Ogólne podniecenie panowało przez cały następny tydzień. W Hogwarcie huczało od ciągłych wspominek pamiętnego Turnieju, Draco Malfoy stał się istnym bohaterem dumnie unoszącym głowę, a Harry.....Harry miał ochotę roznieść go na strzępy, następnie je poskładać, sklonować i pozabijać te klony. Jednak dzielnie starał się to kamuflować pod maską męczennika. To miała być tylko zabawa.
Druga środa po zwycięstwie (dekoracja miała się odbyć na rozdaniu świadectw) zaczęła przebiegać naturalnie. Poranne zaklęcia z Flitwickiem były niesamowicie przyjemne; profesorek wstępnie zaczął uczyć siódmoklasistów zaklęcia pozwalającego zostać nienanoszalnym, głównie prościzna.
Następny w kolejce, lunch powitał przypadkowo razem wchodzącą na salę zwycięską grupę salwą gwizdów i oklasków, co mimowolnie wywarło na ich ustach uśmiech, szczególnie u Dracona; taka reputacja w Hogwarcie odpowiadała mu najbardziej.
***
W związku z nadchodzącą zmorą siódmoklasistów - Owutemami, które tradycyjnie odbywają się wcześniej niż egzaminy innych klas, Hagrid w dniu lekcji z najstarszymi uczniami, odrobinę im wyluzował. Odrobinę.
- Słuchajcie, a se rano pomyślałem, skoro mamy wszystko przerobione co zazwyczaj pojawia się na testach, może dziś trochę rozrywki? Rozrywka. W ustach Hagrida to słowo nie zwiastuje niczego dobrego.
Uczniowie nerwowo ściągnęli brwi czekając na puentę.
- Różdżki macie? - Pojedyncze osoby skinęły głowami - Macie. - Potwierdził gajowy. - Więc dzisiaj zabawimy się w podchody.
Gwar podniósł się natychmiast; podniecone szepty i pojedyncze oklaski zdawały się płynnie roznosić po błoniach. - W Zakazanym Lesie. - Zahuczał tajemniczo Hagrid, podśmiechując się tajemniczo.
Zamieszanie momentalnie ucichło. Zakazany Las budził grozę nawet w osobach, które za trzy miesiące miały zacząć życie pełne niebezpieczeństw zawodowych i pułapek. Pomysł podchodów stracił w ich oczach uznanie, a zaakcentował to pojawiający się strach.
- Nie cykajcie się, nie jesteście już małymi brzdącami.... Będzie super, zobaczycie. - Nauczyciel ochoczo zaklaskał w dłonie zaczynając objaśniać zasady, które były banalne: Uczniowie zostali podzieleni na czwórki, które następnie według siebie rozdzieliły się na dwójki szukające i chowające się. Każda drużyna wybrała swój kolor poszlak, tak by żadni inni poszukujący nie sugerowali się nie swoimi. A najbardziej istotnymi zespołami miały być te same co w ubiegłym Turnieju. (Hagrid uznał, że te same składy są 'w porząsiu', więc uzgodniwszy pomiędzy sobą, że w grupie nr 1 chowającymi zostaną Potter i Pansy, która oznajmiła bez ogródek, że w żadnym wypadku nie wejdzie do tego parszywego lasu mając u boku takich patałachów jak Belby czy Puchon Smith. Natomiast w wygranym zespole zostawiającymi poszlaki miały zostać Hanna i Hermiona, ale gdy Hagrid otrzymał rozpiskę z ich funkcjami, natychmiast obrzucił Dracona nienawistnym spojrzeniem.
- Cholibka, Hermiono, chyba kumasz, że nie mogę go zostawić bez straży.... Wiesz do czego jest zdolny.
Gryfonka mimowolnie podniosła kąciki ust. Jak mogłaby zapomnieć jak w swój pierwszoroczny szlaban w Hogwarcie wybrali się do Zakazanego Lasu w poszukiwaniu zranionego jednorożca, a Malfoy bezczelnie wystraszył Neville'a tak, że biedny w przerażeniu wypuścił rubinowe iskry z różdżki, dające znak o niebezpieczeństwie.
- Dobrze więc. - Odparła subtelnie wpatrując się w nonszalancko opartego o konar drzewa Dracona spoglądającego na nią z błyskiem w oku.
W chwilę później, osoby chowające ruszyły ku drzewnej otchłani w poszukiwaniu swej kryjówki. Nikt nie chciał zawieść i każdy pragnął by zabawa trwała do końca zajęć.
Hermiona przeskakiwała obalone pnie i dziury niczym księżycowe kratery z Malfoyem u boku, trwając w dennej ciszy, którą co jakiś czas przerywało dziwne chrobotanie czy dzikie skrzeki. Zapuszczali się dalej i dalej w las, a im dalej oddalali się od wąskiej dróżki, tym bardziej Ciemno zdawało się otulać ich swym wielkim płaszczem. Drzewa rosły tutaj tak gęsto, że niemal cały czas musieli pozostać marnie podkurczonymi. Ich oddechy powoli zamieniały się w parę, gdy Draco zapytał odchyliwszy masywną gałąź by umożliwić sobie przejście bez zginania kręgosłupa:
- Dokąd dokładnie idziemy Granger? - Jego głos potoczył się dalej.
- Nie wiem. - Odparła zgodnie z prawdą, nie wiedziała gdzie dokładnie się znajdują, ani z której teraz strony znajduje się zamek Hogwart.
Ślizgon uniósł brwi ze zdziwienia i ruszył dalej, zostawiwszy błękitny splot gałązek pomagający Hannie i Terry'emu ich odszukać.
- Nie jestem pewien czy wiesz, ale szukają nas średnio rozgarnięte osoby. - Oznajmił pogodnie, rozglądając się wokół własnej osi. Miał dziwne wrażenie, że w promieniu kilku, a może kilkunastu metrów usłyszał dźwięk tłuczonego szkła, w panującej tutaj martwej ciszy, zwykły oddech przypominał sapanie ospałego, potężnego smoka.
Hermiona wyraźnie zdawała się absorbować aktualną sytuacją; nie zajmowała się zbytnio nawiązaniem dialogu z truchtającym za nią chłopakiem, ale zdecydowanie chciała się znowu okazać lepszą od grupy turniejowej nr 1.
- Kim jesteś, i co zrobiłaś z Hermioną Granger? Szepnął do siebie Draco uśmiechając się pod nosem, a jego echo powędrowało dalej, w głąb lasu.
- Co tam szepczesz? - Spytała Hermiona, jakby ożywiona kubkiem zimnej lemoniady w upalny, letni dzień. Widocznie słowa Ślizgona zajmowały ją tak samo jak gra, choć nie dawała po sobie tego poznać. Zgrywała twardo niedostępną.
- No tak - Zaczął szybko Draco - Moje alleluja zdecydowanie było wesołe, zaraz po tym jak rzuciłem ochronne zaklęcia na meble, zabezpieczyłem prowizorki okien, zasłony, kibel, ubrania i od razu po tym, jak Blaise położył się do łóżka, z którego wyleciał jak z procy, gdy zobaczył Gotfryda sikającego mu na prześcieradło pomiędzy nogami.... Tak, było wesołe. - Dodał uśmiechając się łobuzersko.
Hermiona zwolniła kroku, chichocząc.
- Gotfryd, ha? Po raz setny czytając zwoje Merlina poświęcone poskromieniu Morgany, zastanawiałam się jak go nazwiesz... - Gryfonka założyła kosmyk włosów za ucho drżąc na całym ciele z zimna. Draco bez zastanowienia zrzucił z siebie swój sweter ozdobiony naszytym na piersi smukłym wężem i podał go zmarzniętej dziewczynie, odpowiadając wraz z unoszącą się z ust parą:
- Widzę, że i ty nie próżnowałaś...
Usłyszawszy jaki stosunek Gryfonka miała do jej wielkanocnych prezentów, trochę się zgorszył, bo jego nastawienie względem nowego współlokatora było zdecydowanie sceptyczne - nie przyzwyczaił się jeszcze do plączącego się non stop pod nogami sierściucha miauczącego płaczliwym tonem. Kot w niczym nie przypominał wyrafinowanego, dumnego Bovema; Gotfryd był szybki, ciekawy każdego nowego kąta, a jednocześne domagał się pieszczot. Draco na palcach jednej ręki mógłby wyliczyć ile razy miał go na rękach czy kolanach, gładząc delikatną, śnieżną sierść.
- Daj temu kociakowi szansę, przecież on chce cię poznać i zostać dla ciebie kimś ważnym... Jak każde zwierzę. - Oznajmiła ciepło Gryfonka nie patrząc w jego stronę, jakby czytała w jego trudnych myślach.
Podziękowała wstydliwie za sweter, który kończył się jej w górnej części ud oraz pachniał nieziemskimi męskimi perfumami Draco i nim samym. Nie czuła się pewnie, kiedy w tym paskudnym zimnie, chłopak kroczył w zwykłej białej koszuli, a ona miała tę przyjemność, że przestała się trząść z zimna.
Kiedy spostrzegli, że nie słychać już jakichkolwiek śmiechów i okrzyków, pisków, a jedynym odgłosem były pękające z hukiem suche gałęzie pod wpływem nacisku ich stóp, zdali sobie sprawę, że przy rozmowie i ślepemu kroczeniu, nie mają pojęcia gdzie się znajdują. Zabłądzili w miejscu, w którym znajdowali się po raz pierwszy w życiu, jednak oboje nie tracili głowy, ale odpowiedniego miejsca kryjówki nie znaleźli do teraz.
Możecie myśleć co chcecie, ale Draco widząc w głowie perspektywę ich dwójki kompletnie zagubionej w środku dzikiej puszczy bardzo uszczęśliwiała. Mieli tyle czasu, i po raz pierwszy nie byli zżerani dziwnymi wzrokami. No a przede wszystkim, który facet nie chciałby zaimponować dziewczynie w razie niebezpieczeństwa, które w tym wypadku czyhało na każdym kroku? A myśl, że całą drogę powrotną miałby znosić z półgłówkami, którzy ich szukali, wręcz go odrzucała.
- Wskaż mi. - Powiedziała pewnie Hermiona do wyciągniętej przed siebie różdżki, która natychmiast wyrwała się i zaczęła prowadzić.
No a Draco..... Ruszyli w lewo, a na ziemi pokrytej chrupiącym chrustem mieniła się strzałka koloru wiosennego nieba, którego teraz nie można było ujrzeć przez gęstwinę potężnych koron drzew, zwrócona w stronę prawą.
Rozprostował kolana i ruszył za Hermioną, która kilka metrów przed nim ponownie zwolniła kroku, a Malfoy już dotrzymujący towarzystwa, spojrzał w kierunku jej rozchylających się ust.
- Nie uważasz, że to trochę dziwne...? Do teraz nie spotkało nas nic niespodziewa.........
Las przedarł piskliwy wrzask Gryfonki, która nagle, w ułamku sekundy zapadła się pod ziemię. Ogromne ptaki opuściły swe siedliska i czym prędzej opuściły korony drzew w obawie przed przeraźliwym krzykami. Zdezorientowany Malfoy spojrzał na miejsce obok, gdzie jeszcze przed chwilą stała dziewczyna, a tam ujrzał bez kresową ciemność.
Dopiero wtedy zrozumiał jak bardzo zaczął się obawiać. Rozejrzał się nerwowo wokół siebie szukając winowajcy, ale nie spostrzegł nic nadzwyczajnego oprócz malutkiej polanki.
Powrócił wzrokiem do dziury, w której zaginęła Hermiona.
Cała ta sytuacja trwała zaledwie kilka szybkich sekund, jednak Draconowi wydawało się, że zanim nachylił się niżej, a ziemia pod jego kolanami także się załamała i podążył dalej śladami Granger przejściem, którym okazało się coś na kształt krętej zjeżdżalni,
mknąc jak torpeda, minęły długie wieki pełne niepewności i prawdziwego, czystego strachu, czy przy finale zobaczy całą i zdrową, wojowniczo dzierżącą w dłoni różdżkę, Granger.
- No jesteś, w końcu! - Krzyknęła władczo Hermiona, zaciekle przyglądając się jakiemuś dziwnemu przedsionkowi. Włosy kaskadami opadały na jej ramiona, a sweter z wyszytym gadem, miejscami był zabrudzony. Ale ona zdawała się tym nie przejmować... W sumie nie miała ku temu żadnych powodów, nadal wyglądała...
- Seksownie. - Szepnął nieświadomie Draco, zżerając wzrokiem stojącą kilka metrów przed nim Gryfonkę.
W tej samej chwili gdy zrozumiał co wyparowało z jego ust, Hermiona zwróciła wzrok ku podnoszącego się z zakurzonej ziemi chłopakowi. Jego biała, teraz zabrudzona koszula już nie była powciągana, a trzy pierwsze guziki zostały odpięte ukazując część umięśnionego torsu. Jedno skrzydełko kołnierza było na swoim miejscu - przygładzone, jednak drugie było niechlujnie postawione. Gdy podniósł głowę, natychmiast zmierzwił swe platynowe włosy, które od razu ustawiły się w charakterystyczny, cudowny, artystyczny nieład.
Po chwili otrzepał brudne, zakurzone kolana i prawidłowo nastawił kołnierz oraz podciągnął rękawy.
Gryfonka z rozkoszy płynącej od wpatrywania się w chłopaka, lekko rozdziawiła usta.
- Wyglądasz...
- Chodź, poszukamy wyjścia z tego czegoś. - Urwał nienaturalnie szybko Dracon dotykając pleców Hermiony, która jak na zawołanie poczuła miły, ciepły dreszczyk emocji.
Wskoczył tu za nią, z własnej woli, nie wiedząc co mogłoby tam na niego czekać, a teraz tkwili w jakimś ciemnym, brudnym i starym korytarzu, nie mając pojęcia w którym kierunku się udać. Zostali uwięzieni tutaj razem.
Hermiona nieśmiało się uśmiechnęła i ruszyła za prowadzącym już Ślizgonem dziękującym za łaskę Merlina, że brązowowłosa nie usłyszała słowa, które wyleciało mu ust kompletnie niespodziewanie i jednocześnie karcąc się za nie w myślach.
Kroczyli wzdłuż korytarza, kiedy przy jego końcu wyłoniły się ciemne, metalowe drzwi koloru grafitu.
Dwójka uczniów niepewnie podeszła i przywarła uszami by móc usłyszeć jakiekolwiek głosy dochodzące zza przejścia. Na próżno; jedyny odgłos jaki mogli usłyszeć to ich chrapliwe oddechy.
Po chwili intensywnego kontemplowania w głowie, obydwoje doszli do zgodnego wniosku.
- Gotowa? - Zapytał Draco z błyskiem w oku zaglądając w przestraszone tęczówki Hermiony uzbrojonej w różdżkę.
Jedynym wyjściem, które mogłoby pomóc w wydostaniu się z tej bez kresowej ciszy, były stojące przed nimi, ciemno szare wrota.
Gryfonka ostrożnie pokiwała głową zaciskając palce mocniej na swym magicznym atrybucie, a Dracon uśmiechnął się delikatnie, przeniósł wzrok na drzwi i lekko je pchnął.
Ustąpiły bez problemu, zgrzytając przeraźliwie, zbierając grubą warstwę kurzu z podłogi.
Uczniowie wsunęli zaciekawione głowy do środka, a im oczom ukazała się mroczna, zapuszczona sala od eliksirów; pomiędzy starymi, krzyżowo-żebrowymi sklepieniami zwisały ciężkie, zmatowiałe, otoczone gęstym kurzem pajęczyny. Drzwiczki wszystkich kredensów były powyrywane z zawiasów lub trzymały się przekrzywione na jednym z nich. Szafki natychmiast przykuły uwagę Hermiony, która ostrożnie jakby obawiała się każdego, małego kroku, ruszyła ku schowanym ingrediencjom, i jak się okazało - nie byle jakich; w pierwszym słoiczku, który wpadł jej w ręce znajdowała się krew nietoperza - niezwykle trudna do zdobycia substancja, bez której eliksir miłosny jest całkowicie bezużyteczny, a nawet krew trolla, równie rzadka. Wyjęła kolejną losową buteleczkę i mało co się nie przeżegnała:
- Kręgosłup Skorpeny - Przeczytała cicho. owy składnik to kieł tworzący się na płetwie odbytowej ryby zwanej Skorpowatą. Jest to jedna z najpotężniejszych trucizn.
Kilka rzędów dalej, Gryfonka napotkała małe pudełeczko z ususzonymi, egipskimi skarabeuszami, a także wiele, wiele innych, niezwykle rzadko spotykanych ingrediencji, których nie sposób był znaleźć w składziku Hogwartu.
Usłyszawszy ciche pomruki Dracona zajmującego się oglądaniem ogólnego wizerunku sali, odwróciła wzrok od interesujących składników; postanowiła pójść w ślady chłopaka i przyjrzeć się bliżej otaczającym ją rzeczami; farba na ścianach była złuszczona, a miejscami tynk upadł na zakurzoną podłogę ukazując czerwone cegły. Katedra nauczyciela pokryta równie grubym puchem, była pusta, podobnie jak specjalne uczniowskie ławki do tworzenia eliksirów.
Panował tu półmrok i jakaś dziwaczna aura, dająca poczucie jakby w sali nie byli sami.
Draco stał oparty o krawędź jednego ze stolików, myśląc nad czymś zachłannie.
- Jak stąd wyjdziemy, Granger? - Mruknął bezbarwnie, założywszy ręce na piersi. Łudził się, że Hermiona jak zawsze znajdzie wyjście z najgorszej sytuacji.
Dziewczyna odłożyła na środek pobliskiej ławki trzymany wcześniej słoik z oczami diabła morskiego, a następnie podeszła bliżej Ślizgona i ułożyła się w równie naburmuszonej pozycji zaczynając bezradnym tonem głosu:
- Może ktoś......
A wtedy, obydwoje usłyszeli głośny, roznoszący się echem, brzdęk tłuczonego szkła.
Odwrócili się z prędkością światła, a ku ich największym obawom, na ziemi ujrzeli toczące się wśród odłamków, gałki oczne. Na środku widniał okrąg bez kurzu, stworzony przez owalne krawędzie, wówczas stojącego w tym miejscu słoika.
Draco powoli okręcał głowę w kierunku sparaliżowanej strachem Granger, jakby oczekiwał od niej kwiecistego wytłumaczenia, choć jego oczy nadal były utkwione w ingrediencji.
- Granger, co do.... - Zaczął podejrzliwie, oderwawszy wzrok, a Hermiona stojąc wyprostowana jakby połknęła różdżkę, przełknąwszy głośno ślinę, powoli podniosła prawą rękę i lekko dźgnęła powietrze palcem, wskazując na kredens przed nimi. Blondyn podążył za dłonią i sam wyprostował się już bardziej ze zdziwienia niż z przerażenia; Przed nimi zaczęła materializować się jakaś postać, jednak jej obraz co chwilę rozmazywał się i znikał niczym hologram, tak że w żadnym wypadku nie mogli zarejestrować pełnego wizerunku. Nie trwało to jednak długo, już po chwili mogli bacznie obserwować zjawę; Na wprost nich stał dość wysoki chłopak. Na pozór zwykły, mniej więcej w ich wieku. Wszystkie barwy, które go ozdabiały były jakby zmatowiałe, jednakże cząstkę koloru zatrzymały, więc nie mieli do czynienia z duchem. Twarz miał smukłą, niemalże jak Dracona, ale cera była zdecydowanie ciemniejsza, jakby dopiero co wrócił z długich wakacji nad Lazurowym Wybrzeżem. Jego minimalnie dłuższe niż Malfoy'a włosy koloru ciemnego blondu z domieszką brązu trwały w ogromnym nieładzie, a kilka bezwzględnych kosmyków opadało na czoło, pod którym gnieździły się zniewalająco piękne, miodowe oczy, wspaniale współgrające z ciemniejszą karnacją chłopaka. A to wszystko przyozdabiały idealne, niemal beżowe usta zbite w cienką linię. Jednak zdziwieniem nie do wytrzymania okazało się zjechanie wzrokiem w dół; Chłopak miał na sobie czarny sweter, gdzie na piersi widniał smukły, obnażający kły, wyszyty na piersi, wąż Slytherinu.
- Kim ty...? - Zapytała Hermiona dając radę wykrztusić te dwa słowa. Nawet na nią zadziałał urok zewnętrzny stojącego przed nimi Ślizgona.
- ... Nazywam się Joshua de Lambren. - Oznajmił melodyjnie, głosem miękkim jak aksamit, lekko skinąwszy głową ku Gryfonce.
Draco patrzył tępo na poczynania swego domowego pobratymca, myśląc nad jakąś zgryźliwą uwagą na jego temat, to zmieniając kierunek na wyraźnie urzeczoną tym czymś, Granger.
- Widzę, że mamy wyjątkowo uroczą Ślizgonkę. - Rzekł Josh z błyskiem w oku, delikatnie uśmiechając się i wyciągając jedną rękę z kieszeni spodni, by wskazać na godło naszyte na jej piersi.
Hermiona już otwierała swe malinowe usta, ale Draco był szybszy, będąc pewnym, że uderzy w czuły punkt, każdego Ślizgona.
- To Gryfonka. - Zasyczał, akcentując ostatnie słowo, czekając aż Joshua się skrzywi albo cofnie, zrazi, jak to na tradycyjnego wychowanka Węża przystało. Ale ten tylko przeniósł swój równie przenikający wzrok co Draco, i po raz pierwszy obadał nim stojącego obok chłopaka lecz uśmiech już mu lekko opadł, jakby obwiniał blondyna, że przerwał ten niesamowity kontakt wzrokowy z tą piękną, olśniewającą damą. - To mój sweter. - Zakończył dobitnie, a brwi drugiego chłopaka natychmiast się uniosły a wyraz twarzy przybrał jeszcze bardziej łagodny niż wcześniej. - A ja nazywam się Malfoy, Draco Malfoy. - Przedstawił się wyniośle, podejrzewając, że wymowa tego nazwiska zmusi Josha do skruchy, ale ten dalej stał szarmancko wyprostowany i od niechcenia odparł tonem pełnym elegancji:
- Wspaniale cię poznać, Draconie. - Jego głos brzmiał dziwnie arystokratycznie, i te słowa, postawa... Jakby nie z tej epoki!
- Hermiona Granger. - Powiedziała brązowowłosa, gdy tajemniczy chłopak odwrócił się w jej stronę.
Wyciągnęła prawą dłoń, ale Joshua tylko uśmiechnął się smutno i nie uścisnął wystawionej na przywitanie ręki.
- Czym ty... - Zaczął ozięble Draco, ale Gryfonka natychmiast się zreflektowała i poprawiła go używając rozeźlonego brzmienia, akcentując pierwsze słowo:
- Kim jesteś?
Lambren jakby się ożywił i natychmiast zalecił im jak babcia swym przedszkolnym wnuczkom na dobranoc:
- Usiądźcie, to wszystko wam opowiem.
Jednak obydwoje stali niczym przybici do podłogi - ostrożności nigdy nie za wiele.
- Skąd mamy wiedzieć, że możemy ci zaufać? - Draco był pewien, że Ślizgon nie przypadł do jego kategorii ' kumple '.
- Nie macie innego wyjścia. - Odrzekł tajemniczo, uśmiechając się, a już po chwili Malfoy, choć niechętnie zajął miejsce obok Granger w odkurzonej wcześniej ławce, a Joshua wyraźnie podekscytowany wziął głęboki oddech:
- Był rok 1898... Jak mniemam, Hogwart zdecydowanie się zmienił, sądząc po waszych minach kiedy tu zawitaliście...
- 1898?! - Zapiał Dracon. - Przecież to sto lat temu!
Lambren nie zdawał się być zadowolony, że mu przerwano, dlatego z charakterystyczną dla siebie gracją odparł zjadliwie:
- Cieszę się, że jesteś taki spostrzegawczy...
Na policzkach Malfoy'a wystąpiły niechciane, delikatnie różowe rumieńce, a Hermiona po cichu zachichotała i w tej samej chwili została obrzucona winnym spojrzeniem Draco.
- ...Tak, rok 1898. - Powtórzył chłodno. - A jak zapewne wiecie, w wieku niespełna osiemnastu lat, chłopcy jeszcze nie szczególnie są....poważni. - Tu zaakcentował ostatnie słowo kierując wzrok ku naburmuszonemu blondynowi. - A więc, grupka najbardziej rozpoznawalnych Ślizgonów w Hogwarcie...
Draco prychnął pogardliwie.
- ... Do której należałem, lubiła poszukiwać nowych, nikomu znanym, miejsc, tuneli, a nawet tworzyć je samemu.... Sposób w jaki tu trafiliście to nasza robota. - Oznajmił dumnie. - Po zakończeniu przygód w Zakazanym Lesie, nie musieliśmy biec sprintem do zamku na eliksiry, bo stworzyliśmy szybszą drogę... Ale to nie jest teraz istotne. - Hermiona mimowolnie pomyślała o Huncwotach oraz o bliźniakach Weasley'ów... Bliźniaku. - Pewnego dnia udało nam się odszukać, intrygujący wszystkich od setek lat, Pokój Życzeń. Po wielu godzinach spędzonych w bibliotece, wiedzieliśmy już jak go otworzyć... Gdy nasza piątka stała pod ową ścianą, myśl była prosta i jedyna - "Chcemy zobaczyć coś niezwykłego". A wtedy w murze zaczęły formować się mosiężne wrota, które w podnieceniu pchnęliśmy. Pokój był ogromny i zagracony milionami rupieci. Stare miotły, budzące grozę rośliny, szafy, krzesła, niemal wszystko.
Chodziliśmy pomiędzy wolnymi przestrzeniami z rozdziawionymi z podziwu ustami. Tak...To było niezwykłe, jednak naszą uwagę przykuł rząd z wieszakami, a na nich mieniących się kolorowymi poświatami suknie... Dokładnie, Draco, suknie. Podbiegliśmy do owego miejsca a nad nim widniała tabliczka głosząca, że ubrania wiszące poniżej, niegdyś należały do Helgi Hufflepuff, Roweny Ravenclaw oraz jej córki. Chcąc pośmiać się z samych siebie, zerwaliśmy przypadkowe sukienki i twardo na siebie naciągnęliśmy. Nie myśleliśmy wtedy, że z odzieżą może być coś nie tak. Na szczęście to nie moi przyjaciele przez przypadek trafili na zaklęte ubranie, tylko ja. Ale w tym czasie liczyła się zabawa, a nie rozsądek. Udając wytworne damy, upodabniając swe głosy do przenikliwych chichotów i pisków, a następnie wybuchając ostrym, chłopięcym śmiechem zleciało nam sporo czasu. Zdecydowanie zbyt wiele. Gdy Trey spojrzał na zegarek, zostało nam niespełna pięć minut do rozpoczęcia niewyobrażalnie nudnych wykładów profesora Binnsa na temat historii magii. W lęku, że zadałby nam za spóźnienie jakieś wypracowanie o wojnach goblinów czy o Bóg wie jakich konfederacjach czarodziejów z osiemnastego wieku, zrzuciliśmy szaty z głów, walnęliśmy w kąt i pobiegliśmy w stronę wyjścia. Kiedy zrywałem swoją, nie zauważyłem jak zahacza o moją odznakę prefekta, odrywa ją od swetra i powoduje jej lot w daleką przestrzeń pokoju.
Z czasem stawałem się bardziej nerwowy niż dotychczas. Inaczej podchodziłem do wszystkiego, a niekiedy miałem wrażenie, że moja dusza odrywa się od ciała, jakbym w jednym miejscu był obecny ciałem, ale duchem trwał ponad atmosferą. I to nie tak przysłowiowo niczym "bujanie w obłokach", tylko ewidentny odłam. Nie miałem pojęcia z jakiego powodu moja tożsamość ulegała zmianie, a z pewnością ta przemiana mi nie odpowiadała, dlatego starałem się w pojedynkę, bez wtajemniczania przyjaciół, powoli dodawać dwa do dwóch tak, by złożyć jedną, mocną przyczynę. A kluczem okazała się moja zaginiona odznaka prefekta.
Gdy zastanawiałem się kiedy ją ostatnio widziałem i gdzie mogłaby przepaść, olśniło mnie: Pokój Życzeń i owa błękitna kreacja którą miałem na ciele... - Urwał robiąc sobie przerwę na głębszy oddech. - ...Kiedy wszyscy objadali się na uczcie w Noc Duchów, ja wymknąłem się z dormitorium i pognałem z powrotem do tajemniczego pokoju w poszukiwaniu poszlak.
W biegu zaczynało mi się kręcić w głowie oraz napocząłem widzieć halucynacje, a rzeczywistość jakby przez mgłę. Chwyciwszy rzuconą niedbale suknię, na metce zdołałem wyczytać napis w kształcie mocno zakręconej czcionki
Helena Ravenclaw
To przez nią. - Pomyślałem, a złe samopoczucie na moment ustąpiło, jakby dawało mi trochę czasu. Wybiegłem z komnaty i skierowałem się ku bibliotece. Książek o założycielach Hogwartu i ich potomstwu jest na pęczki, więc już w drugiej księdze znalazłem przyczynę tego wszystkiego; Suknia została przeklęta przez Helenę w momencie, gdy kochanek Krwawy Baron okrutnie ją zamordował. W tym czasie za odzienie służyła jej przepiękna, prosta, niebieska sukienka.
A klątwa była i w sumie nadal jest okropnie potężna. Każdy kto założy owe ubranie, w przeciągu miesiąca miał cierpieć bezlitosne, psychiczne męki, o których już wam wcześniej wspomniałem. Po tym, dusza miała się odłączyć od ciała znikając w otaczającym powietrzu, natomiast ciało... No, ciało bez duszy obumiera.
Po przeczytaniu jak złamać klątwę, w desperacji upuściłem księgę i pognałem do sali eliksirów z nadzieją, że tam znajduje się jedyny składnik potrzebny do naprawienia szkody, jednak nim doczłapałem się do długich lochów minęło mnóstwo czasu, bo moje zamroczenie mózgu powróciło ze zdwojoną siłą, powodując pocenie się krwią. Ale na klątwę istnieje sposób i to pomogło mi wytrzymać.
Różdżką rozwarłem wrota i z hukiem otworzyłem drzwiczki kredensu, które pod wpływem mojej niekontrolowanej siły wyłamały się.
Nie zdążyłem jednak dobrze uchwycić pierwszego lepszego słoika, a poczułem jak z wnętrza mojego ciała wyrywa się coś niczym dzikie zwierzę pragnąc ujrzeć światło dzienne. A towarzyszył temu uczuciu parszywy, przenikający ból, lecz dusza nie mogła się wydostać doszczętnie, bo kluczem była oznaka prefekta, która była nieodzowną częścią mnie, a nie widniała na mojej piersi, czyli jakbym nie był sobą w komplecie. Dlatego klątwa nie zadziałała w stu procentach, tylko zmieniła mnie w... to. Nie jestem duchem ani poltergeistem, jestem sobą z minimalną tasiemką duszy w środku. Nie jem ani nie piję, nie sypiam, nie można mnie dotknąć bo ręka by wam przeze mnie przesiąkła jak w powietrzu, mogę znikać kiedy mi się podoba, jednak gdy idę zostawiam ślady jak osoba żywa, tyle że teraz ich nie zobaczycie... Przez sto lat zbytnio nikt tu nie chciał gościć. Grono pedagogiczne zmieniło lokalizację sali od eliksirów wraz z tymi niesamowitymi ingrediencjami krótko po moim tajemniczym, niefortunnym "zaginięciu"......... - Przerwa na westchnięcie. - ...Oto Joshua de Lambren i jego życiowa historia. - Zakończył donośnym, ironicznym tonem wstając z katedry.
***
Kilka dni później, spotkanie z Joshuą nadal zajmowało głowę Hermiony oraz Dracona. Oni spali w ciepłych dormitoriach, a biedny Josh tkwił niemal w podziemiach przez sto lat pomiędzy światem ludzi a duchami. Taka myśl nieustannie kręciła się w ich mózgownicach.... A raczej tylko u opiekuńczej Gryfonki. Draco też kontemplował ale prędzej w drugą stronę: Posiedział sto lat, posiedzi i dwieście. W żadnym wypadku nie obchodził go los swego pobratymca.
Siedzieli właśnie w bibliotece - najwyższa pora na jakąkolwiek naukę, jednak dla Draco to był tylko pretekst do spotkania z zatroskaną o Josha, Granger. Obydwoje trwali w ciszy udając, że lektury są pasjonujące, lecz myślami byli daleko w zapomnianych, głębokich lochach.
Hermiona w końcu dała za wygraną i wysunęła nos sprzed jakiegoś grubego, przestarzałego woluminu.
- Malfoy...
- Przestań. - Przerwał zanim wyjawiła puentę, przymykając ze złości powieki. - Wiem o co ci chodzi. - Nie chciał drążyć tego tematu, a szczególnie nie z nią. Pragnął by obydwoje o tym zapomnieli. - Wybij to sobie z głowy, Granger. - Burknął ponuro, przewracając kartkę i nie podnosząc wzroku na Hermionę, której usta jeszcze przez chwilę trwały otwarte gotowe do dokończenia, ale potem zamknęła je będąc ogromnie naburmuszoną. Kto tu ma rozkazywać? Nie zamierzała dawać za wygraną, znów rozwarła szczęki, rzucając otwartą księgę na stół.
- Słuchaj!
Draco złożył okładki swej lektury i rzucił okiem na widniejący do góry nogami nagłówek.
- Wojna goblinów z Krymu w roku 1771 brzmi ciekawie. - Odparł spokojnie i wymijająco, z nutką sarkazmu w głosie. Rozzłoszczenie Hermiony wygląda niesamowicie wesoło. Podnosząc wzrok znad tytułu rozdziału uśmiechnął się niewinnie widząc ogniki furii balujące w jej oczach.
- On nas potrzebuje, Malfoy! - Zapiała, a w tej samej sekundzie pani Pince na nią groźnie zasyczała.
Gromiła swym przeszywającym spojrzeniem siedzącego naprzeciwko Ślizgona, którego wzrok także uległ zmianie; z rozbawionego przeradzał się w pełen niedowierzania pomieszanego nachmurzeniem.
- Przypomnij mi, co my mu jesteśmy winni? - Fuknął szeptem, niemal zamrażając swym lodowatym wzrokiem panującą dotychczas atmosferę. Hermiona otworzyła usta, ale żadne słowo z nich nie wypłynęło. Nie mieli żadnego długu wobec uwięzionego Ślizgona, po prostu cechy prawdziwej Gryfonki dały o sobie znać. - No właśnie. - Rzekł tryumfalnie, jednak wściekłość na razie nie miała zamiaru go opuszczać. A Wściekłości niemal zawsze towarzyszy brutalny tyran Szczerość. - ...Nie jestem szlachetnym Gryfonem, Granger, jestem Ślizgonem. - Oznajmił odsuwając fotel, a następnie spoglądając w teraz zagubione oczy Hermiony, nie wiedzące co Malfoy chce przez to powiedzieć. - I nie obchodzą mnie inni tak jak ciebie. - Rzucił niewzruszenie, a następnie ruszył w stronę wyjścia, pozostawiając zdezorientowaną dziewczynę bez oparcia, która wtedy zrozumiała, że wszystko co nie wywołuje u niej uśmiechu, tylko gorycz i smutek, zaczęło się wraz z wiadomością o wstrętnym zakładzie Dracona. Wiedziała, że gdyby nie to, ich relacje potoczyłyby się zdecydowanie inaczej, nawet w sytuacji jak ta.
- Ale ja muszę mu pomóc. - Szepnęła do siebie, z hukiem zatrzaskując zakurzony wolumin.
------------------------
Witajcie, kochani!
Jedyne co chciałabym powiedzieć na temat treści notki, to jestem nawet zadowolona z przygody w zapomnianej sali od eliksirów, jednak najbardziej ciekawi mnie Wasze zdanie o postaci Josha. Namiesza czy pozostanie neutralny, co sądzicie?:)
Ktoś napisał mi w komentarzu, że nie powinnam przekładać terminu dodawania rozdziałów na liczbę komci, jednak musicie wiedzieć, że ja rozdziały piszę na bieżąco. Udostępnię jeden, i całkiem świeżo zaczynam nowy w zeszycie, tak by wyrobić się z przepisaniem go, sprawdzeniem i opublikowaniem. A w sumie, co z tego, że proszę o daną ilość komentarzy, skoro ledwo połowę mogę uzyskać? I tak wstawiam rozdział w terminie, nie zważając czy daliście radę:) Szkoda, że była już taka cudowna statystyka a teraz wszystko opada.
W każdym razie chciałabym jeszcze raz Was poprosić o rozsyłanie linka do bloga wśród swoich znajomych, jestem pewna, że kilkoro z chęcią by poczytało, a ja być może bym znalazła nowego czytelnika bądź czytelniczkę.
No i oczywiście chciałabym życzyć Wam wszystkiego najlepszego z okazji tegorocznych Świąt Wielkanocnych! Byście spędzili ten czas wraz z rodziną, najedli się wyśmienitymi potrawami oraz byli przemoczeni do suchej nitki w Lany Poniedziałek!
Mam nadzieję, że sprawiłam Wam miły (choć spóźniony) prezent od Zajączka w postaci nowego rozdziału!
Przestaję prosić o komentarze, historię piszę dla tych prawdziwych czytelników, którzy nie piszą swych komentarzy przez moje prośby. I w sumie racja, wolę ujrzeć te 30 komentarzy ludzi, którzy tu zaglądają ze zniecierpliwieniem niż 50 tych pustych i bezuczuciowych.
Jednak dalej zachęcam do obiektywnych opinii c:
Jeszcze raz Wesołego Alleluja
Wasza MoonSeer:)