfoy’a wyglądały niczym płynne srebro.
Na sekundę jego serce zawrzało z radości. Był tu z Granger. Wolny. Cały dla niej. Dopóki jego lewe przedramię nie zapiekło niczym kwas wyżerający gładką skórę.
Hermiona zdjęła chroniące ją czary, stojąc na ganku, ze sztywno opuszczonymi rękami. Obserwowała każdy ruch Ślizgona; od otworzenia kulistej  klamki, po zakończenie chodu przed jej oczami.
Pogoda zmieniła się; czarne, kłębiaste chmury mozolnie, a jednak, zaczęły się rozrzedzać, ukazując błyszczące gwiazdy, odbijające się w świecących oczach chłopaka.
- Wróciłeś… - Orzekła w końcu łagodnym tonem, powoli i z ulgą wykrzywiając usta w kojącym uśmiechu. Na chwilę zapomniała o tym co dzieje się za granicą jej domu. Zapomniała o powstających śmierciożercach, niczym umarli zza grobów, zapomniała o funkcjach narzuconych jej przez Zakon. Zapomniała o wszystkim prócz smaku chłodnych, orzeźwiających ust Dracona. Jej kruche, nagie ręce swawolnie ruszyły ku szyi chłopaka, chcąc ją objąć i nigdy nie puszczać. Wiedziała, że wystarczy jedna, krótka chwila dotyku ich skór, a Hermiona nie pozwoli mu odejść. Nigdy.
Draco z żalem na twarzy, pokręcił przecząco głową, delikatnie łapiąc za jej nadgarstki oraz opuszczając ze zrezygnowaniem ku dołowi. – …Nie wróciłeś… Przyszedłeś się pożegnać… - Głos Gryfonki załamał się, przeradzając w cichy szloch.
Nie nie nie – Pomyślała, nie pozwalając tłoczącym się myślom napłynąć. – Wrócił. Spędzą razem noc, tak jak w Japonii. Pogładzi jej bujne loki, mówiąc, że jest piękna. Najpiękniejsza na świecie. Nie może jej tego zrobić. Nie teraz, kiedy go potrzebuje. Kiedy jest taka osamotniona.
Zwróciła swój wzrok w kierunku ciężkich, czarnych szat. Obrzydzały ją i nie pasowały do niego. Był chłopcem, kończącym szkołę. To wyglądało jakby dziecko przywdziało żołnierski mundur moro, stojąc na froncie.
Sekundy mijały godzinami, gdy chłopak wpatrywał się przepraszająco w łzy Hermiony, ale nie podszedł by je otrzeć. Wiedział, że najlepiej byłoby, gdyby w ogóle tu się nie zjawił i opuścił ją bez słowa. Wojna nie mogła czekać.
Wiedział, ale nie mógł tak postąpić.
I choć był pewny, że będzie tego żałować, nachylił się ku opuchniętej twarzy Gryfonki, która nie zważając na nic przylgnęła do jego czarnych szat. Były jak ciężkie mury, zakrywające całe człowieczeństwo. A pomimo tego jakie były grube, poczuła zza nich powolnie bijące serce Dracona. Miał je, nie odebrali mu go. I biło dla niej.
Delikatnie jak nigdy w życiu dotknął swymi chłodnymi jak zawsze wargami, spoconego czoła dziewczyny, gładząc jej włosy. Tak jak chciała.
Nie wracam teraz, ale wrócę. – Powiedział sobie w myślach, przełykając ciężką gulę zagnieżdżoną od dłuższego czasu w gardle.
Tak jak obydwoje podejrzewali – żadne z nich nie zainicjowało odejścia.
Czuły pocałunek w czoło znaczył dla Hermiony więcej niż wszystko co podarował jej wcześniej. Sprawiał, że na moment poczuła się bezpieczna. Nie miała jeszcze wtedy pojęcia, ale to wspomnienie tej chwili pomagało jej wstać każdego następnego dnia o siłach.
- Pamiętaj, Granger, tego nigdy nam nie odbiorą. – Odezwał się magicznym, choć przyciszonym głosem, gdy podniósł głowę od jej czoła.
Zdolnie wyplątał się z jej objęć, następnie odwracając się.
Nie przedłużać. – To była teraz jego przewodnia myśl.
Im dłużej by tam stał, tym dłużej niewidzialny sztylet ciąłby jego serce na malutkie kawałeczki.
Gdy schodził z podestu,  a wiatr rozwiewał jego szatę poczuł jak na głowę spada mu pojedyncza kropelka.
Nie zważając i na to ruszył dalej, jakby wyłączył swoje człowieczeństwo. Wiedział, że zrani tym Gryfonkę. Ale nie lepiej byłoby tam zostać choćby chwilę dłużej.
I tak jak się spodziewał, Granger wybiegła boso na świeżo skoszony trawnik, cicho szlochając.
Gdy dochodził do furtki włosy ociekały mu deszczową wodą, a nad całą posesją lało jak z cebra.
W końcu Hermiona upadła na kolana, rzewnie płacząc.
Woda oblewała jej włosy, gołą skórę, koszulę nocną, ale nie dbała o to.
Łkała w deszczu, skulona na ziemi, błagając Merlina, by Draco obrócił się jeszcze na chwilę. Jeszcze tylko minuta. Jeszcze raz chciała zobaczyć jego świecące oczy i uśmiech. Tak, uśmiech. Coś, czego dawno nie widziała.
Nie wiedziała kiedy zobaczą się po raz kolejny. Może już niedługo na misji, kiedy będzie musiała rzucać w niego morderczymi zaklęciami, a on w odpowiedzi będzie zmuszony robić to samo? Może na ostatecznym starciu? A może nigdy, bo ona, albo on polegną?
Nie odwrócił się, tylko opuścił jej posiadłość, gdy czary już to umożliwiły poza granicami domu.
Czuł się jak potwór, słysząc jak w oddali Hermiona pociąga nosem i szlocha. Ale robił to dla jej dobra, które teraz tylko on mógł jej zagwarantować.

Nie wróciłem teraz, ale wrócę.


----------------
Krytyka wskazana, gdyż podejrzewam, że nie tego wszyscy oczekiwali.
Nie mówię już o zdarzeniach zawartych w rozdziale, ale o jego jakości.
Nie podoba mi się – to jedyne co mogę o nim powiedzieć. Wydaje mi się, że kluczową scenę Dramione wręcz zniweczyłam, za co Was przepraszam:c
Na swoją obronę mogę napisać, że to wszystko przez brak weny, ale nie opuszczam Was!

Dla zainteresowanych -  Po zakończeniu tego bloga nie żegnam się z Wami, gdyż zacznę pracę nad kolejnym! Tematyka? Na takie pytania odpowiadam tylko i wyłącznie na Asku, którego znajdziecie po lewej stronie, gdzie znajdują się wszystkie moje zakładki.
Nawołujcie moją Wenę i do następnego!:)

*Tak, tak, nic nie wspominam o biedzie w komentarzach do poprzedniego rozdziału – serce mi pękło*




16 komentarzy:

  1. Rozdział może i wielkich fajerwerków nie miał, ale jak Draco przyszedł do Herm się pożegnać to się poryczałam I ELO moje serce wtedy pękło
    Ale jajca chcą dokończyć dzieło Voldka będzie się działo.
    Mnie się podobają takie wojenne klimaty więc cieszę się, że akcja się rozwija w tym kierunku : ))
    Czekam na następny rozdział i coś przeczuwam, że będzie się dużo działo .--.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest okej, może nienajlepszy, ale wprowadza w to co ma być dalej.
    Serdecznie pozdrawiam,
    Tsuki

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi tam się podobał. Co prawda mało się działo, patrząc na poprzednie, ale wzbudzał emocje, co jest chyba najważniejsze. Czekam na kolejny :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Dlaczego oni znowu się rozstają?! :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Wkurzylam się jak Dracon dostał w twarz... Czy oni rozstali się na dobre?

    OdpowiedzUsuń
  6. Mnie rozdział nie powalił, sama nie wiem, pisalas lepsze :/

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeśli jeszcze raz ktoś uderzy Draco to zabije!

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziewczyno.. chyba sobie żarujesz..
    Moment gdzie
    mieliśmy puścić piosenkę do końca rozdziału był najcudowniejszy. ;')

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Baaaaaardzo się cieszę, że Ci się podobał, no i że puściłaś/eś muzykę! Bo wiele czytelników tego nie robi:c

      Usuń
  9. Fabuła trochę przpomina Sheireen, ale fajnie opisane!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sądzę, żeby moje opowiadanie, na razie, w najmniejszym stopniu przypominało bloga Sheireen. Wręc przeciwnie,jest całkiem na przekór:)

      Usuń
  10. Świetnie napisany rozdział, nie wiem czemu masz wątpliwości :) Martwi mnie tylko zakończenie, bo... nie ukrywajmy, wolałabym szczęście, a tu mam tylko smutek. Mam nadzieję, że Malfoy odpokutuje to, że naprawdę robił to w dobrej wierze, że wszystko zmieni się na lepsze. I oby Miona była silna, żeby nie zamknęła się w sobie. Oby następny rozdział był radośniejszy :)
    Pozdrawiam,
    http://precious-fondness.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. hej ! masz super bloga. przepraszam,że dopiero teraz piszę, ale czytalam Twego bloga po nocach na telefonie XD. widzę,że jest dużo komentarzy a czemu tak a czemu srak. wolałabym tak i wołałabym srak. jest na prawdę super ! masz do tego talent i zainspirowałaś mnie, do reaktywacji swojego bloga ala dramione, tylko z kilkoma innymi osobami. cudownie piszesz! jesteś moją nową inspiracją! lądujesz u mnie na blogu.

    http://xsectumsempraa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. Co znaczy ze się nie obróci i ten szloch ryczałam, ale oczywiście nie ty musiałaś zrobić, że nie są razem jak zabijesz któregoś z nich na wojnie i to jeszcze w jakimś heroicznym czynie oddając życie za drugiego to chyba zaryczę się na śmierć.
    Atricia

    OdpowiedzUsuń
  13. Końcówka mnie rozbroiła rozpłakałam się jak małe dziecko. Szkoda mi Dracona on przecież nie chce być śmierciożercą.. Mam nadzieje że nic im się nie stanie i będą razem.Pozdrowienia od Mistral***

    OdpowiedzUsuń